piątek, 24 grudnia 2010

Wszystkim....

Spokoju,wyciszenia,radości,odpoczynku,miłości czyli Wesołych Świąt kochani.

Łamiąc się opłatkiem będę o Was myśleć.

Uściski dla Was i prezencik:

czwartek, 23 grudnia 2010

Jakby kto zapomniał to już jutro Wigilia....

Źle się czuję.
Tak ogólnie źle się czuję.
Lek który niby miał być lepszy od innych,straszliwie mnie uczulił.
Ciśnienie,które już było normalne zaczęło mi skakać.
I wierzcie mi latanie po lekarzach pod koniec roku,kiedy NFZ na nic już nie ma pieniędzy,to nie jest dobry pomysł.

Żabul też wymagał pomocy,byliśmy więc u naszego kochanego Waldusia.Po kilkudniowym aplikowaniu tabletek,pies odzyskał władzę w nóżkach,siły ma więcej i lata po śniegu.Za to z jego nerkami trochę gorzej.Ale ogólnie,jak na swój wiek jest dość zdrowy.I oby tak dalej.

Nie mam humoru.
Tak ogólnie nie mam humoru.
Bo po całym,dość ciężkim roku,starałam się odnaleźć atmosferę świąt.Cieszyłam się na nie jak małe dziecko.Ale wredni ludzie mi ową radość zabili.Bestialsko zamordowali.
Nigdy się nie spodziewałam,że osoba,którą lubiłam i szanowałam,zrobi tyle złego mnie i mojej córce.
I mimo szczerych chęci nie mogę wybaczyć.

I nie chcę żadnych gości.
Chcę być sama z Crisem,Tek i Żabulem.
Bo tylko wtedy jestem absolutnie szczęśliwa.

środa, 8 grudnia 2010

Mam...

w końcu sprawnego kompa.
Wracam do blogowania.
Muszę tylko trochę przeorganizować sobie plan dnia.
Dentystę przeżyłam chociaż było ciężko i bardzo boleśnie.
Nie chcecie szczegółów,prawda?
Był Mikołaj.
I chociaż osobiście nie lubię to bardzo proszę o mrozy.
Takie 15 stopniowe.
Bo w mrozy Żabulka nie bolą nóżki i śmiga po śniegu jak młody chart.

Zaczynam myśleć o świętach.
Nie piekę wprawdzie pierników (nie przepadamy) ale bigos musowo musi być.
Dzisiaj zaczynam gotować a potem go do słoików.
Mam opracownany świąteczny jadłospis i listę zakupów.
I czeka mnie horror pod nazwą: "co na prezent"????

A tam kupię książki i kosmetyki.

A jak tam u Was?

Miłego dnia

czwartek, 25 listopada 2010

W odpowiedzi...

Napisała do mnie Srebrzysta.
Ponieważ faktycznie milczę już okropnie długo,a mój komp dzisiaj ma dzień dobroci dla mnie,odpisuję na blogu,bo pewnie wszyscy są ciekawi przyczyn.
Po pierwsze-trochę mi się zmienił rozkład dnia i nie wyrabiam na czas z dopadnięciem kompa a potem go usiłuje opanować córka,która na nim pracuje.
Po drugie-mój komp właśnie skończył gwarancję więc siłą rzeczy zaczął się psuć.Polega to na tym,że nie daje się włączyć a jak już się włączy to w trakcie wykonywania jakiejś czynności się zawiesza.
Nie wspomnę już o tak prozaicznej przyczynie,że odkąd mam szybszą Neostradę,praktycznie nie mam do niej dostępu bo stale mnie wywala z Netu.Już kilkakrotnie interweniowałam i jak grochem o ścianę.
Po trzecie-Żabulowa choroba przeszła na przednie łapy.Pies nie może chodzić więc go targamy na dwór na rękach.To jest okropny widok,kiedy pies uwielbiający biegać,nie może na swych łapach stanąć.W dodatku ma jakiś napad i wygryza sobie sierść do ran.Lekarz twierdzi,że to na tle nerwowym.
Po czwarte-mam pewien delikatny problem natury rodzinnej (Teściowa) i za cholerę nie wiem jak go ugryżć aby nie popsuć rodzinnych stosunków.A muszę coś zrobić bo nie cierpię,kiedy za moimi plecami ktoś reżyseruje moje życie.
I za tydzień czeka mnie dentysta,którego się panicznie boję (jak nigdy w życiu).
O pogodzie już nie wspomnę!
O polityce też.
Wszystko mnie wku.....
Ja chyba czekam na koniec tego roku.
Mam nadzieję,że następny będzie lepszy.
Czego wszystkim życzę.

Miłego dnia dla wsjech.

niedziela, 7 listopada 2010

Dalej...

Ano dalej użeram się z kompem.
Ponadto ostatnio mam trochę zawirowań w życiu,niby nic wielkiego,ale psują mi one humor.No nie lubię być mediatorem.
Co poza tym?
Ano nie udało nam się z Crisem przebadać Żabulka (ma jakąś chorobę skóry),nasz kochany Walduś zmaga się z grypą cholerą.Poczekamy cierpliwie wszak lekarz też ma prawo zachorować,nieprawdaż?

Odkąd zaczęła się regularna jesień i włączono ogrzewanie,ja się duszę.
Po prostu regularnie się duszę.Ostatnio dusiłam się w kolejce na poczcie.Czy te wszystkie czynności muszą tak długo trwać? Mam wrażenie,że odkąd wprowadzono tam komputery,na poczcie stoję w kolejkach jeszcze dłużej.

W piątek dusiłam się w Kaufie.Ledwo dotarłam do domu.
Zmierzyłam ciśnienie,no i pokazało mi 111/75!
Aż oczom nie wierzyłam,wszak ja walczę z nadciśnieniem!

A dzisiaj o 9.40 obudziło mnie walenie w deskę u sąsiadów.
No wszak niedziela i schabowe na obiad,nieprawdaż?

Miłego dnia

PS.Z tego wszystkiego nie mogłam Wam donieść,że mamy nowego członka rodziny.
Moi rodzice doczekali się drugiego prawnuczątka.Tym razem ślicznej dziewuszki.
A ja po raz drugi zostałam babcią.Wprawdzie cioteczną ale nie czepiajmy się szczegółów.

czwartek, 28 października 2010

Raz,dwa,trzy....

próba mikrofonu!
To jest,chciałam napisać,próba komputera.
No dalej mnie,zaraza jedna,denerwuje ustawicznie i nie wpuszcza na blogi.
Przeczytać notki wprawdzie pozwala ale napisąć cosik-o "to se ne da".

W każdym razie żyję.Jeszcze.Chyba...

Może mi się uda jutro więcej napisać.

sobota, 9 października 2010

Głupi ONET !!!!

Nie mam siły do durnego ONETU.Różne siupy uskutecznia od czasu do czasu i mnie doprowadza do stanu wrzenia.
Dzisiaj od rana też mnie wnerwił.Koncertowo!

Apeluję!

ONET ODDAJ ZGAGĘ!

SREBRZYSTĄ i EFFKĘ TEŻ !

Bo pożałujesz!!!!!!

środa, 6 października 2010

Nowa przyjemność....

W piątek było tak zimno,że włączyliśmy ogrzewanie.A od soboty mam grypę z anginą.
Fajnie mam nie? Ale to normalne,że początek sezonu grzewczego ja muszę odchorować.Potem mój organizm się przyzwyczaja do suchego powietrza.
To lecę się kurować,piguły łykać i syropkami zapijać.Oj przydałby się laptop bo czasu mam dużo ale muszę leżeć.Ale mogę czytać,czytać,czytać bo podczas ostatniej wizyty w bibliotece zaszalałam i zgarnęłam 26 książek.Zachłannam nie?

Miłego dnia

niedziela, 3 października 2010

Ciśnienio(niez)mierz...

No dobra.Pomilczałam trochę ale najwyższa pora cosik skrobnąć.Tym bardziej,że mamy już październik.I zimno jak jasny gwint.Żabul,jak każdy wyszkolony pies,zaczął piszczeć o 5.30.Rodzina chrapie koncertowo więc to mnie przypadło w udziale poranne wykręcenie psa.Dobrze,że choć zaspana,odziałam się ciepło bo aż mną zatrzęsło i dech zaparło z zimna.Na samochodach szron.Noż ja bardzo przepraszam.Na termometrze zaokiennym tylko 2 stopnie.
Jako,że już byłam ubrana i rozbudzona,poleciałam na kompa mego.A on mi fucka pokazuje i nie chce pracować.No ja wiem,że termin gwarancji się kończy ale to jeszcze nie powód,żeby mi komp brykał!No więc łagodnie i bardzo delikatnie mu tłumaczę,że dzisiaj niedziela,wszyscy mają być mili,więc może się jednak zdecyduje na współpracę.A on dalej głuchy i fucka mi pokazuje.
No to się zgniewałam strasznie i jak go nie wyrżnę pięścią.
I pomogło bo przestał robić głupie rzeczy i pracuje jak ta lala.
Ja i tak podejrzewam,że mój komp to taka komputerowa baba.Bo takie same humory ma.
Ale do rzeczy bo nie o tym chciałam napisać.
Trochę się ostatnio wnerwiłam.Zreszta nie tylko ja bo i Cris też sie wściekł.A było tak...
Jako,że ostatnio moje życie się troszeczkę pokomplikowało i zdrowie mi szwankowało,polatałam po lekarzach wszelakich.Porobiłam wszelkie badania.I poleciałam z wynikami do mojej lekarki.No i się dowiedziałam,że moja pani doktor też się poważnie pochorowała.Udałam się więc do innej.Ona sobie dokładnie obejrzała wszystkie moje papierki,stwierdziła,że wyniki mam w miarę dobre i nie wie skąd u mnie nadmiar leukocytów.No bywa.Powiedziała,że mam się nie przejmować.Za to zdiagnozowała za wysokie ciśnienie i cholesterol.No ja zawsze twierdziłam, że umrę na jajka.Bo uwielbiam i dużo ich spożywam.Ona z cierpliwością wielką mi wytłumaczyła,że jajeczka mogę żreć,proszę bardzo,ale żółtko won.Beziki mi wolno.Kawę też mi wolno.Nie za mocną i w niewielkich ilościach.I z dużą ilością mleka.Za to kategorycznie nie wolno soli.
Mam mierzyć ciśnienie,brać przepisane leki i przyjść do kontroli za jakiś czas.
Westchnęłam ciężko,podziękowałam i udałam się do domku mego kochanego.A potem wrócił z pracy Cris i zaczął mnie denerwować.No bo przecież nadciśnienie to straszna rzecz i umrę zaraz jak się nie położę pod kocem.Najlepiej razem z nim.Noż ciekawe kto kolację zrobi bo on jakoś na to nie wpadł.
Powiedziałam co myślę.Małżon się sfochował,siedzi więc w fotelu i myśli ciężko.No i wymyślił.
Nazajutrz,jako ta idealna żona,stoję przy garach,zerkam na zegar co chwilę ale Crisa nie ma.Mija godzina,druga.Zaczynam się lekko denerwować.Naraz wpada zdyszany Cris.
-Cześć Skarbie.
-A cześć,cześć.Co tak długo dzisiaj w pracy siedziałeś?
-Ja nie w pracy.Latałem po aptekach.I wiesz,że ciśnienomierze kosztują od 160 do 300 zł?
-A możesz mi powiedzieć na co nam nowy ciśnieniomierz?Przecież w domu są już dwa? To ja stoję przy garach,już trzeci raz obiad podgrzewam,a ty sobie po aptekach latasz?
Cris sie najpierw zapowietrzył a potem zaczął mnie przekonywać,że nowy jest potrzebny bo jak tamte nawalą i takie tam.No mówię wam,histeryk!
Postanowiłam nie zwracać uwagi i udałam się do swoich zajęć.
Nazajutrz była sobota,Cris mnie wyciągnął z łóżka bladym świtem,bo zobaczył w pewnej gazetce,że są w promocji ciśnieniomierze.Zacisnęłam zęby coby awantury nie zrobić,ubrałam się migiem bo i tak zakupy wielkie musieliśmy zrobić.
Pojechaliśmy,zrobiliśmy.Po drodze nabyliśmy nowy ciśnieniomierz.Nawet niezbyt drogi.Tylko 60 zeta kosztował.W dodatku śliczny,taki malutki,zgrabniutki typowo na damską łapkę.
W domu okazało się,że nie mamy do niego baterii bo zapomnieliśmy kupić.Machnęłam ręką bo miałam inną robotę.
Następnego dnia,Cris podczs spaceru z Żabulem kupił owe baterie więc nic nie stało na przeszkodzie aby nowy nabytek wypróbować.
Usiadłam wygodnie,wzięłam kajecik swój aby wyniki zapisać i założyłam ustrojstwo na łapkę.Ustrojstwo zapiszczało,napompowało odpowiednio,podumało i pokazało 277/180!
-Ile???-pyta Cris
-A zobacz sobie.Idę po tableteczkę pod język.
Po drodze zaplątałam się jednak w Żabula, który mi wleciał pod nogi.
W międzyczasie Cris też sobie zmierzył ciśnienie.I też mu pokazało 200/140.
Cris się strasznie zdziwił bo z ciśnieniem nie ma kłopotów.
-Co jest?-zapytał zdezorientowany.-Poczekaj,zmierzę jeszcze tymi starymi.
Na starych pokazało 130/88.
-Kurczę,co jest?-pytam całkiem ogłupiała.
-Ty poczekaj,nie bierz jeszcze żadnej tabletki.
Cris się zerwał, poleciał do samochodu i pożyczył od Teściowej jej ciśnieniomierz.
I się okazało,że ten nowy, taki śliczny,strasznie oszukuje.Zawyżał wyniki o ponad 100 jednostek.
Cris się wściekł.Pojechaliśmy nazad do sklepu owe ustrojstwo oddać.Panienka w dziale reklamacji nawet okiem nie mrugnęła,uśmiechnęła się tylko znacząco pod nosem i bez szemrania forsę zwróciła.
A Cris pioruny ciska,wściek dziki go trzyma i bluzga na nieuczciwość producentów.
-Wiesz co Cris.Mnie interesuje coś innego.Czy owa panienka ów produkt do producenta wyśle czy też znowu go na półkę położy.A co jeśli go kupi jakaś staruszeczka,której nie przyjdzie do głowy aby wyniki z innym urządzeniem sprawdzić.I będzie się truła nitrogliceryną aby za wysokie ciśnienie zbić?

