wtorek, 31 marca 2009

Senny poniedziałek...

Czy macie czasami taki dzień, że ani rączką ani nóżką?
No więc ja wczoraj byłam w takim stanie.
Niby nic mnie nie bolało,wszystko w normie...
Wstałam jak zwykle skoro świt,wyprawiłam Crisa do pracy.
Zrobiłam sobie herbatkę,pyszną. I zasiadłam przed kompem oblecieć ulubione blogi.
Rozsiadłam się wygodnie.Usiłuję czytać ale nic nie widzę,no obraz taki jakiś zamazany.
Biorę okulary (bo mam do czytania, niestety) czyszczę starannie, zakładam na nos.
Dalej nic nie widzę.
Zbliżam twarz do monitora,oczy zaczynają łzawić.Nie mogę się skupić.
Głowa mi ciąży okrutnie,oczy się zamykają.
Wyłączam kompa i idę dalej spać.Żabul rozwala się obok na pół łóżka i tak zasypiamy.
Budzi mnie straszliwy rumor nad głową! No tak,Zenki pracują.
Wyciągam rękę,biorę komórkę i sprawdzam godzinę.
O matko moja,jedenasta.
Zrywam się,lecę do łazienki,myję się,krem na twarz,włosy związuję frotką,ubieram ekspresowo.
Żabul grzecznie czeka ale już zaczyna popiskiwać.
Idziemy na spacer.Pies zadowolony biega i odpisuje na psie listy.
Niby ciepło a wieje lodowaty wiatr.Ręcę mi skostniały.
Pod klatką spotykamy sąsiada-gadułę. Pozachwycał się Żabulem,wymieniliśmy uwagi na temat Zenków na dachu.
W domu wycieram psu łapy, on zadowolony ze spaceru,tradycyjnie,rozwala swoje zabawki.
Chwilę się z nim bawię a potem idę zjeść śniadanie.
Kanapeczki, herbatka.Siadam i zaczynam jeść a głowa mi ciąży,oczy się zamykają.
Potrząsam głową.Jem szybko i idę gotować obiad.Coś na szybko.
Cały czas głowa mi leci i oczy się zamykają.
Obiecałam Crisowi rosół (chociaż mu nie wolno ale już tak nudził).
Nastawiam wodę na makaron.W drugim garnku jarzynki,opiekam cebulkę i dorzucam do jarzyn.
Idę odkurzyć chałupkę.Układam na półkach książki,przecieram półki w łazience,zmieniam ręczniki.
Znowu do kuchni.Woda się gotuje więc wsypuję makaron.
Mam za mało prania więc zmieniam też pościel.Nastawiam pranie.
Idę do kuchni,sprawdzam jarzynki.Coś mi nie pasuje.
Po pewnym czasie orientuje się,że nie dodałam kurczaka!A oczy cały czas mi się zamykają!
Trudno, myślę sobie.Wrzucam do gara dwie kostki rosołowe,garść suszonej pietruszki,dużo pieprzu (Cris lubi).
Odcedzam makaron.Kosztuję rosół.
Baaardzo dobry więc gasze gaz.
A potem idę spać.
Spałam z przerwami do 5 rano dzisiejszego dnia.

Wiosna idzie???

Miłego dnia.

sobota, 28 marca 2009

Kapownik...

Mam sklerozę.
Skleroza ma swoje dobre i złe strony.Bo nie pamiętam tego,co mi życie uprzykrza.
Wywalam z pamięci i mam spokój.
Mam też "kapownik".
Wszystko w nim zapisuję.
Wiecie,że to dobry pomysł na moją sklerozę?
Przejrzałam swój "kapownik" i znalazłam zarysy notek,co to je chciałam dać na blogi.
A potem pisałam na inny temat....

1/ Domek z ogródkiem
2/ Cycki vel Bimbałki
3/ Walentynkowe wariacje
4/ Cris i głupie pomysły (kosz-bejbi)
5/ Jajecznica na chlebie
6/ Kultura w narodzie
7/ Piękny czy brzydal ?
8/ Młode siksy i ich ex
9/ Mój pierwszy.....Maluch
10/ Parkowe wariacje (czyli zabrania się...)
11/ Netykieta i blogi
12/ Kosmetyczne wpadki i wypadki
13/ Wszystkie koty mojej Mamy (przy okazji zabić Tek za "Picassę")
14/ Balkon
15/ Jak zdawałam maturę
16/ Jak to z Crisem było...
17/ Taniec
18/ .... zapomniałam, ale jak znam życie temat się znajdzie....