Jeśli ktoś z Was zdecyduje się kupić nowy ciśnieniomierz to pamiętajcie:pożyczyć od kogoś drugi i prawidłowość wyników sprawdzić.

Miłego dnia.

poniedziałek, 20 września 2010

Założyłam...

Założyłam sobie teczkę.Czarną.I od razu się przyznam,że przez przypadek taki żałobny kolor.Akurat czarną miałam pustą pod ręką.
A na co mnie ta teczka?
A na karteluszki różnakie.Pisałam,że latam po gabinetach wszelakich,badają mnie,dziurawią,prądem traktują,prześwietlają,gniotą.
Jednym słowem wykańczają na wszelkie sposoby.
I wszyscy jakieś karteluszki mi wręczają z potwierdzeniem,że owe czynności wykonali.Nazbierało się trochę tej makulatury,walała się po domu,więc teczuszka się przyda jak znalazł.
Brakuje mi jeszcze jednego świstka (ale już w środę będę go miała) i już mi powiedzą co tam we mnie siedzi.Przynajmniej taką mam nadzieję,że powiedzą.No chyba,że trafię na konowała.

W wyniku powyższych atrakcji całkiem przeoczyłam fakt,że mój blog skończył 2 lata.
A ja się tak obijam....

Miłego dnia.

środa, 8 września 2010

Cie,choroba....

Cie,choroba-chciałoby się powiedzieć za sołtysem Kierdziołkiem.
Pewnie jesteście ciekawi co tam u mnie?
Żyję jeszcze ale tak prawdę powiedziawszy-co to za życie?
Prawie siłą wybroniłam się przed szpitalem....
Dzień mam podzielony od tableteczki do tableteczki.
W międzyczasie w ciągu dnia często zakładam na łapkę takie specjalne urządzonko.
Na szczęście leki (jak na razie) mam bezbłędnie dobrane i już nie osiągam liczby 300 podczas porannego mierzenia ciśnienia ale jak za wysokie tableteczka pod język.
Czuję sie znacznie lepiej.
Wielu rzeczy mi nie wolno ale najbardziej brakuje mi kawy.
Jak już nie mogę wytrzymać,biorę słoik z ulubioną,zamykam oczy i wącham.
Cris twierdzi,że wyglądam wtedy jak narkoman na głodzie.
Noż świntuch jeden,dobrze mu mówić jak on ją może pić.W dodatku z rączek osobistej żony korzysta przy jej robieniu.Ehhhh...
Co jeszcze?
Z kronikarskiego obowiązku napiszę,że Żabul skończył 17 lat.
Dostał michę pełną mięsnych smakołyków z ukochaną wątróbką na czele,nowego Krabika do zabawy i mnóstwo uścisków.
Ale i tak najbardziej się cieszył z wyprawy do ukochanego Psiego Raju.
A tak ogólnie to mimo,że kalendarzowo nadal mamy lato,to zimno jak w listopadzie.Okna pozamykane a ja i tak śpię w skarpetkach.
I Cris na zwolnieniu.Bo jego kręgosłup dał o sobie znać i małżonek mój nie mógł wczoraj z łóżka wstać.
Na szczęście dzisiaj już jest znacznie lepiej i już tak strasznie nie boli.
No i Żabul szczęśliwy bo ma ukochanego pana calutki dzień w domu.
A teraz lecę spreparować pyszną kolacyjkę choremu.

Miłego dnia.

piątek, 27 sierpnia 2010

Nie ma mnie...

Nie ma mnie bo latam po gabinetach wszelakich.
Kłują mnie,prądem traktują i takie tam przyjemności.
Może nie wykończą tak szybko,co?

wtorek, 24 sierpnia 2010

Dalej....

Dalej cierpię.
Dzisiaj z kolei mam wrażenie, że oczy mam na szypułkach i mózg mi zaraz wykipi.
Ciśnienie rano w granicach 250.Jedna tableteczka.Spadło do 200.Druga tableteczka.Znowu spadło.A łeb nadal boli,bardzo mocno boli.
No nie mogę zbić zarazy,bardzo powoli spada.
Nie mam na nic siły.
Idę dalej cierpieć.

PS.Rano 10 stopni,w południe upał,teraz się chmurzy.Nic dziwnego,że głupi łeb boli.

Miłego dnia.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Jakby...

Jakby kto pytał to nie brak weny,że nie ma tu nowych notek.
Nie,nie i jeszcze raz nie.
Prawda jest bardziej przyziemna.
A raczej przynożna.
I baaardzo bolesna.
Moi wytrwali czytacze przypomną sobie zapewne notkę o wymownym tytule "Moja gira".
No więc owa gira znowu mi zrobiła numer i cierpię już 3 tydzień.
Zaczęła z siłą Niagary czyli ból potworny przy najmniejszym ruchu.
Wprawdzie mam leki,które pomagają ale...
Po pierwsze-pomagają bardzo powoli.
Po drugie-owe leki mają działanie uboczne,mało przyjemne zresztą,polegające na stałym rozstroju żołądka.
Po trzecie-po tygodniu stosowania wywołały u mnie stan podobny do śpiączki i otępienia.Zasypiałam w najmniej spodziewanym momencie np.podczas jedzenia albo rozmowy z Crisem.
Po czwarte-mają okropny smak.No ja rozumiem,że leki nie mają być smaczne ale pewna zawiesina ma smak zbliżony do pomyj z psią kupą w tle.I taki sam zapach.
I właśnie z powodu powyższych przyczyn nie wiem co się na bożym świecie dzieje bo prawie nie wychodziłam z domu.Wprawdzie Żabul ma swoje prawa ale umówmy się,że dokuśtykanie na jednej nodze do najbliższego trawnika to nie spacer z psem.
Obiady gotowałam.Z mrożonek albo z mikrofalówki ale rodzina głodna nie
chodziła.
Książki poszły w kąt.Wprawdzie coś tam czytałam ale za chińskiego boga nie pamiętam o czym.
W piątek Tek miała urodziny.I pierwszy raz w życiu nie siedziałam w kuchni godzinami.Wszystko było kupione.Podgrzałam tylko przed podaniem.Nawet ciasto było kupne.Na pociechę dodam,że było przepyszne.
W niedzielę stwierdziłam,że nóżka mnie prawie nie boli.Tak się ucieszyłam,że zapomniałam o lekach swych.I dlatego mogłam wieczorem napić się czerwonego wina.Bo Tek stwierdziła,że jak nie piłam wina to jakby urodzin nie było.
A dzisiaj boli mnie głowa.Czy po dwóch kieliszkach wina można mieć kaca?

Miłego dnia

czwartek, 12 sierpnia 2010

Niedouczona...

Jestem niedouczona.A tak,tak,możliwe niestety.
Do takiego wniosku doszłam ostatnio po obejrzeniu pewnego teledurnieju.
A potem mnie dopadło hasło w krzyżówce.
Po pierwsze:
muszę zapamiętać,że wyraz akcentowany na ostatniej sylabie to OKSYTON.
A po drugie:
Doszłam do wniosku,że opatrzność czuwała,bo na maturze nie było Mickiewicza z jego wiekopomnym dziełem!
Na pytanie o rejenta w literaturze polskiej ja zawsze odpowiadam MILCZEK.
No i proszę państwa kicha!
Ilość liter się wprawdzie zgadza ale nazwisko już nie.
Bo chodziło o tego z "Pana Tadeusza".
No i ręka w górę,kto wie jak mu było?

Miłego dnia.

środa, 4 sierpnia 2010

Wszystkim....

Wszystkim,którzy tak kochają krzyż proponuję wykonać sobie tatuaż na czole.W postaci owego krzyża właśnie.Nie będą musieli nosić drewnianych.Bo one ciężkie,nieporęczne i mało twarzowe.A tatuaże modne i wieczne są.

A tak ogólnie to jednego fanatyka już mieliśmy.
Adolf mu było!
I taki sam obłęd w oczach miał.

Miłego dnia.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Płytki czy kot

Jako,że moja wena nie chce do mnie wrócić,postanowiłam mieć ją w głebokim poważaniu i radzić sobie bez niej.No bo ile będę czekać aż ona wróci z tych lofrów?
Polazła,małpa jedna,nie wiadomo gdzie i nie ma zamiaru wrócić.Jakiś wybrakowany egzemplarz owej weny mi się,trafił.
Nie wiecie przypadkiem gdzie można złożyć reklamację???

Jako,że upały sobie poszły precz mogę normalnie oddychać powietrzem a nie jakimś ognistym podmuchem.Mogę normalnie funkcjonować i robić to,co do mnie należy.
Humoru nadal nie mam ale to nie wasza wina.

Już wam pisałam,że kupiliśmy płytki do łazienki.
A było to tak...

Upał jak cholera.Duszę się,pot ze mnie leci ciurkiem.Rodzina w pracy więc ja muszę ruszyć tyłek i zorganizować obiad.Zła jak nieszczęście strzelam w kuchni garami.I gadam do Żabula,który padł w przedpokoju na podłodze bo tam najchłodniej.Przez otwarte okno słyszę dzieci drące mordę (ciekawe, że im upał nie przeszkadza!).Obok w klatce jakiś nastolatek słucha techno na cały regulator.Gdzieś z głębi domu dobiega odgłos młotka,wiertarki i walącego się gruzu.Naraz Żabul usiłuje się poderwać ale nóżki mu się rozjeżdzają.Za to gębę nadal ma zdrową więc się drze pod drzwiami.Znak,że Cris wraca.Jako,że kuchnię mam w kształcie litery L i stoję przy garach małżon mój mnie nie widzi.
KICIA!-rozdziera się więc już w progu Cris.
Nie reaguję,bo przecież Kicia to nie ja.Od urodzenia mam inne imię.Cris wpada do kuchni,zauważa małżonkę swą,rozjaśnia się cały i leci całować.
-Tu jesteś,Skarbie!
-A jestem,jestem.Gdzie mam być jak nie w kuchni? Wszak ja stale w kuchni siedzę bo mam żerną rodzinę i psa,który puszkami w upały gardzi.
-O właśnie,a co na obiad?-pyta głodny Cris.
-Nie wszystko Ci jedno? Przecież i tak wszystko zjesz!
-Też prawda,zgadza się ze mną moje szczęście.
Po czym w zgodzie jemy obiad.
A potem Cris oświadczył gromkim głosem,że ma pieniądze więc możemy płytki kupić.
Ucieszyłam się jak nie wiem co bo juz rok wczesniej płytki wybrałam w takim jednym sklepie.
Nazajutrz skoro świt,zerwaliśmy się z łóżka.Pojechaliśmy na targ (truskawki,truskawki!) i do owego sklepu.
No tak!Przewidziałam wszystko,nie przewidziałam jednego!
Na drzwiach wielka kartka "LIKWIDACJA SKLEPU" i kłódka ogromna wisi!Noż!
Zatrzęsło mną strasznie,parę niecenzuralnych słów z ust mi się wyrwało.Cris patrzy ogłupiały i mówi,że jeszcze tydzień temu kartki nie było.
Wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy na poszukiwanie innego sklepu.
Nawet dość szybko znaleźliśmy.I zaraz przy wejściu wypatrzyłam piękne płytki.
-Ja chcę te i tylko te-rzekłam głośno do Crisa.On popatrzył,oczy mu się zrobiły wielkie jak spodki i mnie odciąga dość intensywnie.A ja się zakochałam straszliwie,zaparłam i wzdycham.
Cris mi tłumaczy,że one za ciemne,że rozmiar nie taki i że za drogie.Poza tym on w jednym sklepie dużo tańsze widział!
Na co ja się sfochowałam strasznie bo w domu o cenie nie wspominał,no i mieliśmy RAZEM wybierać!
No ale jakoś mnie przekonał i dałam się zaciągnąć te wybrane zobaczyć.I dopiero mnie szlag trafił!
Bo ja nie chcę jasnej łazienki.Jasna łazienka kojarzy mi się ze szpitalem!
Na rynku jest taki wybór,że można poszaleć z kolorami!
Cris nie chce o tym słyszeć więc sie zaczynamy nawzajem przekonywać!
Argumenty musiałam mieć silniejsze a i poniekąd głośniejsze bo przyleciał facet z obsługi z grzecznym pytaniem,"czy aby w czymś nie pomóc"?
Chciałam mu wytłumaczyc, że nie przeszkadza się małżonkom w dyskusji ale Cris mnie ubiegł,podziękował grzecznie i wyciągnął ze sklepu na światło dzienne.
Jako,że na dworze upał straszny sie zrobił,pary mi z miejsca zabrakło więc zamilkłam.Ale obrażona jestem nadal.
Małżonek popatrzył na mnie spod oka i nieśmiało zaproponował wypad do jeszcze jednego "Salonu płytek".
Mnie było wszystko jedno.
Ale po drodze zauważyliśmy jakis malutki sklepik,wcisnięty między domki jednorodzinne.
-Może wejdziemy?-pyta nieśmiało Cris.
Wysiadłam obrażona z samochodu bo i co mi tam.Wlazłam do sklepu i się rozglądam.Łażę,łażę aż w końcu oko mi błysnęło i w tym samym momencie słyszę z ust Crisa:
-Ty patrz!-i palcem pokazuje płytki przy których stoję.Piękne!
-Cris,nie gap się tylko leć zapytaj panienki czy mają tego więcej.
Cris poleciał dopytywać o szczegóły a ja podziwiam.
Płytek są 4 rodzaje:dwie gładkie i dwie z motywem kwiatowym.Firma Opoczno,znana na rynku.
I cena 4 razy tańsza niż w tym poprzednim sklepie.
Płytek nie ma w sklepie na stanie,muszą zamówić a ja pypcia na języku dostanę,chcę je mieć już na ścianie!
-Skarbie-a czy ty wiesz,ile tych płytek musimy kupić?
-No jak to? Tyle ile ma łazienka.
-To nie takie proste.Musimy wszystko pomierzyć i układ kolorów zaplanować.
Aaaa,no tak.O tym nie pomyślałam.
Wróciliśmy do domu.Ja się wzięłam za truskawki i obiad a Cris z metrówką lata.
A potem się pokłóciliśmy o sposób ułożenia płytek ale stanęło na moim.Bo umówmy sie,że chłop się nie zna na estetyce i kolorystyce wnętrz.Chłop jest od czarnej roboty!
Wyliczyliśmy dokładnie wszystko i nazad udaliśmy się do sklepu zamówienie złożyć.
Wpłaciliśmy zaliczkę i uzbroiwszy się w cierpliwość czekamy na telefon, że płytki dotarły.
Wytrzymałam tydzień a potem mnie szlag trafił.
-Jedziemy-rzekłam do małżonka.
Cris jest osobnikiem bardziej cierpliwym.Powiedzieli,żeby czekać to do śmierci będzie czekał.A ja nie!
Zajeżdzamy.Okazuje się,że płytki od dawna czekają a panienka ZAPOMNIAŁA zawiadomić.
A potem zaproponowała aby na transport poczekać.
Żadne takie! Ja już za długo się naczekałam.Chcę mieć płytki już i natychmiast!
Załadowaliśmy częśc do bagażnika i na tylne siedzenie,samochód się lekko rozkraczył ale powolutku jedziemy.
Na ulicach ruch jak diabli bo godzina po 15.Wszyscy się śpiesza,jadą jak do pożaru a my się wleczemy.
Gadam coś podniecona do Crisa on udaje,że słucha.Naraz kątem oka widzę coś czarnego na jezdni więc sie drę:HAMUJ!
I łapię się za lewy cycek,to znaczy za serce!
Cris zrobił manewr kierownicą,samochodem zarzuciło mocno,płytki zadzwoniły.
Od podmuchu znad jezdni uniosła się czarna reklamówka.
-Przepraszam,myślałam,że to kot!
-No ja też myślałem,że kot! Ale Skarbie,czy ty wiesz,że ja wiozę cały samochód ceramicznych płytek? A jakby się tak potłukły!
-Ale ja wolę kota! Ostatecznie na ścianie można mieć też mozaikę z potłuczonych płytek! A żywy kot to jest żywy kot!
Cris westchnął ciężko ale przyznał,że on też woli kota.

Miłego dnia.

piątek, 30 lipca 2010

No tak....

Nie mam czasu!
Nie mam siły!
Nie mam wakacji i urlopu!

A co mam?

Po pierwsze-śpiączkę gigant!
Po drugie-listopad na dworze!
Po trzecie-3 książki do przeczytania w 10 dni!
Po czwarte-wielką kupę prasowania!

I najważniejsze-zaległe notki do napisania!

Noż!!!!!

Miłego dnia.

środa, 21 lipca 2010

Czyżby znak?

Ja tam niewierząca persona jestem ale...
Od jakiegoś czasu obijam się straszliwie.
Nawet mój sławny kapownik pustkami świeci.
No,odrzuciło mnie po prostu od pisania.
Wczoraj na spacerze z Żabulem,na mało uczęszczanej dróżce,znalazłam pióro!
Na stalówce napis jak wół PARKER!

Czyżby to miało coś znaczyć?

Miłego dnia

poniedziałek, 19 lipca 2010

Nie mam siły....

Żyjecie?
Jako,że cała nasza trójka jest lipcowa-w największe upały znowu zabarykadowałam się w kuchni.Imieniny się więc odbyły.Największą furorę zrobił zamówiony sernik,oczywiście zmodyfikowany przeze mnie.
W sobotę dopadło mnie takie ciśnienie,że dopiero po 4 godzinach i 3 tabletkach udało mi się je zbić.Wczoraj lało jak z cebra,zrobiło się wręcz zimno i bardzo dobrze,dzisiaj mogę oddychać moją wielką piersią.I mam nadzieję,że upały tak szybko nie wrócą.

A kupując płytki miałam dylemat pt."płytki czy kot"...

Miłego dnia

PS.A co tam,niech Wam wątroby spuchną-macie zdjęcie sernika.

czwartek, 8 lipca 2010

Jakby kto pytał...

Jakby kto pytał to nie mam czasu,ale jeszcze żyję.Czasami wpadam Was poczytać i lecę do dalszej roboty.
Wczoraj mi pokazywało,że mój osobisty blog nie istnieje no to się sfochowałam strasznie i poszłam mecz oglądać.Musiałam jakosik odreagować nerwy,wysyłałam bardzo złe fluidy więc Niemcy się nie odważyli wygrać!I bardzo dobrze bo wyjątkowo nie trawię tej zarazy!Mam nadzieję,że w sobotę Urugwaj im też dokopie!
W piatek było 36 stopni a ja spędziłam w kuchni 6 godzin robiąc sałatki i inne żarcie też.
Zgodnie z obietnicą daną Zgadze zrobiłam śmietanowca.Z przebojami go robiłam.Chciałam mieć intensywne kolory,pododawałam więc barwników do galaretek.Trochę za dużo pododawałam.Całą kuchnię miałam w ciapki bo bardzo one brudzą.O rękach już nie wspomnę.Oczywiście nigdzie nie udało mi się kupić truskawek więc za owoce robiły ananasy.Ale Tek była zachwycona!Udało mi się strzelić fotkę ostatniego kawałeczka (noc już była).
Acha i kupilismy płytki do łazienki ale o tym napiszę później.

Miłego...


czwartek, 1 lipca 2010

Podobno...

Podobno mamy wakacje,tak? Czyli nastał czas wypoczynku i ogólnego rozleniwienia,tak?
To dlaczego u mnie wszyscy mają wakacje tylko ja nie?
Nie mogę rano dłużej pospać bo za gorąco i okna pootwierane.No więc każdy odgłos słychać.I w momencie,kiedy mam najlepsze sny erotyczne-bosko zbudowany,nagi osobnik właśnie mnie zaczyna rozbierać-za oknem słyszę ryk!
Kosiarki! O 6.30! Noż! Zrywam się z wyra i zatrzaskuję okno.Usiłuję wrócić do snu ale gdzie tam,poszedł sobie precz! A Cris akurat w pracy....
No to się zwlekam wściekła z zamiarem zamordowania kogoś.Po drodze trafiam do kuchni aby z lodówki wyjąć wodę mineralną. Zaspana trafiam jednak na koktajl truskawkowy.Wypijam spory kubas i od razu humor mi wraca.Szkoda tylko,że obranie tych paru kilo truskawek zajmuje mi trochę czasu bo nie ma ochotników do tej czynnosci.Za to do jedzenia wszyscy chętni.Trochę mam już dosć tych czerwonych owoców,jem jakby na zapas bo lubię świeże.Żadne tam przetwory a truskawki są krótko.
Poza tym rodzina mnie wnerwia koncertowo bo codziennie życzy sobie obiadów.Najchętniej młode ziemniaczki.A proszę bardzo.Tylko kto chętny do skrobania tych groszków?Całe wiadro mam.Bo wiadomo,że małe najsmaczniejsze.Tek nie może bo właśnie coś pilnie musi na kompie.Cris też nie może bo ....(wpisać odpowiednie).Psa nie będę molestować bo on staruszek.No to wiadomo kto będzie skrobał i miał czarne łapy bo rękawiczek nie uznaje.I dlaczego ja zawsze stoję przy robocie w kuchni jakbym taboretów nie miała? A potem mnie kręgosłup łupie mocno.I dlaczego,mimo,że to ja sprzątam,piorę,robię zakupy,gotuję,podaję,zmywam,pot ze mnie ciurkiem leci-Cris jest po obiedzie zmęczony i musi się położyc z Żabulem u boku?

Żeby mi było jeszcze bardziej wakacyjnie i sielsko zaczynamy remont łazienki.
Płytki rulez!

Miłego dnia

sobota, 26 czerwca 2010

Piąteczek...

Wczoraj była pewna rocznica o której trąbili nawet w telejajku.Mnie nie trzeba o tym przypominać,ja pamiętam.I stale słucham jego utworów.Co nie zmienia faktu,że brakuje mi jego uśmiechu.
Od świtu latałam po gabinetach lekarskich.Znowu zaliczyłam dentystę.Tym razem wydałam tylko stówę.Dowiedziałam się,że używam za twardej szczoteczki do zębów. Dowiedziałam się także,że przyczyną krwawienia moich dziąseł jest kamień.No to się go pozbyłam.Nie jest to zabieg przyjemny,czasami nawet fest boli.Ale da się przeżyć.Najpierw mnie potraktowano jakimś metalem,potem piaskiem,następnie jakąś pastą podobną do cementu,obryzgano zimną wodą.Po czym poplułam krwią.Pokazano mi moje ząbki na monitorze.Są białe,czyściutkie i śliczne.Żeby utrzymać ten stan muszę je traktować odpowiednimi środkami.Pani dentystka zapisała na karteczcce co mam kupić w sklepie na pewnej ulicy.Oblecieliśmy z Crisem kurcgalopkiem Rynek i okolice ze 4 razy bo ludzie się nie mogli zdecydować gdzie jest ulica Lekarska.Ale w końcu znaleźliśmy.Po drodze mineliśmy sklep rybny,Cris się nie dał odciągnąć,kupiliśmy więc pangę na obiad.Ale nie żałuję bo była pyszna i prawie bez lodu.A potem mnie Cris odciągał od Empiku i dwóch księgarni.Nie mogłam się zdecydować co chcę.Ale jak zobaczyłam ceny to mnie odblokowało i nic nie kupiłam.Chociaż nie było upału moje balerinki mnie mocno obtarły i do samochodu ledwo wsiadłam.Udaliśmy się po świeże truskawki.A potem do domu.Zrobiłam pyszny obiad z deserem.
Jako,że w domu był Cris mogłam robić za osobę ciężko chorą i cierpiącą.Przyjęłam więc pozycję horyzontalną.Obok mnie Cris i Żabul.Oni szybko zasnęli a ja czytam sobie.Tak się składa,że ostatnio postawiłam na psychologiczne książki.Wykańczają mnie.Aktualnie czytam taką jedną.Chcecie tytuł? A proszę bardzo."Porozmawiajmy o Kevinie",autorka-Lionel Shriver.Ciężko mi się ją czyta bo książka budzi we mnie skrajne uczucia.Wściekam się na zimną matkę,dziwię się ojcu,którego rola ogranicza się do rozpieszczania syna.Staram się zrozumieć dlaczego Kevin w wieku 16 lat stał się mordercą 11 osób.Dlaczego kobieta,nie potrafiąca obudzić w sobie żadnych uczuć macierzyńskich,wymęczona opieką nad tym pierwszym,trudnym,zbuntowanym,decyduje się na drugie dziecko?
Nie jest to lektura na wakacje,oj nie!
Dlatego chcę ją szybko skończyć.
Zostało mi jeszcze 200 stron....
A potem się rzucę na Grocholę,Szwaję,Chmielewską albo inszą "literaturę dla bab".
Niech mój umysł i dusza też odczują,że mamy lato i wakacje.
I sezon ogórkowy.
Nieprawdaż?

Miłego dnia

środa, 23 czerwca 2010

Co robiła dzisiaj Tek....

Wczoraj Tek wręczyła mi karteczkę z poleceniem nabycia wypisanych na niej produktów.No to pojechaliśmy z Crisem,przy okazji zahaczając o targ.Bo ja w czerwcu nie umiem funkcjonować bez truskawek. No i młodych kartofelków z koperkiem.A Cris koniecznie chciał młodą kapustkę do nich.
A dzisiaj córa prawie od świtu urzędowała w kuchni i tworzyła.
Udało mi się strzelić fotkę przed rozparcelowaniem.Było pyszne!


poniedziałek, 14 czerwca 2010

Co robi Neskavka...

Focha mam! Jak stąd do Hanoi!
Powód? A proszę bardzo.
Od paru dni nie mogę się dopchać na blog Zgagi.
A jak się już dopcham to mi komentów nie przyjmuje.
Za to dzisiaj mi pokazuje,że takowy nie istnieje!
No,nie wierzę i już!
Głupi Onet!
Upał mielismy jak na Saharze.Ludziska się mało nie ugotowali,więc kto żyw,na moim osiedlu,zapragnąl weekend nad wodą spędzić.Zapakowali się ludziska z całymi rodzinami do samochodów,dzieciaki w foteliki,psy w kojce,gaz do dechy i wio nad wodę.
Cisza się zrobiła jak makiem zasiał i swięty spokój na osiedlu.W sobotę koło południa zaczęło grzmieć i aż do niedzieli lało jak z cebra.
Wstałam rano z silnym postanowieniem wykorzystania chłodnego dnia na porządki w chałupie bo w upały to sami rozumiecie...
No więc zjadłam michę truskawek,połaziłam po chacie a potem się zawiesiłam bo ze stosu 7 książek nie potrafiłam wybrać tej jednej do czytania...

piątek, 11 czerwca 2010

Jestem wykończona.....

Do tej pory narzekaliśmy wszyscy na przedłużającą się zimę.No fakt,że trochę się przeciągnęła.Potem były powodzie.A co jest na dzień dzisiejszy?
Cris się topi,Tek się topi,a ja też już straciłam sporo.Głównie potu.
Rano budzę się mokra,włażę pod prysznic,ubieram się i idę z psem.Wracam znowu mokra! A godzina 6 rano!ponownie prysznic,lekkie śniadanko.Żadnej kawy czy herbaty.W zamian hektolitry wody mineralnej z lodem.W południe kolejny spacer z Żabulem.Pies nie chce chodzić,więc go wynoszę i wnoszę na rękach po schodach.Spacer trwa 10 minut-on dwa razy podnosi nóżkę i chce do domu,do cienia.No ja wiem, że on staruszek i się szybko męczy.W domu wypija pół świeżej wody z miski i pada zaraz pod drzwiami.A ja znowu pod prysznic.Gotowanie to katorga,zakupy katorga.Na targu we wtorek ugotowaliśmy się oboje z Crisem.A pojechalimy raniutko.Głównie po młode ziemniaczki.Przy okazji Cris chciał kupić nowe,krótkie spodnie a kupił trzy bluzeczki śliczne,bawełniane,dla mnie.No i ogromny bukiet ogrodowych goździków.
I jeszcze jedno-usiłujemy jeść truskawki ale bez kilograma cukru się nie da.Kwaśne jak ocet.
No i jemy lody w ilościach hurtowych.
W nocy nie mogę spać,duszę się.
A na spacerach żrą mnie komary.W biały dzień.Też w ilościach hurtowych.
I jak pomyślę, że lato się jeszcze nie zaczęło.