Miłego dnia

wtorek, 24 marca 2009

Baba...

Już dawno nic mnie tak nie rozbawiło,jak pewna baba dzisiaj.
A było tak..
Jestem w kuchni.Gotuję obiad.No bo Cris wczoraj całą kapustę zeżarł.
Bo on kapustę w każdej postaci pasjami lubi.
No więc krzątam się po kuchni,po drodze gotuję kurzego kadłubka dla Żabula i od czasu do czasu zerkam w okno.
Bo mam w kuchni. Okno czyli moją zmorę od lat.Okno jest duże ale ma jeden feler.Nie dość, że jest skrzynkowe to jeszcze na dodatek parapet ma na wysokości 70 cm od podłogi.
No taki cymes. W dodatku, żeby okno wymienić,muszę mieć zgodę konserwatora zabytków.
No żez,zabytek,patrzcie go! Chyba po ruskich,co to kiedys w mieście rezydowali.
Zerkam więc w okno i co widzę?
Naprzeciwko, w znacznej odległości,stoi taki sam dom.
I mieszka w nim baba.
Baba czyli kobieta,taka koło 40.
Baba charakteryzuje sie tym, że stale wiesza pranie.
Czy to zima,lato,Wielkanoc czy też insze Boże Narodzenie,ona stale szmaty wiesza.Wczoraj na ten przykład pogoda była pod psem,lało jak z cebra i wiatr gwizdał,a ona pościel wieszała.
Dzisiaj dla odmiany deszcz ze śniegiem zacina.
No więc otwiera się u baby okno,ona odsuwa firankę i widzę, że znowu będzie wieszać!
Aż mi dech zaparło z ciekawości co tym razem.
Wytrzeszczam oczy, żeby lepiej widzieć.
No i baba wiesza:
1 poszewkę na poduszkę,
1 duży ręcznik,
2 pary bawełnianych majtek
oraz 1 sznurowadło (słownie: JEDNO SZNUROWADŁO)!

No więc rżę jak koń i nie mogę przestać.

Miłego.....

poniedziałek, 23 marca 2009

Gdzie ta wiosna do cholery...

Co to ja chciałam?
A już wiem...

Od dzisiaj Cris zaczyna nowy projekt.
Wszystko cacy ale budzik nastawiony na 4.45.
Jak dla mnie obłędna pora, kiedy najprzyjemniej się przytulić i spać.
No więc komórka podskakuje na szafecce,dźwięk taki, że umarłego by obudził.
Wyciągam rękę i uciszam cholerę. Zapalam lampkę i szturcham Crisa.On wprawdzie mówi, że nie śpi ale oczu nie otwiera.
Zostawiam go z Żabulem w objęciach i idę do łazienki. Po drodze wstępuję do kuchni i pstrykam czajnikiem.
Naraz do uszu dobiega mi dziwny dzwięk.Jak z filmu grozy.Przecieram zaspane oczy i wyglądam przez okno.
Na dworze ciemno jak u Murzyna w uchu.
Lecę na drugą stronę domu. Pod domem latarnie więc widzę,że leje jak z cebra,drzewa się uginają.
I gwiżdze straszliwie. No normalnie listopad. Brakuje tylko wyjącego psa.
Zrobiłam herbatę do termosu,zapakowałam kanapki,dałam buzi Crisowi, zamknęłam za nim drzwi i rozbudzona całkowicie poleciałam na kompa.
Poczytałam co nieco, odwiedziłam zaprzyjaźnione chałupki i zaczęły mi się zamykać oczy.
Poszłam zrobić sobie kanapki i herbatkę karmelową.I znowu na kompa.
Poczytałam jednego bloga co to go czytam jak mi za wesoło bo baba wyjątkowo wkurwiająca.
Potem się wreszczie umyłam,upiększyłam i ubrałam.I poszłam z Żabulem na spacer.
Wróciliśmy mokrzy oboje.
On teraz śpi a ja mam masę roboty bo w weekend się nudziłam koncertowo.
Jestem po 3 kawach a oczy mam na zapałki.
Myśleć mi się nie chce a powinnam napisać list do rodziców.
Tylko dlaczego idzie mi jak po grudzie?
Czyżby pogoda?
I może mi kto powie co na obiad zrobić?