PS.Przeczytałam książkę taką jedną.Wykończyła mnie psychicznie trochę.

A Wy,mili moi,jak sobie radzicie w te upały?

Miłego dnia

środa, 26 maja 2010

Nic mi się nie chce....

Pogody dalej nie ma.
Ręka boli.
Zaliczyłam dentystę.Bezboleśnie!
Byliśmy w bibliotece i nawet się nie wściekłam.
Na targu wszystko trzy razy droższe.
Szwędam się po domu zła.
Muszę pomysleć i wyprodukować coś nowego bo ZGUBIŁAM SWOJEGO PLEMNIKA!
Noż!

Miłego dnia

piątek, 21 maja 2010

Jestem niedysponowana...

Rozwaliłam sobie dłoń.Lewą.Szkłem.To znaczy pucharkiem,szklanym,brązowym.
Jedliśmy lody.Pyszne,chociaż nie reklamowane w telejajku czyli żadna Algida czy Koral.
Naczynia mają to do siebie,że po użyciu należy je umyć,wysuszyć i schować.
Nie wiem dlaczego chciałam to zrobic szybko.
Otworzyłam szafkę,wzięłam dwa pucharki,po jednym w każdą rękę.
Po czym stuknęłam jednym o drugi.Ten w lewej dłoni nie wytrzymał uderzenia i rozprysnął się na milion kawałków.
Poczułam pieczenie.Zobaczyłam krew.Spory kawałek szkła oddzielił mi od siebie dwa palce zostawiając głęboką ranę i zatrzymał się na pierścionku.
Zaręczynowym.Bo go noszę na serdecznym palcu lewej ręki.
I od paru dni przekonuję sie,że o ile można być człowiekiem z jedną ręką, o tyle kobietą już nie bardzo.
Nie umiem sobie umyć pleców.Nie potrafię się uczesać.Milion innych rzeczy też nie potrafię.
A najbardziej mnie wkurza, że nie potrafię sobie zapiąć biustonosza!!!

Miłego dnia.

PS.Miasto jest zalane.Ewakuowali część ludzi.
Wczoraj było słońce.W nocy znowu padało.
Czekamy,wciąż czekamy.....

niedziela, 16 maja 2010

Czyżby powtórka z rozrywki ?

Weszłam ci ja w moje tajne zapiski a tam pod datą 13 maja 2009 roku stoi jak byk:
W poniedziałek lało jak z cebra.Zimno,ponuro.
I co?
U mnie leje od poniedziałku.Mocno leje i nie chce przestać.
Wczoraj była okropna burza z piorunami i łomot taki,że szło ogłuchnąć.
Spać nie mogłam.
W domu zimno.Pranie nie schnie.
W całym domu śmierdzi mokrym psem bo co Żabul wyschnie to znowu trzeba z nim iść.
Wczoraj udało mi się zszokować małżonka mego.
A było tak.
Cris pojechał w swoich sprawach.Po drodze miał zrobić bieżące zakupy znaczy chleb kupić.Mnie z racji pogody nie chciało się tyłka podnieść bo w sobotę mus dłużej pospać.
Odwróciłam się więc na drugi półpupek z zamiarem szybkiego zaśnięcia.Niestety,niestety...Żabul ma zakodowane,iż w sobotę ukochany pan ma być w domu.
I co robi ta moja psia zaraza?
Ano stoi pod drzwiami w przedpokoju i najpierw zaczyna popiskiwać a potem wyć!
Próbowałam uciszyć gadzinę na różne sposoby.Prośbą i groźbą.Potem chciałam mu gębę zapchać mięsem pieczonym,pasztetem,parówką i jajkiem na twardo czyli samymi smakołykami.Ale gdzie tam!
Powąchać powąchał ale nadal siedzi i się awanturuje.
Nerwy mi puszczają więc w końcu rzeczę do gadziny:
-Zamknij że się ty psia kreaturo bo nam sąsiedzi eksmisję zrobią.Kto to widział się tak zachowywać o 8 rano w sobotę?
On łypnął na mnie złym okiem ale nadal swoje.Podumałam chwilę,westchęłam ciężko,po czym przyoblekłam swoje boskie gabaryty w ciuchy odpowiednie,psa na postronek i poszliśmy na dwór.
Bardzo szybko woda z nas ściekała strumieniami no bo przecież mamy maj,komunie więc i leje odpowiednio.
Przy okazji stwierdziłam, że w czasie deszczu drastycznie zmniejsza się ilość psów na moim osiedlu bo żadnego nie spotkaliśmy.
Oblecieliśmy w ulewie spory kawałek.Wróciliśmy.Żabul stanął w przedpokoju na szeroko rozstawionych łapach.Sama go tego nauczyłam,że mokry ma się nie szwędać po domu.
Ściągam swoje mokre buty,przemoczoną kurtkę,wieszam w łazience mokry parasol.Po czym się zastanawiam czym wytrzeć psa bo wszystkie JEGO ręczniki mokre.W końcu poświęcam następny ręcznik.
Podsuszony Żabul poszedł spać na swój fotel a ja do kuchni śniadanie zrobić.
A potem wrócił z zakupami wkurzony Cris.No bo jak zwykle w sklepach same liczyrzepy.
Pies oczywiście nawrzeszczał na pana,że go zostawił,znowu sąsiedzi usłyszeli, że TU mieszka ON,Żabul.
No i w ramach rekompensaty Cris musiał iść nim na spacer.Wrócili oczywiście mokrzy.Poświęciłam następny ręcznik.
Po czym zrobiłam kawę.Siedzimy,pijemy,Cris zerka w telejajko,ja książkę czytam.
Nagle coś sobie przypomniałam i głośno rzeczę do męża:
-Cris,musimy kupić pieluchy!!!!!
Jemu pilot wypada z ręki,traci oddech i oczy się znacznie powiększają.
-Że co?- pyta słabym głosem.
-Pieluchy-powtarzam-Takie dla noworodków,tetrowe,białe ewentualnie kolorowe,Wszystko jedno.
Cris powoli łapie oddech i rzecze bardzo spokojnie:
-Skarbie,czy ja o czymś nie wiem? Czyżby nam się coś przytrafiło?
-Że co?-pytam skołowana.A potem do mnie dociera.
-Świntuch jeden,co za myśli ci po głowie latają!W naszym wieku?
-No co?-tłumaczy się Cris-Wypadki chodzą po ludziach.
-Świntuch-powtarzam dobitnie.
-No to nie rozumiem.Sama mówiłaś,że pieluchy...
-Mówiłam,że musimy kupić pieluchy do wycierania psa.One świetnie chłoną wodę i szybko schną.
-Aaaaaa-Cris oddycha z ulgą.
I czemu ja na to wcześniej nie wpadłam? Bo owe pieluchy świetnie się sprawdzają w te deszczowe dni.
A Wy, moi mili,czym wycieracie swoje mokre psy?

Miłego dnia.

PS.Jak nie przestanie lać to znowu będzie powódź! Toczka w toczkę mamy to samo,co rok temu.

poniedziałek, 10 maja 2010

Co słychać????

Kiedy na ulicy spotykamy dawno nie widzianą,znajomą osobę,zazwyczaj pada zwyczajowe:"co słychać"?
I pada jakże odruchowa odpowiedź,że wszystko w porządku.No bo czy jest sens opowiadać szczegółowo o wydarzeniach w naszym życiu wiedząc, że ktoś się śpieszy.Albo,że nas nie słucha a pytanie padło aby tylko coś powiedzieć?
Dla mnie jeszcze jest ważne KTO pyta.No bo znajomych się ma różnych.Są wśród nich osoby bardzo lubiane i są takie,które się zna "przez przypadek".
Człowiek nie żyje na pustyni, niestety.Każdy z nas ma rodziny,znajomych,oni znowu też mają znajomych.
Zdarzyło mi się ostatnio poznać taką jedna rodzinę na pogrzebie.A raczej na stypie.Tak się złożyło,że siedzieli po drugiej stronie stołu.I w ciągu godziny gęba się facetowi nie zamykała a głos miał donośny.
Odmówił zjedzenia rosołu z makaronem "a bo to pani,wywar z padliny jest".Ale schabowego zeżarł.
Przy kawie usłyszałam,że cukier to trucizna więc on nie słodzi.Za to ciastka trzy,kremiaste bardzo,wtrząchnął.
Jak już facet wyczerpał temat żarcia to dowiedziałam się z detalami gdzie pracuje,co robi,ile zarabia.Potem żonę skrytykował,że mało gospodarna,że kiepsko gotuje,że za chuda.Podał także liczbę dzieci,że syn był w Iraku a córka leń.
Miałam dosyć.Próbowałam kilkakrotnie zmienić temat,pod pozorem kataru wychodziłam do łazienki.Chciałam,żeby facet ucichł chociaż na momencik.Obok siedziała jego żona,która miała w dupie,że jemu się gęba nie zamyka i nikogo do głosu nie dopuszcza.
Kiedy facet wszedł na politykę,zęby mnie zaczęły boleć ale na szczęście towarzystwo zaczęło się zbierać do wyjścia więc skorzystaliśmy z okazji i pożegnaliśmy się szybko.Facet chciał koniecznie "się spotkać aby pogadać i żeby mu nasz adres podać".
A niedoczekanie jego!Ja miałam go serdecznie dosyć.Niech się inni z nim męczą.
I mam taką cichą nadzieję,że go nigdy na ulicy nie spotkam.

Jako,że pogoda ostatnio do du... a w telejajku same durne powtórki,oglądneliśmy z rodziną "Avatara".I teraz już wiem dlaczego wszyscy się nim tak zachwycają! I z niecierpliwością czekam na drugą część.Ten Cameron to zdolna bestia jest!
A potem jeszcze ogladnęłam "Zmierzch" i jedyne co mnie w filmie zachwyciło to oczy głównego bohatera.Ach!

A tak poza tym to wszystko po staremu.Żabul śpi całymi dniami,właśnie szczeka głośno przez sen.No i zaczął zęby gubić.Staruszek najukochańszy.

Miłego dnia

sobota, 1 maja 2010

Wyszło na moje....

Przez cały tydzień,gdzie tylko nie nastawiłam ucha,słyszałam o długim weekendzie.Zaś w telejajku usiłowali mi wmówić,że MUSZĘ koniecznie kupić niezbędnik piknikowy w postaci sporego kosza.A w koszu talerze porcelanowe,srebrne łyżki,widelce,noże,widelczyki.No i kieliszki kryształowe.
Do tego kocyk wielki oczywiście.No mówię Wam królowa brytyjska by nie pogardziła!
Szkoda,że ceny nie podali.Mnie tam zawsze piknik się kojarzył z żarciem branym w łapę.W jednej kończynie chleb z masłem,w drugiej jajo na twardo czy inszy pomidor.No i jakieś picie w butelce po mleku.O serwetkach nikt nie myślał.Mama wprawdzie brała mokre ściereczki ale dzieciaki wycierały łapy w trawę i leciały do swoich spraw.
Ja odporna jestem na wszelką propagandę i nie dałam sie ogłupić.
Wczoraj był taki upał,że mało się nie rozpuściłam.Wszystkie okna pootwierane a ja dyszę.
Wystawiam łeb przez okno i co widzę?
Sąsiedzi z zakupami latają,pakują grille,brykiety,podpałki,tacki,całą zastawę plastikową,kiełbasy,mięsa,chleby,ketchupy,musztardy i insze akcesoria piknikowo-weekendowe z wędkami włącznie.
A krzyżyk im na drogę.Niech jadą będzie cisza i spokój.
A potem wrócił z pracy spanikowany Cris i zaczął mnie ciągnąć na zakupy!
Powarczałam bardzo mocno,stwierdziłam,że zgłupiał strasznie,wnerwiłam się,złapałam torby i wypadłam z domu bo co będę z wariatem dyskutować.
Cris wypadł za mną i pojechaliśmy do sklepu.Jakoś się nie udusiłam w samochodzie.W sklepie jak po tajfumnie jakim!
Tłumy ludzi i puste półki! NIC NIE BYŁO!
Nie było pieczywa,żadnych napojów,owoców czy warzyw.No mówię Wam ludziska kochane czasy kartek mi się przypomniały!
No to pojechaliśmy do drugiego.Tylko po to,żeby kupić kilo pomidorów mocno niedojrzałych i 3 mleka.
Dobrze,że Cris się nie odzywał bo chyba bym go rozwodem postraszyła takiego wqurwa miałam.
Ale jak się chłop uprze to się z nim nie dyskutuje.
A dzisiaj wyszło na moje bo leje od świtu.....
Zaserwuję wiec rodzinie pieczonego kurczaka na zastawie odświętnej,porcelanowej.Mogę im nawet koc na podłodze rozłożyć i pożyczoną od Baśki palmę w donicy postawić.A co tam!

Miłego grillowania państwu życzę

czwartek, 29 kwietnia 2010

Neska! Do budy!

Będąc młodą siksą (były kiedyś takie czasy ????) miałam ciekawsze rzeczy do zrobienia niż ślęczenie nad głupimi książkami do fizyki czy inszej geografii.
Ale jakiś pacan wymyślił,że młodzież ma sie uczyć więc i w stosunku do mnie stosowano lekki przymus.Nie zawsze skuteczny.
Pamietam-podzielono Polskę na 49 województw.I od razu nas wredny geograf złapał za mordę i dał dwa tygodnie czasu.Należało się nauczyć nazw i bezbłędnego pokazywania danej zarazy na mapie.Bo inaczej grób i mogiła czyli "lufa".
Geografia nigdy nie była moim ulubionym przedmiotem.W dodatku miałam "porąbanego" nauczyciela. Ale to temat na osobną notkę.
No więc wzięłam się do wkuwania owych 49 nazw i znajdowania ich na mapie.Katorga.Zawsze mi jakiegoś brakowało. Wkurzyłam się strasznie i walnęłam książką o podłogę twierdząc,że mam w życi.Ale w domu była siostra ma.Siostra była prymus i "wzorowy uczeń".Ambicja ją bolała,że ja jej imię splamię w szkole więc mnie wzięła za mordę.
I zaczęła mnie uczyć.A ja się migałam strasznie i stosowałam uniki.W końcu ona się na mnie wściekła lekko,wzięła za łeb i z groźnym okrzykiem "DO BUDY" zaciągnęła do sponiewieranych książek.
Nie wiem dlaczego ale za nic nie mogłam zapamietać Sieradza!
No więc siestra wpadła na pomysł i nauczyła mnie piosenki:
"A może byśmy tak najmilszy wpadli na dzień do...SIERADZA!"
Wkułam ów Sieradz i poszłam zdawać.Stoję przy mapie,gadam,pokazuję.
Geograf się kiwa na obcasach,knykcie ma zatknięte w kieszenie kamizelki i patrzy na mnie z wrednym uśmieszkiem.
-Brakuje jednego,rzecze.
-Taak?-pytam zdziwiona.Podumałam.I jak nie ryknę wielkim głosem:
"A może byśmy tak najmilszy wpadli na dzień do...SIERADZA!"
Sieradzkie!I paluchem dźgam w mapę.
Mina belfra bezcenna!
Ale piątkę postawił.
Od tamtej pory w chwilach mego lenistwa cała rodzina na mnie krzyczała:"do budy".

Jakbym za długo milczała to uprasza się o gromkie wrzaśnięcie w mym kierunku owego "DO BUDY"!


Miłego dnia

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Podobno

Podobno mamy wiosnę w jej pełnym rozkwicie.A ja nadal walczę z resztkami grypy.Już było prawie dobrze ale doprawiłam sie na pogrzebie.A raczej na stypie.Bo mój organizm nie toleruje pomieszczeń klimatyzowanych.No tak mam.Pocieszam się tylko faktem,ze nie ja jedna.Wprawdzie wszelkie objawy choroby już mi minęły ale nadal jest mi stale zimno.Mam lodowote stopy i wrażenie, że gdzieś we mnie,w środku,tkwi ogromny kawał lodu.Zaczynam podejrzewać kłopoty z krążeniem-coś przecież musiałam odziedziczyć po Mamie.Jak nie minie to czeka mnie wizyta u osobistej pani Doktor i szereg badań z puszczaniem krwi włącznie.
I może nawet pielęgniarce uda się nie porobić mi za dużo siniaków i dziur,jak ostatnim razem.W ostateczności jej zemdleję-co już sie niejednokrotnie zdarzyło.Bo ja tak mam, że można mnie kroić i maltretować a pobierania krwi się panicznie boję.Nie zawsze tak było ale od jakiegos czasu trafiam na mało przeszkolony personel medyczny.Żyły mam zdrowe a taka panienka-pielęgniarka nie potrafi ich u mnie dojrzeć.
I kłuje obok robiąc spore siniaki.Ale z tego co słyszałam to nie tylko mnie się tak przytrafia.
Pożyjemy-zobaczymy.
Z powodu niedoleczonej grypy nie piłam w tym roku szampana-a i tak jestem rok starsza.Za to jadłam pyszne ciasto upieczone przez Tek.No i dostałam prezenty.Głównie książki.Jakbym zamilkła to wiecie co robię.

Miłego dnia.

sobota, 17 kwietnia 2010

Dopadła mnie...

Dopadła mnie grypa.Wszystko mnie boli.
Wczoraj było tak zimno, że nam się ogrzewanie włączyło.
Rodzina w pracy więc musiłam osobiście iść wykręcić Żabulka.
Teraz idę legnąć w łóżeczko moje szerokie i wygodne.Bo jako gospodyni domowa sama sobie dałam zwolnienie lekarskie czyli urlop od zajęć domowych.
Na szafce kubek herbaty z malinami,miliard medykamentów i stos książek.
Odezwę się jak dojdę do siebie.

Bywajcie moi mili.

środa, 14 kwietnia 2010

Ciśnie mi się....

a tak,ciśnie mi się na usta wiele słów.Za dużo rzeczy mnie zniesmacza,narodowa histeria zdumiewa,durne media wkurzaja na maksa.
Pomilczę jeszcze trochę.

piątek, 9 kwietnia 2010

Dlaczego postanowiłam pić melisę....

No dobra już Was nie trzymam w niepewności.
Ja ostatnio nie mogłam się do kompa dorwać bo dziecię me z racji wolnego czasu mego kompa okupowało.
Fakt,że przy świętach mi bardzo pomogła ale czas wolny wykorzystała do maksimum.A tam,niech ma!
A co do świąt,to było tak.
Moja Teściowa nie dała się przekonać do zmiany swoich przyzwyczajeń ale nakręcona odpowiednio przez Crisa oraz mnie,postanowiła święta zrobić na SWOICH WARUNKACH.
No więc goście (w liczbie sztuk słownie cztery-reszta won do siebie) tydzień przed świętami przyjechali i pięknie zrobili zakupy.Za swoje i swoim samochodem.
I wrócili do siebie.Przyjechali w Wielkanocną niedzielę przywożąc ze sobą sporo żarcia i blachę ciast.
Teściowa od siebie dołożyła galaretę,gołąbki,bigos i 3 rodzaje ciast,w tym przepyszny sernik.
Można? Można!
Natomiast ja mało zawału nie dostałam.
Wszystko było prawie na ukończeniu,zostały mi tylko małe "doróbki"
Nie udało mi sie wykąpać Żabula bo pogoda nie dopisała,deszczyk sobie padał więc i błoto było odpowiednie.
W sobotę raniutko Cris,wróciwszy z psem z deszczowego spaceru,nie zamknął drzwi do naszej sypialni.No więc co robi nasz kochany psiutek?
Wskakuje na łóżeczko nasze szerokie,tarza się z lubością i pięknie w swieżutką pościel całą swoja mokrą sierść wytarł.
Pogoniłam gada,opiórkałam Crisa,zmieniłam znowu pościel,nastawiłam pranie i rozłożyłam suszarkę.Mówi się trudno.
Cris się sfochował,obraził, więc poszedł teoretycznie książkę czytać.Postanowiłam nie zwracać uwagi na małżonka i udałam się do kuchni sernik piec pyszny.
Wstawiłam gotową blache do piekarnika i po 15 minutach wysiadł prąd!!!
Myślałam, że zawału dostanę!
Matko jedyna,wszak sernika się nie rusza,nie oddycha w czasie jego pieczenia!
Ratunku! Bez sernika nie ma świąt!
Już oczami wyobraźni widziałam piękny zakalec.Zastanawiałam się czy kląć głośno.
Poleciałam do Crisa,popanikowałam chwilę więc on jako prawdziwy mężczyzna poczuł się w obowiązku zaradzić złu.No i się okazało, że nawalił główny bezpiecznik a sąsiadów akurat nie było.
Nowy bezpiecznik mieliśmy w domu,szybciutko go wymieniliśmy.Ja jeszcze dla bezpieczeństwa wyłączyłam chwilowo pralkę i inne urządzenia też.
Sernikowi na szczęście owa przerwa nie zaszkodziła,wyszedł pięknie i pachniał na całą chałupę.
W niedzielę w odświętnych nastrojach zasiedliśmy do swiatecznego śniadania,które z dwoma wyjątkami przebiegło w miłej i radosnej atmosferze.Przy cieście i kawie,Tek przypomniała sobie,że wsadziła do zamrażarki 2 litrową butelkę coli.Miało być "tylko na minutkę" ale to przecież ja w domu mam sklerozę.
Zerwała sie więc z kanapy,wyciągnęła zmrożoną colę i z rozmachem odkręciła!
Cola była wszędzie!Na suficie,ścianach,szafkach pięknie wyszorowanych,podłodze,ściekała z mikrofalówki i lodówki,że już o kuchence i zlewie nie wspomnę.Za to w butelce niewiele zostało.
Oczywiście NIC nie powiedziałam bo były święta.Wręczyłam tylko córci sciereczkę i ręczniki papierowe z poleceniem ogarnięcia kuchni.
Bo obiecałam sobie, że przez święta do kuchni nie wejdę dobrowolnie w celu innym niż wyciągnięcie jadła z lodówki.
Jak już się Tek uporała z kuchnią to tradycyjnym zwyczajem świeca,piękna,pachnąca,wiosenna i krzywo się paląca zalała pół świątecznego obrusa w kurczaczki.
Ale co tam.Dobry proszek dał sobie radę z plamami.
Resztę świąt upłynęło bardzo miło i przyjemnie.Rodzina nażarta nie miała "genialnych" pomysłów.Mogłam więc książkę poczytać.
Za to Żabul odmówił zjedzenia swojego puszkowego Chappi i musiałam mu ryż z kurakiem gotować.
A zaraz po świętach wyszła sprawa z dentystą.
Co do biblioteki.
Ja naprawdę staram się być miła i grzeczna.Ale do białej gorączki doprowadza mnie czyjaś ignorancja,lenistwo,debilizm i bałagan.
Rozumiem, że biblioteka została przeniesiona do innego budynku.We wrześniu została przeniesiona.
Zostały zakupione komputery aby ułatwić pracę.Zamiast 2 pracują 4 panie.I teraz taka sytuacja...
Wchodzimy z Crisem.Mówimy grzecznie "dzień dobry".Ja wyciągam z reklamówki książki do oddania a Cris idzie wybierać swoje .Układam tomiszcze na takiej ladzie i widzę, że wszystkie panie bibliotekarki się ulotniły.
Stoję i czekam grzecznie.Pięć minut,10 minut.Zaczyna mi się robić duszno bo w bibliotece temperatura tropikalna i wszystkie okna pozamykane.W końcu głośno wołam "hop,hop".
Wpada jedna,najmłodsza i z obrażoną miną bierze ode mnie książki i karty wypełnia.Po czym znowu się ulatnia.
Postanowiłam nie zwracać uwagi i polazłam ksiązki wybierać.
Za każdym razem mam ze sobą długa liste książęk,które chcę wypożyczyć.
Ale w mojej bibliotece książki są ustawione na półce według osobliwego systemu.
Ide na biografie.Kończą sie na litere M. A ja chcę literę W.
Następna półka to reportaże.
Miotam się po całej bibliotece,szukam metodycznie na półkach.Naraz kątem oka widzę,że leci jedna z pracownic.No więc grzecznie pytam o pewną książkę.Ona mnie prowadzi do jednej z pólek,szuka,nie znajduje oczywiście.No więc leci do katalogów,sprawdza coś i wyciąga książkę z pólki z napisem literatura węgierska.
A książka jest WŁOSKA proszę państwa!
Po czym spogląda na moją listę,kładzie ją na stoliku i znika po angielsku.
Zagryzłam wargi,wzięłam listę i szukam nadal.Po pół godzinie znalazłam 3 książki.
Szlag mnie trafil nieziemski.Zgarnęłam z jednej półki parę książek.Cris dołączył swoje.
Postałam chwilę,znowu zawołałam "hop hop" przylazła jakaś,wyciągnęła karty,podpisałam i wypadliśmy na świeże powietrze.
I tak jest prawie przy każdej wizycie w bibliotece.
Mam dwa wyjścia: albo przestać czytać albo przed wizytą w owym przybytku kultury pić litr melisy.
Mam jeszcze trzecie wyjście ale z niego nie za bardzo chce korzystać.
Bo mam nadzieję,że po wyborach COŚ się zmieni.
Naiwnam?

Miłego...

środa, 7 kwietnia 2010

Coś mnie w tym roku pech kocha....

Szukałam dobrego dentysty.Przez 3 lata szukałam.Znalazłam.
I wczoraj z samego rana dostałam wiadomość,że gabinet zamknięty do odwołania.
Zostałam z rozgrzebanym zębem do leczenia kanałowego.
No wypadki chodzą po ludziach ale szlag mnie trafił nieziemski!
A dzisiaj mnie szlag trafił w bibliotece.
Chyba zacznę profilaktycznie pić melisę.

Miłego...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Cholera jasna....

Tylko tyle mam do powiedzenia.
Bo rzeczywistość znowu mi skrzeczy.
Od samego rana.
Zaczynam mieć serdecznie dosyć tego roku.

sobota, 3 kwietnia 2010

Już za momencik....

Zaczniemy świętować.
Siądziemy przy suto i pięknie zastawionym stole.
Podzielimy się jajeczkiem.
Ponapawamy się rodzinną atmosferą.Podumamy.
Odpoczniemy.Nabierzemy sił na nadchodzące dni.
Życzę Wam:

WESOŁYCH,RODZINNYCH,SPOKOJNYCH i POGODNYCH ŚWIĄT Kochani.


A konsumując świateczne jajeczka pamiętajcie,że:

piątek, 2 kwietnia 2010

Aby na pewno Wielkanoc????

Takie widoki miałam dzisiaj na spacerze z Żabulem.

wtorek, 30 marca 2010

Przedświąteczna gimnastyka...