Miłego dnia

czwartek, 19 marca 2009

Zamiast notki - "polskie niebo"

Dzisiaj nie będzie notki.Nie mam natchnienia.Głowa mnie boli,hałas straszny bo wymieniają nam dachówki.Na klatce syf.Pod domem jeszcze większy.Miałam myć okna ale nie ma sensu.Przeczekam.
I dodaję żarcik.

poniedziałek, 16 marca 2009

Wystraszony i zgwałcony...

Czasami tak bywa, że odrywam się od codziennych zajęć i mój wzrok pada w lustro.
Bo ja tak mam, że luster nie lubię.Kłamią notorycznie i prawdy mi nie mówią.
A jak już mówią to ja nie jestem zadowolona z tego co chcą mi powiedzieć.
Bo przecież nadal jestem piękna,młoda,zgrabna,szczupła i nogi po pachy mam.
I oczy promienne.I cerę brzoskwiniową.
Taaaaa....
No więc, jakieś dwa tygodnie temu, tak przed Dniem Kobiet,przez zapomnienie,podczas sprzątania,spojrzałam w takie jedno lustro.
Omatkomojacotozazmora!-krzyknęło coś w środku mnie.
Stoję przed tym lustrem i się gapię jak sroka w gnat.
I zaczynam analizować po kawałku.
No więc przydałoby się COŚ zmienić, ale co?
Włosy do ramion. W porzadku.Kolor daje trochę do myślenia, ale może być.
Odrosty trzeba zlikwidować.
No nie moja wina, że mojego ulubionego koloru nie ma od 2 miesięcy w sklepie.
Ale nic to. Jedziemy dalej.
Oczy mogą być.Nadal niebieskie i patrzące ufnie na świat. Tylko blask już nie ten.
Nos w sam raz.Przybyła mu tylko blizna co to mnie Żabul chapnął i mi go rozwalił (nie pisałam o tym ?)
Cera jakaś taka niezbyt promienna.Zaraz, zaraz a to co?
Zmarszczka? Macam paluchami, rozciągam twarz na wszystkie strony.
No jest cholera. Ciekawe kiedy wylazła? Nie ma co robić tylko mi twarz ozdabia.
Zabiję zarazę.
Wsadzam łeb pod kran,szampon,spłuku-spłuku,odżywka,spłuku-spłuku.Robię na głowie turban z ręcznika i zabieram się za resztę.
Wyciągam z lodówki "cudowny" krem.Drogi.Co to producent zapewnia, że nawilżanie 24 godziny,że zmarszczki precz,proteiny, złote drobiny.
Że ceramidy,retinol ble ble ble.Kto chce niech wierzy.
Jednym słowem z 50 zrobi ze mnie 18. No zobaczymy.
Najpierw jednak sięgam po maseczkę.
Peel-off bo takie lubię najbardziej. Maseczka ma konsystencję białka kurzego jaja ale ogólnie jest bardzo dobra.
Coś jej mało.Nie daje sie więcej wicisnąć z tubki. Biorę nożyczki, rozcinam tubkę i paluchem wygarniam resztki. Nakładam na twarz,omijam oczy.
Nie dość, że jej mało to jeszcze mi cholera spada z palucha i ląduje na biuście. Znaczy na koszulce,granatowej.I robi piekny zaciek.
Na twarzy się nie chciała trzymać a z koszulki nie mogę jej zetrzeć. Rozmazuję ją tylko robiąc jeszcze większą plamę na pół brzucha.
Maseczka sobie zastyga a ja, w turbanie, zasiadam na kanapie. Mam sie zrelaksować.
Tak z 20 minut,dopóki cholerstwo na gębie nie zastygnie.
Nastawiam płytę ulubieńca,sadowię się na kanapie,zamykam oczy. Maseczka zaczyna mi ściągać twarz.
Słyszę pukanie.
-Moment,usiłuję krzyknąć, ale ściągnięte maseczką w ryjek usta, uniemożliwiaja mi to.
Pukanie do drzwi się powtarza.Zrywam się i lecę do łazienki. Łapię duży ręcznik, zakrywam plamę na biuście i brzuchu, otwieram drzwi.
Za drzwiami listonosz.Na mój widok zrobił dziwny zwrot nogami w strone schodów ale się rozmyślił.
Chce coś powiedzieć ale słowa mu zamierają w gardle. Patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.Potem ucieka wzrokiem na boki.
Co to baby nie widział ?
On mi podtyka pod nos paczkę, pokazuje palcem gdzie mam podpisać.
Paczka jest adresowana na Tek.
Pytam czy swoim nazwiskiem podpisać, ale z ust wydobywa mi się pisk.
Łapię długopis,stawiam zygzak.Przy tej czynności spada mi z biustu ręcznik odsłaniając zapaćkany biust.
Listonosz znowu robi dziwne sztuki z twarzą.
-Uę i wi dzi-rzucam szybko,łapię paczkę,ręcznik z podłogi i zatrzaskuję drzwi.Chyba zrozumiał,że "dziękuje i do widzenia" mu rzekłam.
A potem ściągnęłam z pyska zastygniętą maskę, nałożyłam "cudowny" krem,wysuszyłam włosy,przebrałam się i zaczęłam być podobna do ludzi.