Wczorajszy dzień mnie wykończył.
W ramach przedświątecznego odchudzania i uprawiania przymusowej gimnastyki latam na linii góra-dół.
Najpierw się wspinałam na palce coby dosięgnąć kratki wentylacyjnej w kuchni celem jej umycia z łtustego kurzu.Kiedy skończyłam przypomniałam sobie, że w sypialni,za szafą stoi "wyłaźnica 5 szczeblowa,domowa" czyli drabinka aluminiowa,bardzo lekka i praktyczna.Zaklęłam więc siarczyście i postanowiłam ów sprzęt domowy wykorzystać do czynności mało wykonywanych na codzień.Wytargałam więć tą kupę aluminium zza szafy i ustawiwszy pod meblami wgramoliłam się nań.Trochę mną trzęsło bo na starość mój lęk wysokości się zaostrza.Ale jakoś nie poleciałam na ryja.
No więc w miarę bezpiecznie odkurzyłam wszystkie wysokie i mało dostępne kąty.Wyszorowałam wszystkie karnisze przyokienne.Ponieważ Żabul ma swoje prawa,no i gotowanie też wymaga zaglądania do kuchni,latałam po tej drabinie jak kot z pęcherzem.I gdzieś tak w okolicach godziny 16 zaczął mnie rąbać kręgosłup.
Przycupnęłam na kanapie odetchnąć chwilę a tu jak się Żabul w przedpokoju nie rozedrze.Znaczy Cris z pracy wraca.Zerwałam się i popędziłam do kuchni gaz pod zupą zapalić.
-Cześć Skarbie!Jedziemy do sklepu?-pada od drzwi.
-Dzisiaj?-pytam zdziwiona bo lekki zabrak manejów odczuwaliśmy przed Crisowa wypłatą (rachunki nam się spiętrzyły).
-Dostałem premię-cieszy się jak dziecko Cris.
No ja też bym się cieszyła więc migiem zjedliśmy,wytłumaczyliśmy psu,że zostaje sam na włościach,złapałam wielką płachtę z rozpiską zakupów i wypadliśmy z domu.
Zaraz w pierwszym sklepie Cris humor stracił bo,jak to w poniedziałek,mięsa wcale nie było.
No to pojechaliśmy do drugiego.A tam było wszystko więc ja tylko z płachty metodycznie wykreślałam pozyzję za pozycją.
Przy kasie złapałam jeszcze 3 opakowania barwników do jaj.Bo lubię kolorowe jaja chociaż w cebuli też robię.
I udaliśmy się do Kaufa po "pierdółki".
I Cris do reszty humor stracił bo zostawiliśmy w kasie 3 stówy.
Ale całe świąteczne zakupy mam z głowy.No chyba,że czegoś na bieżąco zabraknie.
Wróciliśmy do domu,wtargaliśmy po schodach zakupy i ja stwierdziłam,że nie mam kręgosłupa.
Na szczęście była Tek więc wszystko pochowała,zrobiła rodzicom kawę i ciasteczka podsunęła kruche.Wypiłam kawę,skonsumowałam ciasteczko,poczytałam gazetkę jedną i udałam się na spoczynek.
A dzisiaj z nowymi siłami zabieram się do dalszej roboty.

Miłego dnia.

sobota, 27 marca 2010

Dziury i wściek dziki...

Od wczoraj jestem cała podziurawiona i wściekła.
W ramach zwalczania niechcieja poprzesadzałam moje kaktusy.
A te cholery strasznie mnie potraktowały,niewdzięczniki!
Im bliżej świąt tym większy wqurw mną rzuca.
Ale tak to jest jak się ma tzw.dalszą rodzinę.
Każdego roku znajdą się takie sępy,lenie śmierdzące co to tylko się rozglądają gdzie się na święta wkręcić.
Nie ze mną te numery proszę państwa!
Najwyższa pora oderwać sobie przyrośnięte łapki od krzyża i samemu sobie wszystko przygotować.
Albo tak zwany catering sobie zamówić bo pieniążki się posiada.
I wszystko w tym temacie.
Kiedys byłam głupia i latałam jak kot z pęcherzem.Wracałam z pracy (wtedy w soboty się pracowało!),zapieprzałam jak robot by wszystko przygotować na czas i piekłam po 8 blach ciast.
Przedtem jeszcze latałam po sklepach aby zakupy zrobić.Niedosypiałam.
No ale przeciez ta sławna polska gościnność!
A niech ją szlag nagły trafi.
A wszystko przez to,że rodzice mieli dużą chałupę.
Wtedy nie było telefonów więc się znienacka ludziom ( czytać nam) tzw.rodzina na łeb zwalała.
Czasami bardzo liczna.
W tej chwili taką sytuację ma moja Teściowa.
Ona jest osobą samotną.Ale ma 3 synów.Synowie mają rodziny.
Rodziny z przyległościami czyli z teściami,szwagierkami i innymi przydupasami.
I co roku to całe tałatajstwo się zapowiada na święta do mojej Teściowej.
A ona jest gościnna więc zapieprza.
Właśnie miała grypę.Dzisiaj wstała i wzięła się do roboty.
No żeż!
No więc pokłóciłam się trochę z Crisem.Przypomniałam mu,że nosi spodnie.
Że mama na święta do nas a goście won!
Niech sobie kobiecina raz w życiu odpocznie.
Dobrze mówię?

Miłego dnia

wtorek, 23 marca 2010

Miał być miły weekend....

Tak miał być.... Wstałam rano,za oknem piękna,słoneczna pogoda. Po południu zaczął padać deszcz. I był pierwszy telefon od Mamy. Poryczałam się! A potem był drugi telefon... W ten weekend moi rodzice pożegnali dwa ze swoich kotów. Busia czyli Samba odeszła przeżywszy pełnych 19 lat.Największa kocia miłość mojego Taty. Natomiast Basia przyjechała ze schroniska.Była bardzo biedna,bardzo bojaźliwa.Pokochały się strasznie z Tatową Abrą.A potem Basia zachorowała i nie było dla niej ratunku. Sambusia Basia

sobota, 20 marca 2010

Powoli wracam...

do normalnego życia i blogowania.
Ten rok jest dla mnie bardzo,bardzo dziwny.Pełen niemiłych niespodzianek.
Doszło do tego,że boję się telefonów,listonosza,nadchodzących dni.
Chcę mieć normalne,uporządkowane życie bez przykrych niespodzianek.
Czy tak dużo chcę?
Czy los nie może sobie wybrać innej osoby i jej trochę podokuczać?
A mnie niech już zostawi w spokoju,ja jestem zmęczona.

A co poza tym?

A same,że tak powiem,przyjemności.

Zaczęło się od niewinnego telefonu.Rozmawiam z rodzicami prawie codziennie.Takie tam "bajdurzałki".O wszystkim i o niczym.
O życiu,o tym co się wydarzyło,o Maminych kotach i o Tatowej Abrze.O pogodzie,gotowaniu,tęsknocie.
I naraz informacja,że mama idzie do szpitala,na operację.
Co,jak,gdzie,kiedy?
Zaskoczenie totalne.
Moi rodzice należą do osób nie "chwalących" się swoimi sprawami.Swoje sprawy są dla nich intymne,sami je załatwiają i nie zawracają innym głowy.
Taka jest ich wola i ja ją szanuję ale chyba dzieci powinny wiedzieć,że dzieje się coś niedobrego.
Już niejednokrotnie robiłam im awantury a oni dalej swoje.Bo nie chcieli nas denerwować.Sama operacja nie była ryzykowna ale mama ma chore serce i narkoza jest zbyt niebezpieczna w jej przypadku.Na szczęście trafła na świetnych specjalistów.Mama dzielnie zniosła zabieg,już się dobrze czuje,rana się pięknie goi.Będzie dobrze.
Ale co nerwów zjedliśmy to nasze.Eh, moje "starowinki" kochane.

Jak już ochłonęliśmy nieco i wszystko wróciło do normy,Cris po obiedzie stwierdził,że boli go ząb i zażyczył sobie tableteczki.No ja wiem,że zęby nie są przyjemną sprawą ale tableteczka sprawy nie załatwi.
Zrobiłam małżonkowi wykład na temat wizyty u stomatologa.Cris sie wykręcał strasznie ale postraszony separacją od łoża,obiecał iść do dentysty.Terminu przezornie nie podał.
Rano stwierdził, że już go nic nie boli i poszedł do pracy.
Ano dobrze.On poszedł do pracy a ja się krzątam po chałupie.
Posprzątałam trochę,nastawiłam obiad,zrobiłam pranie i przysiadłam na kawie.
Wzięłam do ust pierwszy łyk a tu jak mnie nie łupnie z lewej strony!
Prąd mi poszedł dookoła głowy,przez szyję,barki i zatrzymał się gdzies w brzuchu.Oczy mi stanęły w słup i tchu mi zabrakło.
Siedzę cała otępiała i myślę co też to było do cholery?
Ale ból sie nie powtórzył więc zapomniałam i wzięłam się dalej do roboty.
Taaaa.
Wrócił Cris z pracy,zjedliśmy obiad.Potem pojechaliśmy po zakupy i ja mało palca nie straciłam.
Bo chciałam kupić torebkę ryżu.A był on zapakowany w paki po 20 torebek.W plastyk.Nie miałam pod ręka nic ostrego.No to paluchem,lewym,wskazującym,zamierzyłam się jak szpadą,przebiłam ów sztywny plastyk i wyrwałam dwie kilogramowe torebki ryżu.
I polazłam na stoisko z serami.A paluch zaczyna boleć i pulsować.Wsadziłam go więc do gęby i tak łaziłam po całym sklepie z paluchem w gębie bo tylko wtedy nie bolał.
Wróciliśmy do domu.Pochowałam zakupy.Siadłam na kanapie,książka do ręki,okularki na oczy.A tu znowu z lewej strony jak mnie coś nie łupnie!
Złapałam się za szczękę,książka mi wypadła,okulary zjechały z nosa,a ja stękam.Cris się wystraszył a ja ryczę głośno.Zeżarłam 2 tabletki naraz,ból troche zelżał.Godzina 21,co robić?
Nie ma rady,trzeba rano lecieć do dentysty.Noc miałam do dupy.Spałam 15 minut, potem 2 godziny latałam po ścianach,zasypiałam na 15 minut,itd.
Rano,skoro świt czyli o 8 godzinie,poleciałam do lekarza na naszym osiedlu.Nie wiedziałam czy mnie przyjmnie ale byłam tak zdesperowana, że postanowiłam się dostać za wszelką cenę.
Pani doktor,bardzo miła starsza pani,obiecała mnie przyjąć pod warunkiem,że poczekam chwilę bo ma umówionych pacjentów.No dobrze.Moja zębowa cholera ucichła,nie bolała mnie wcale więc siadłam na krzesełku i czekam.
W poczekalni razem ze mna siedziało dwóch panów, gadali sobie o swoich przypadłościach,opowiadali dokładnie co im dentystka robiła a mnie ze strachu skóra na półdupkach ścierpła.
I wyraźnie czuję,że boli mnie całe ciało!
I naraz słyszę straszny odgłos wiertarki.Skuliłam się w sobie a wyobraźnia pracuje,oj pracuje.Matko moja jak ja wysiedzę!
Po 15 minutach wyszedł pierwszy pacjent i wszedł drugi.A ja siedzę sama i ze strachu chodzę po ścianach.Na szczęście przyszła bardzo miła starsza pani.Popatrzyła na mnie,zobaczyła oczy jak spodki przerażone i zaczęła mnie uspokajać.
I zapewniać, że to bardzo dobra dentystka i żebym się nie bała i że ona może ze mną wejść i mnie trzymać za rękę.Podziękowałam grzecznie bo aż taki tchórz to ja nie jestem.
Po 50 minutach pani doktor poprosiła mnie na fotelik swój elegancki.
Okazało się,że pod plombą,od strony dziąsła mam małą dziurkę,niestety leczenie kanałowe mnie czeka.Po czym ujęła w rękę wiertełko.
A ja się spociłam cała ze strachu.
-"Poproszę o znieczulenie"-wrzasnęłam wielkim głosem.
-"A po co?-odrzekła pani doktor.-Zapewniam,że nic pani nie poczuje.
I nie poczułam.
Nie czułam borowania,zatrucia,nic kompletnie.Trwało wszystko może 10 minut.
Zapłaciłam 80 złotych,wzięłam skierowanie na RTG zęba,podziękowałam pięknie i wyszłam na świat boży.
I teraz nie wiem czy ja jestem taka panikara czy ona jest taką dobrą dentystką.
Bo poprzednim razem, u innej dentystki,wyrywałam fotel z posadzki mimo 2 zastrzyków znieczulających.
Bo mnie z zasady zęby nie bolą. A kiedy już zabolą to leczenie jest bardzo bolesne.
Ale i tak zębów mi wszyscy zazdroszczą.
I czy ktoś mi może wytłumaczyć-dlaczego Crisa bolą zęby a to ja lecę do dentysty?
Ale jego też zagonię,a co!

Miłego dnia.

poniedziałek, 15 marca 2010

Jeszcze trochę....

Ja jeszcze trochę pomilczę.
Życie mi się trochę pokomplikowało.
Pies choruje.
Zima wróciła.
Cris znowu na urlopie.
Proszę o mocne,bardzo mocne trzymanie kciuków dzisiaj.

poniedziałek, 8 marca 2010

Letarg?

khe,khe....czy Wy mnie jeszcze pamiętacie?
Trochę się zawiesiłam między jawą i snem.No tak wyszło i kropka.
Biję się w piersi ale poprawy nie obiecuję.
Kiedy zaczęłam prowadzic tego bloga obiecałam sobie,że nie będę pisać na siłę,pod przymusem.Nie będę ściemniać,wymyślać i stosować różnych sztuczek aby zadowolić innych.Pewnych spraw nie poruszam wcale.Bo po co?
Aż takiej sklerozy nie mam aby pisać o tym co mnie boli-takie rzeczy chyba zapamiętam,prawda?
Jest w necie dużo blogów na których autorki płaczą,wylewaja swoje żale,opisują zdrady czy życie intymne z najdrobniejszymi szczegółami.
A mnie zastanawia w jakim celu one to robią?
Ale ja dziwna jestem i "źle wychowana" na dzisiejsze czasy.
Życie rodzinno-towarzyskie trochę mi kuleje.Część znajomych się pochorowała i leczy różne grypy i przeziębienia.Pozostali mają dość zimy,zakopali sie w swoich "gawrach" i czekaja na wiosnę.
Sama,osobiście,zakopałam się w książkach straszliwie.Zrobiłam się wręcz zachłanna.Jakby mi tych książek naraz zabrakło to chyba bym kogoś zamordowała własnymi rękami.
I naprawdę do szewskiej pasji doprowadza mnie pewna pani bibliotekarka.
No bo na moją nieśmiałą prośbę, że chciałabym biografię Hemingway'a ona mi przynosi cieniutką książeczkę.Patrzę i szlag mnie trafia nieziemski!
Na okładce jak wół stoi "Stary człowiek i morze"!!!!!
Ja naprawdę jestem miła i grzeczna,staram się rozumieć ludzi,sama mam czasami gorsze dni.
Jednak od pracowników wymagam aby mnie traktowano jak człowieka!
W sklepie chcę być obsłużona po ludzku, w urzędzie szybko a w bibliotece kulturalnie.
Zaznaczam, że jako zodiakalny Byk często puszczam parę z nosa i sie wściekam intensywnie.
Dobrze, że był ze mną Cris i mnie wepchnął między regały bo chyba bym zamordowała babę gołymi rękami.
Między regałami ochłonęłam nieco,oprzytomniałam i wygrzebałam cudowną powieść o Puccinim.I cały stosik innych książek.
A co poza tym?
Żabul chyba przechodzi psią menopauzę.
Zrobił się niegrzeczny,warczy na wszystkich,nie pozwala się pogłaskać.
Wczoraj po raz pierwszy zaczął mi wyjadać kości z kosza na śmieci (a micha z mięsem stała obok!).Po kościach Żabul choruje strasznie i ma absolutny zakaz.
Obamburzyłam go więc głośno i wygoniłam z kuchni.
A on na mnie z pyskiem i kły pokazuje!No to dostał ścierką przez łeb.
Rozdarł się strasznie oczywiście i poleciał do Crisa na skargę.A Cris solidarnie też go obamburzył.
No to Cris też zobaczył pełne uzębienie Żabula.
No mówię Wam wścieku jakiegoś pies dostał.Nie mogłam tego tak zostawić więc wzięłam spryskiwacz z wodą i w momencie jak Żabul rozdziawił paszczę psiknęłam mu w pysk wodą.
Nie spodobało mu się to,zamknął japę, podkulił resztki ogona i wlazł pod ławę w pokoju.
I wściek mu przeszedł jak ręką odjął.Zjadł michę, dał się głaskać i nawet się bawił swoimi zabawkami.
Z akcentów bardziej przyziemnych odnotowaliśmy powrót zimy.
Na dworze biało i znowu bajecznie.Musiałam z powrotem powyciągać z szaf rękawiczki i czapki.
No i kozaki oczywiście.
Zastanawiam się czy na święta wyciągać bombki czy też bazie,kurczaczki i jajka wystarczą?

Miłego dnia

PS.Jako prawdziwa właścicielka Żabula często zastanawiałam się jakby on wyglądał w innej szatce.
I na tym zdjęciu mogę sobie porównać.No i który najładniejszy?

piątek, 26 lutego 2010

Dlaczego....

No właśnie.
Dlaczego ja,nic konkretnego nie robiąc,stale nie mam czasu.Doba za krótka.Po zrobieniu wszystkich rzeczy,które MUSZĘ zrobić codziennie zostają mi dwie godziny na moje prywatne sprawy.I w czasie tych godzin mogę czytać książki czy pisać bloga.Teoretycznie mogę.Bo naraz się okazuje,że właśnie w tym czasie Cris nie może znaleźć ważnych papierów (które sam schował "aby nie szukać") albo Tek MUSI lecieć na gg lub Skypa bo się umówiła.Jestem cierpliwa i staram się nie psuć domowej atmosfery.Gorzej jak nie mam humoru a wtedy wybucham!
Ostatnio dużo czytam,już pisałam.A do czytania potrzebuję tylko dwóch rzeczy: ciszy i spokoju.Mam 3 pokoje.Jeden to sypialnia.W drugim ryczy telewizor bo Cris film ogląda.W trzecim stoi komputer i słychać śmiech Tek.Dla mnie zostaje kuchnia lub łazienka.No więc warczę.
Właśnie czytam książkę,usiłuję się wgłębić w jej treść.
Staram się nie słyszeć telejajka i porykiwań córki.
Jednak nie mogę się skupić.Odkładam książkę,wstaję.Najpierw zamykam drzwi do pokoju Tek.Potem biorę słuchawki i wręczam Crisowi.
-Załóż-mówię.
On robi wielkie oczy i stęka,że po co,że on nie lubi i takie tam.
-Albo słuchawki albo gaszę telewizor.Nie mogę już słuchać tych wrzasków.Co ciebie tak podnieca w tym, że dwóch facetów lata ze spluwami za trzecim,krwawiącym.I czy naprawdę ta muzyka musi być taka przeraźliwie głośna?
-Musi-rzecze na to moje ślubne szczęście-bo jak mówią to nic nie słychać.
-Oj ty durak-mówię kiwając głową-ludzie,bodajże Japończycy,już dawno wymyślili urządzenie zwane pilotem.I ty przez cały film trzymasz je w ręku i nie wiesz po co.A tam jest tyle takich fajnych guziczków.I palce też masz odpowiednie do naciskania.
Cris popatrzył na mnie,na pilota,znowu na mnie.A potem się rozjaśnił cały i rzecze:
-No patrz,jaką ja mam mądrą żonę! Sam na to nie wpadłem!Dlaczego?
No właśnie dlaczego?

Miłego dnia

środa, 24 lutego 2010

Zakochany kundel....

Żabul się zakochał....
Leży biedaczek na kanapie,wzrok utkwiony w jednym punkcie i wzdycha tak,że firanki fruwają.
Leży tak jeden dzień,drugi,trzeci.W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam,że trzeba coś z tym zrobić.
Zarządziłam zebranie nadzwyczajne po obiedzie i przy tradycyjnej kawie rzekłam do rodziny:
-Słuchajcie,mordeczki moje,ja już dłużej nie wytrzymam.Nie mogę patrzeć jak pies się męczy!Trzeba jakoś tej psiej łajzie pomóc.
-Ale w jaki sposób-dopytuje sie Cris-jak się pomaga takiemu,zakochanemu psu?
-No wiesz,szczęście ty moje,ja mam ci mówić,co należy zrobić?A przypomnij sobie jak to TY byłeś zakochany!I co wtedy robiłeś?
-Nie pamiętam.To było tak dawno-odrzekł Cris z wrednym uśmiechem.
-Tak?-pytam słodko,a w głowie szaleje burza z piorunami-taką masz sklerozę.No to od dzisiaj nie dostaniesz masła i innych rzeczy też.Sklerozę trzeba leczyć! A jak chcesz to ja ci mogę przypomnieć co wtedy wyprawiałeś.
-No,ja też pamiętam-rzecze z drugiego końca stołu Tek-z kwiatami latałeś,czekoladki przynosiłeś,na kawę zabierałeś,wiersze pisałeś,rachunki za telefon ci strasznie wzrosły i takie tam.I wzdychałeś strasznie.No i miałeś takie fajne,maślane oczy!
-Zaraz tam maślane-obruszył się strasznie Cris.
-Cicho,robaczki.Mam plan amortyzacji Żabula!
-Plan czego?-nie zrozumiał Cris.
-Oj co się czepiasz.Wiem co to jest amortyzacja.No ale skoro to Amor wypuszcza te miłosne strzały no to powinna myć amortyzacja.Proste nie?
Po krótkim namyśle rodzina przyznała mi rację.No więc przedstawiłam swój plan.Oni go zaakceptowali po czym został on wprowadzony w życie....
Na kanapie,na plecach,leży Żabul.
Na oczach ma plasterki świeżego ogórka.Ja,za pomocą starej szczoteczki do zębów,nanoszę mu na pysk farbę do włosów.No przecież trzeba zamalować siwiznę na brodzie i "fąflach"!
Cris,z wysuniętym koniuszkiem języka,starannie maluje Żabulowi paznokcie bezbarwnym lakierem.
A Tek zakręca psu papilota na resztkach ogona i dmucha na Żabula suszarką do włosów....
Piękny Żabul na randce z ukochaną a my gryziemy palce z nerwów.Mija godzina,druga,trzecia...
Wraca szczęśliwy Żabul i przyprowadza piękną Żabulinę...
A potem na Świat przychodzi 12 Żabulątek !!!!!

I nie wiem co było dalej bo w tym momencie rozdarł się budzik!

Miłego dnia

poniedziałek, 15 lutego 2010

Dla Zgagi....+ dopisek

aby wyszła z Rowa Mariańskiego.
Tak na szybko bo więcej napiszę jutro raniutko.
Rodzina jadła aż im uszy fruwały!!!!
Pyszne!

DOPISEK:

Zrobiłam wszystko zgodnie ze wskazówkami.Jako zieleninka wystąpiły u mnie pokrojone,zielone liście pora,suszona pietruszka i oregano (dużo bo lubię).
Okazało się, że mam za mały "zapiekalnik" bo po ułożeniu wszystkich warstw nie miałam jak wlać tego litra "zapomidorowanego" rosołu!
Ale baba sobie poradzi.Wzięłam drewniany patyczek,porobiłam dziury w zapiekance i łyżeczką wlewałam w nie płyn."Upchnęłam" go 3/4.
Po czym zapiekankę wstawiłam na blachę do pieczenia i do piekarnika.Piekłam 1 h i 20 minut po czym stwierdziłam, że doleję płynu i przykryję górę.
Tak też zrobiłam i piekłam jeszcze z 20 minut.
Wyszła w smaku bardzo dobra,my jednak wolimy bardziej rozgotowany ryż więc następnym razem dodam: albo gotowany ryż albo zwiększę ilość płynu.
A następny raz będzie na bank bo rodzina już złożyła zamówienie.
PS.Jest to danie na 2 solidne obiady więc naprawdę warto.No chyba, że rodzina z tych bardzo żarłocznych!
I jeszcze jedno-zapach,który wypełnia cały dom podczas zapiekania potrawy jest tak boski,że trudno wytrzymać!Praca ślinianek zapewniona!

Miłego dnia



czwartek, 11 lutego 2010

Dzisiaj....

Dzisiaj jem.
Pączki i chruściki.
Zamierzam duuuuuużo zjeść.
Raz w roku można.
I uważam siebie za bohaterkę.
Bo byłam w bibliotece i NIC nie pożyczyłam.
Mam inne rozrywki bo Cris znowu na urlopie.

Miłego dnia i smacznego "pączkowania" życzę.

sobota, 6 lutego 2010

Ach ta Zołza zołzowata...

Sama jestem zołzą straszną na użytek domowy. No ale tak publicznie być zołzą?
Zgroza!
No ale czytam blog osoby zwącej samą siebie Zołza.I owa osoba wrobiła mnie w blogowy łańcuszek.Czekałam kiedy to nastanie i bardzo mi miło, że mnie w końcu dopadła.
Na wstępie chcę napisać, że moje czytanie to bardzo dziwna rzecz.Czytam dużo, to prawda, ale nie zawsze tak było. W domu zawsze było bardzo dużo książek.
Mama,wracając z pracy,miałała po drodze 3 księgarnie i zawsze do nich wstępowała.I zawsze wychodziła z "łupem".
W czasie szkoły trudno mnie było zagonić do czytania.Słowo "lektura" wywoływało na mojej twarzy straszny grymas i dreszcz na całym ciele.
Ale mama pilnowała,zachęcała.Miała swoje niezawodne sposoby więc książka była przeczytana.
Kiedy już skończyła się szkoła i mogłam czytać dla przyjemności zaczęła się era kartek i pustek w sklepach.Po książki stało się w kilometrowych kolejkach.Byłam jedną z tych co stali.
Obecnie czytam dla przyjemności,to co chcę,bez przymusu.Nie zasnę jeśli nie przeczytam choć paru stron.
Z braku miejsca książek nie kupuję (albo bardzo rzadko),korzystam z zasobów miejscowej biblioteki.
No to teraz odpowiem na "łańcuszkowe" pytanka:

1. Co,gdzie,kiedy i za ile? Czyli najdziwniejszy zakup książkowy.
W czasach głębokiego kryzysu,u "Ruskich",na straganie.Przepięknie wydane bajki.Po rosyjsku.
A ostatnio na Allegro,3 tomową,ukochaną książkę za całe 17 zł.Bo ze starego zestawu ktoś mi ukradł tom drugi.
A ja bez tej książki nie umiem żyć!

2. Książka na bezludną wyspę. Co byś zabrał/ła?
I tu mam dylemat!Czy zabrać książkę ukochaną czy też taką, żeby mi na długo starczyła?
I tylko jedną ???
Chyba jednak coś Melchiora Wańkowicza

3. Tradycyjny kodeks, czy wirtualna? Która forma książki przetrwa?
Myślę,że obie chociaż sama jestem za tradycją.Nie ma nic przyjemniejszego jak szelest kartek,zapach farby drukarskiej,ten specyficzny klimat.

No to teraz moje pytanka:

1/ Co jesteście w stanie zrobić aby zdobyć książkę?
Ja stałam na mrozie 3 godziny.A jedną nawet....ukradłam!
2/ Książka o której ekranizacji marzyliście?
"Krystyna,córka Lavransa" i "Pachnidło".
Na obie się doczekałam i nie zawiodłam się!Chociaż do "Krystyny" mam pewne zastrzeżenia...
3/ Wasza najukochańsza książka?
"Krystyna,córka Lavransa" oczywiście.
4/ Co aktualnie czytacie?
John Maxwell Coetzee "Żywoty zwierząt".

Powinnam "ustrzelić" pare osób do odpowiedzi ale tego nie zrobię.
Do odpowiedzi na moje pytania zapraszam wszystkich w moich linkach i będzie mi bardzo miło jak weźmiecie udział w zabawie.
Tylko proszę nie piszcie o "Millenium!"

Miłego dnia

wtorek, 2 lutego 2010

Byczę się...