Wrócił z pracy Cris.Ja się przed nim gibam,uśmiecham zalotnie.
Cmoknął mnie w policzek,pogruchał z psem,uściskał Tek i NIC nie widzi.
-Cris-zaczynam,podając obiad-Czy ty nic nie zauważyłeś?
On rozgląda się zaciekawiony po kuchni, gapi sie na psa i Tek. No ślepy.
-A co się stało?
-A nic,mówię zrezygnowana-Znowu mnie w sklepie oszukali. A miał być cud. I ja głupia uwierzyłam,że będę piękna.
- Ale dla mnie zawsze jesteś piękna-rzecze Cris.
-Dobra, dobra- nie dałam się przekonać.
Po obiedzie zrobiłam kawę, ciasteczko do niej. Siedzimy,konsumujemy. Cris się gapi w telejajko.Ja ogladam prospekty.
Naraz oko mi błysnęło.
-Cris-muszę Cię zgwałcić!
-Oooo!-ucieszył sie Cris- A mocno?
-No to zależy od Ciebie, jak długo się będziesz opierał.
-No to chyba w moim interesie leży,żebym się długo opierał.To idziemy do sypialni?
-Stary zbereźnik.Tak przy dziecku?
-Gdzie Wy tu dziecko widzicie-odzywa się dorosła Tek.
-Bo wiesz Cris. Ja sobie tak myslę, że mi życie za szybko ucieka.A skleroza postępuje.Pamięć ludzka jest zawodna.
Trzeba by to życie jakoś zatrzymać, udokumentować.
O popatrz jaka fajna cyfrówka.I tania. I firma znana.
To jak,zgadzasz się?
-No jak mnie ładnie zgwałcisz to się zgadzam. Ale warunek stawiam.
-Jaki?-pytam zaciekawiona.
-Chcę mieć twoje zdjęcie na futrzaku!Powieszę w sypialni nad łóżkiem-śmieje się Cris.
No mówiłam, że stary zbereźnik.

I teraz się uczę obsługiwać "efekt gwałtu".
Z różnym skutkiem.

Miłego dnia

piątek, 13 marca 2009

Lubię piątki i trzynastkę...

Lubię trzynastkę.I piątki.
A już w piątek, trzynastego zawsze spotyka mnie coś miłego.
Tak było od dawna.
W szkole zawsze w takim dniu dostawałam piatki, albo klasówki nie było.
Albo jeszcze inne przyjemności.
W pracy nikt upierdliwy mi głowy nie zawracał.
No bo ludzie się boją tego "diabelskiego" połączenia- trzynastego w piątek...
Nastawiają się z góry na niepowodzenia i nawet z domu niechętnie wychodzą w obawie przed pechem.

Mój Ojciec urodził się trzynastego,w piątek,o godzinie 13.
Trzynastego Mama obchodzi imieniny.
Ślub brałam dwa razy. Oba o godzinie 13.
I czego tu się bać?

Miłego dnia

piątek, 6 marca 2009

Ukręciłam sznur.....


Nie lubię pytań typu:
-co robisz?
-o czym myślisz?
A ostatnio jeszcze doszło odwieczne:
-co na obiad?
A co Was to obchodzi do Świętej Anielki.
Co by nie było to zjecie przecież.
Ja nie z tych co gotuja 4 obiady, bo rodzina ma długie zęby i każdy co innego je.
Codziennie jednak sama mam ten dylemat.Coś trzeba ugotować.Ale co?
Przekopuję ulubione strony, zaglądam na WŻ. Szukam inspiracji.
I potem gotuję.
Do mięsa trzeba suróweczkę.
Zachciało mi się coś innego i popełniłam taką jedną z kapusty....
I ukręciłam sznur na własną szyję bo rodzina teraz nic innego nie chce.
A niech mają.
Tania jest,smaczna i szybko się ją robi.
Swoję drogą ciekawe kiedy im minie ta miłość ?