Mamy już luty! A ja odpoczywam po wstrętnym styczniu.
Niby nic szczególnego nie robiłam a czuję się jakbym kamienie tłukła gdzieś w kamieniołomie.
I nie mogłam się dopchać do kompa ale tak to jest jak ma się młode w domu.
Czy ktoś mi może powiedzieć czemu ja się tak koncertowo obijam?
Rozleniwiłam się w czasie Crisowego urlopu strasznie i mam tylko nadzieję, że mi to przejdzie z czasem.
No mówię Wam ludziska kochane NIC NIE ROBIĘ!
A co robię?
A czytam sobie.Takie tam różne,książki się nazywają.
I doszłam do wniosku, że osoby kochające czytać mają przesr...(niecenzuralne) w życiu!
No bo przeczytanie książki wymaga czasu.Raz więcej,raz mniej ale generalnie trzeba ten czas mieć.
A w czasie czytania człowiek nie robi nic innego.A tu rzeczywistość skrzeczy.
No więc człowiek ma do wyboru albo przestać czytać albo mieć głodną rodzinę i syf w chałupie.
Jeszcze pół biedy jak reszta rodziny weźmie się do roboty i chałupę odgruzuje.I pizzę na obiad zamówi.
A co ma zrobić osoba kiedy wszyscy w domu zaczytani?
No tragedia!
A co poza tym?
A szukam chętnego żeby mi choinkę rozebrał.Rodzina udaje głuchą a ja nie mam ochoty znowu za kata robić.
Cris już mi 2 tygodnie obiecuje,że "jutro to już na bank rozbierze".Tek też jest za tym,żeby jeszcze postała trochę.
No fakt, że piękna jest ale co? DO Wielkanocy będzie stała?
Jakby kto pytał to księdza po kolędzie też miałam.
Bo u nas jest tak,że ksiądz przychodzi po czym ze mną gada.Ostatnio całe 40 minut!
No mówię Wam,ciężko mu było wychodzić.
W tym roku ksiądz krótko siedział bo ja zwredniałam i Cris sam się z nim użerał.
Żabul się strasznie awanturował,walił łapą w drzwi i szczekał.
A normalnie nigdy tego nie robi.Dziwne nie?
Żabul ogólnie ma się dobrze.Głównie je i śpi.I chodzi na krótkie spacerki.
Co jeszcze?
Boli mnie kregosłup.Mocno boli.Ja wiem, że to od leżenia i czytania.
Wprawdzie Cris twierdzi, że to przez ową separację ale co on się tam zna?
I chyba zwredniał bo nie chce ze mną w karty zagrać....
No to idę dalej czytać.
Albo nie, pogimnastykuję sie trochę ze szczotką i odkurzaczem w ramach gimnastyki "kręgosłupowej".

Miłego dnia.

niedziela, 24 stycznia 2010

Mam nadzieję...

Mam nadzieję,że jutro Cris wróci do pracy.
Na całe 8 godzin.
Po raz pierwszy od 23 grudnia ubiegłego roku.
Niech życie wróci do normalnego stanu.
Cris w domu się wynudził koncertowo,czasami miewał "cudowne" pomysły, na które ja zgrzytałam zębami.Zapewniał mi potrzebną dawkę adrenaliny.Wymyślał rozrywki.
Chcę mieć czas na czytanie ulubionych blogów.
W przeciwnym razie zwariuję już niedługo.
A w dodatku mamy separację....
Bo gralismy w karty.Stawką były upojne noce.
I Cris przegrał 6 nocy....

Miłego dnia

PS.Jutro Was poczytam.

piątek, 22 stycznia 2010

Czekam na koniec zimy...

A tak czekam na jej koniec jak na zbawienie jakieś.
Dokopała mi ona w całej swojej rozciągłości.No może nie sama zima ale jej, że tak powiem,uroki.
Fakt,na świecie jest biało, bajkowo i pięknie.
Ale ja chciałam mieć taką pogodę w okolicach świąt a nie w styczniu.
Ponieważ z powodu mrozu i śniegu budownictwo zamarło,Cris ma przymusowy urlop.
A jego urlop to telejajko,DVD,książki i spacerki z psem.I wieczne dostarczanie mi rozrywek...
Zaczęło się od komunikatu, że nie ma co czytać.
-Skarbie,jedziemy do biblioteki?-Cris wpadł do kuchni bo ja właśnie talerzyki po śniadaniu myłam.
-A po co?-rzekłam na odczepnego bo właśnie patelnię podstawiłam i ochlapałam sobie pół brzucha.
-No jak to po co? Po książki bo nie mam co czytać!
-Ale ja jeszcze nie przeczytałam wszystkich swoich.Nie miałam czasu przez święta.
-A dużo Ci zostało?-docieka maużon mój.
-A nie pamiętam,5 czy 6.Leży stosik przy łóżku.
Cris poleciał,przytargał i zaczyna marudzić.
Ja wnerwa dostałam lekkiego ale postanowiłam nie psuć domowej atmosfery.
Odpięłam więc fartuszek,wytarłam ręce,wrzuciłam mięso nazad do zamrażarki i słodko się uśmiechając udałam się do pokoju.
A potem rzekłam:
-Słuchaj mnie,szczęście ty moje doczesne,czy ty nie możesz sobie założyć własnej karty bibliotecznej? Musisz się zawsze do mnie przylepiać?
Ty czytasz 4 książki a ja 15.Jak nie mam czasu to na mnie tupiesz a ja tego nie lubię.
Załóż sobie swoją i czytaj jak chcesz, a mnie zostaw w spokoju.
Cris nie dał się przekonać, uparł się jak osioł, że on nie chce oddzielnie on chce ze mną zawsze i wszędzie.
Stanęło na tym, że Cris obrażony siedział w fotelu a ja,prawie ze stoperem w dłoni,kończyłam czytać braci Strugackich.
Wyobrażacie sobie,fantastykę czytać na czas!I zrozumieć. Zgroza!
No ale skończyłam, zebrałam stos książek do oddania i pojechaliśmy do biblioteki.
Trafiłam na moją ulubioną panią bibliotekarkę więc wdałam sie z nią w konwersację a Cris poleciał półki obadać.
Gadam sobie i gadam,przy okazji listę życzeń pokazuję,ona mi przynosi ksiązki,poleca inne.Zebrał się nowy stosik.
Wraca Cris ze swoimi 4 książkami,patrzy na mój stosik i za głowę się łapie.
No więc ja znowu go agituję ale się nie dał przekonać do osobistej karty.
-Widzi pani, co ja mam z tym moim chłopem?-mówię do pani bibliotekarki-Przykleił się do mnie i nie chce się odkleić!
-Powinna sie pani cieszyć, że mu z panią tak dobrze-rzecze mi ona.
-A tam,zaraz dobrze,udaje.Jak każdy chłop!
Wzięłam książki,pożegnałam się i udaliśmy się do samochodu.
A potem w sklepie moim ukochanym zobaczyłam "krokiety z serem i BROKUŁĄ".
Nie kupiłam,niestety.
Za to kupiłam owoce bo była kartka jak wół:"POMARAŃCZ 4,50/kg".

A tak poza tym?

Żabul zdrowieje,po okresie głodówek zaczął znowu jeść.I pije jak smok!
A potem jego chore nerki nie wytrzymują więc mi kałuże wielkie robi.
Więc znowu byliśmy u kochanego Waldusia.On dał zastrzyk i powiedział, że niestety może się to częściej zdarzać.
Mamy psa ważyć i pilnować,żeby nie chudł.I jakby się coś działo to natychmiast przyjechać.
No więc obserwujemy uważnie,bardzo uważnie,ze ścisniętym sercem naszego starzejącego się domownika.
Lepiej nie będzie ale niech chociaż dłuuuuugo nie będzie gorzej.
Tylko o to i aż o to proszę.

Miłego dnia

piątek, 15 stycznia 2010

Wychodzę na prostą......

Wstałam rano z mocnym postanowieniem napisania nowej notki ale najpierw polazłam na ulubione blogi.
Poczytałam zaległe notki.Napisałam komentarze różniste.
I się zadumałam..
Dziwnie się zaczął ten rok,bardzo dziwnie.
I mam tylko nadzieję, że w zakresie "przykre przeżycia" wyczerpał już limit na cały ten rok.
Nie chcę wracać do owych dni,kiedy z Żabulkiem lataliśmy po klinice.
Zastanawia mnie tylko jeden fakt:skąd w ludziach tyle chamstwa?
No bo wyobraźcie sobie Państwo taką poczekalnię chociażby.Parę krzeseł i tłum ludzi ze swoimi chorymi zwierzakami.
Ludzie są w różnym wieku.
Na jednym krześle siedzi facet.Tak z wyglądu prezes jakiś.Ubrany w długi,prawie do ziemi, nieskazitelnie czarny płaszcz.
Przy uchu komórka.I facet gada,gada,gada mimo, że na każdej ścianie wisi kartka z prośba o wyłączenie komórek!
Mało tego!Facet nie siedzi prosto tylko zwisa na siedzenie drugiego krzesła a o trzecie ma opartą nogę!
Pod drugą ścianą na krzesełku siedzi dziewczyna.Obok na krześle stoi klatka z jej chorym kotem.No bo klatka nie może stać na podłodze.
Za to może stać staruszka z chorym psem na rękach!
Byliśmy z Crisem 10 w kolejce,staliśmy 4 godziny bo nie było na czym usiąść.
I stale musieliśmy uważać na Żabulka bo dwa olbrzymie owczarki nie miały kagańców.
I zaliczyliśmy jedną straszną awanturę!
Przyszła baba i bez słowa wlazła do lekarza.No więc facet za nią i drze mordę, że baba bez kolejki!
Baba wyszła i awantura przeniosła się do poczekalni.Szczekali na siebie dobrą chwilę zanim się nie okazało, że baba była umówiona na konkretną godzinę!
A wystarczyło wejść,powiedzieć wszystkim "dzień dobry" i poinformować, że sie umówiła na konkretną godzinę.Ale po co?
Przecież ona jest ponad to a pozostali to motłoch!
I jeszcze jedno:dopiero na miejscu dowiedzieliśmy się,że możliwa jest rejestracja telefoniczna i można wybrać sobie dogodny termin oraz godzinę.
Ale było minęło.
Żabul ma się dobrze chociaż przez 3 dni odmawiał spożycia czegokolwiek poza wodą. I nie mogliśmy mu tabletek przemycić.
Nawet swoich ukochanych ciasteczek nie chciał.
Potem zwymiotował na środku pokoju co było reakcją na tabletki odrobaczające.
Po czym zaczął jeść michę aż miło,bawić się i nawet warczeć przestał na domowników.
A wczoraj nam znowu rozrywki dostarczył...
Bo miał na pupie takiego strupka i go sobie wygryzł.I cała podłoga była we krwi tak z niego leciało!
W końcu Crisowi udało się go złapać i przemyliśmy ranę.
Obecnie Żabul chodzi z wielkim plastrem na pupie.
I o dziwo-wcale go sobie nie wygryza!

Miłego dnia.

PS.Tek też wyzdrowiała i dostarcza mi nowych rozrywek.

sobota, 9 stycznia 2010

Nie mam siły i czasu....

Niech ten styczeń się już skończy!
Zaczynam mieć dość.
Dobrze, że wyjaśniły się sprawy z Żabulkiem.Leki chyba działają bo on nawet przestał na mnie warczeć .
My cali w nerwach lataliśmy z psem po klinikach a Tek została w domu i się denerwowała.
I niestety, jej organizm nie poradził sobie z ogromnym stresem i Tek się rozchorowała.
Zbuntował jej się żołądek i zaczął ja strasznie boleć.
Tek bardzo mało choruje ale chora jest gorsza od chorego mężczyzny.Jakbym miała noworodka w domu.
Oboje z Crisem latamy i spełniamy jej życzenia,donosimy różne rzeczy.Ja gotuję kleiki ryżowe i trzymam za łapkę przed snem.
Wczoraj nie mogła zasnąć więc jej śpiewałam kołysanki.
Nawet Crisa uśpiły...
Jestem zmęczona ale wytrzymam.
Mam ją tylko jedną.
I kiedy ja mam Was czytać?

Miłego dnia

czwartek, 7 stycznia 2010

Byliśmy w klinice...

To był ciężki,nerwowy dzień.
Widziałam ogrom zwierzęcego nieszczęścia.
Piękny owczarek nie przeżył operacji....
Żabula ten los nie czeka.
Operacji nie będzie.
Prześwietlenie wykazało "tylko" zwyrodnienie kręgów.
Będzie leczenie zastrzykami przez naszego kochanego Waldusia.
Nerwy opadły.
Jesteśmy padnięci.
Żabul odsypia "głupiego Jasia".
Dziękuję bardzo za Wasze kciuki.Pomogły.

Miłego...

środa, 6 stycznia 2010

Nie jest dobrze...

No więc byliśmy u naszego kochanego Waldusia.
Na widok Żabula zakrzyknął on wielkim głosem:"a co on tak schudł"?
Po czym psa wymacał,obadał,opukał,obwachał (dosłownie).I cały czas nam objaśniał co robi i w jakim celu.
A potem stwierdził, że nie podoba mu sie żabulowy kregosłup bo czegoś tam nie wyczuwa podczas badania.
Zaaplikował psu dwa zastrzyki,dał tabletki na robaki i na bolący kręgosłup.
Po czym pobrał krew i nakazał zatelefonować za 3 godziny.
Wróciliśmy do domu i cali w nerwach czekamy owe godziny.
A kiedy juz upłynęły owe upiorne godziny dowiedzieliśmy się,że:
-serce zdrowe,
-żołądek zdrowy,
-wątroba zdrowa,
-nerki chore.
Jutro od rana postaramy się zarejestrować do kliniki we Wrocławiu na prześwietlenie Żabulowego kręgosłupa.
I jeśli spełnią się przewidywania Waldusia,to w NAJGORSZYM przypadku,Żabula czeka operacja...

Boję się!

wtorek, 5 stycznia 2010

Wstydzę się strasznie...

Przywołana do porządku przez Zgagę znowu muszę się wytłumaczyć....
U mnie czas świąt i odpoczynku wcale się nie skończył.
Nadal trwa.
Cris na urlopie dostarcza mi ciągłych rozrywek,świat za oknami jest cudownie bajkowy.
Chwilo trwaj!!!!
Powinnam chyba opisać święta i Nowy Rok ze szczegółami?
Ale to później,jak pozałatwiam bieżące sprawy-teraz jedziemy z rachunkami a potem do lekarza z Żabulkiem.
Bo niby nic się nie dzieje a pies mi w oczach chudnie...

Trzymajcie kciuki,proszę.

Miłego dnia.

PS.Miałam problemy z kompem ale już powinno być dobrze.