Miłego

PS. Nie mam czasu bo piszę notkę na drugim blogu.Temat-rzeka.
To pa.

środa, 4 marca 2009

Co robi mężczyzna gdy się nudzi...

Co robi mężczyzna, kiedy się nudzi?
Ano umila życie sobie i całej rodzinie przy okazji.
A było tak:

Wrócił Cris z delegacji co to trwała cały tydzień.
Z Warszawy znaczy wrócił.
Stęskniony bardzo.
Najpierw się rzucił całować mnie, potem Tek a potem go wziął we władanie Żabul.
Z pół godziny gruchali do siebie nawzajem,opowiadali sobie różne tam takie w swoim ludzko-psim języku.
Potem poszli na długi spacer.
Wrócili bardzo zadowoleni,nie wiadomo,który szczęśliwszy i Cris stwierdził, że coś by zjadł.
Coś domowego,ciepłego, z moich rąk znaczy. No to dałam mu obiad co to go jadłyśmy z Tek.Bardzo dobry zresztą.
Potem,mimo póżnej pory, zrobiłam tradycyjną kawę. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i poszliśmy spać.
W sobotę się nudził, czyli spacery z psem i telejajko.
W niedzielę Cris wstał bladym świtem czyli o godzinie 8 rano.
Ogolił się,umył,ubrał i przy śniadaniu sięgnął po swoje leki....
I stwierdził, że jednego leku niet!
Po czym zaczął nerwowo przerzucać szufladkę szafeczki przy łóżku.Odsunął nawet łóżko.
-Co jest?-pytam.
-Wydawało mi się, że mam jeszcze jedno opakowanie.
-No przecież leży na szafce-mówię zdziwiona.
- Ale ono jest też puste-stwierdza Cris a mnie witki opadają... Kiwam głową i otwieram usta..
- Dobra, dobra. Wiem,co chcesz powiedzieć-stwierdza Cris.
Bo Cris nie wyrzuca pustych opakowań po lekach. Nie wiem dlaczego.
No sam sobie zrobił bałagan.
Podumał,złapał książęczkę usług medycznych,kluczyki od samochodu i wypadł z domu.
Minęła godzina. Zaczynam się denerwować.Biorę komórkę i dzwonię.
Jego komórka odzywa się z sypialni...
Mija druga godzina, trzecia.
W końcu wpada Cris.Zziajany,głodny i zły jak nieszczęście.
Nie odzywam się. Idę zrobić mu jeść. Potem podaję kawę.
Cris milczy, widzę, że cholera nim trzęsie. Czekam aż się uspokoi.
Po pół godzinie nie wytrzymuję jednak i pytam:
- No, co jest?
-A daj spokój!Zły jestem jak nieszczęście!
Pojechałem na pogotowie.Odesłali mnie do przychodni dyżurnej. Zarejestrowałem się i idę do poczekalni a tam tłum ludzi.
Matki z dziećmi i emeryci. No nic.Siadłem grzecznie i czekam. Dwie i pół godziny trwało.Potem mnie lekarka wymaglowała ale wypisała leki.
Pojechałem do apteki .A potem do bankomatu po pieniądze bo nawet na chleb nie mam.
I mi kartę wsiorbało!
Błedny kod chyba wpisywałem bo za trzecim razem kaput. Bankomat nie oddał karty.
Stałem jak durny i za nic nie mogłem sobie przypomnieć PINU !
-Uspokój się, odpoczniesz,to sobie przypomnisz.
Ale sobie nie przypomniał.Resztę niedzieli spędziliśmy na szukaniu PINU.
Cris nie mógł sobie przypomnieć gdzie go zapisał.
Na szczęście znaleźliśmy. PIN został zapisany w jego komórce i jeszcze w dwóch miejscach.
Cris zrobił porządek w swoich lekach.
A teraz czekamy na zwrot karty.
Bank ma na to 7 dni.
Dobrze, że ja mam swoją kartę i nią płacimy.

Miłego dnia