Sytuacja 1
Chodniki u mnie wąskie i pełne samochodów. Czasem nie można przejść i trzeba zejść na jezdnię.
Idę chodnikiem, za sobą
słyszę warkot samochodu ale idę dalej spokojnie.Warkot
się nasila. Wtem słyszę klakson. Podskakuję ale idę dalej. Naraz przy mnie zatrzymuje się BMW, wysiada wypasiony facet i
się drze:
On: - Co nie słyszy, że samochód jedzie ?
Ja: - Słyszę i co z tego?
On; - To może by zlazła bo nie
mogę wjechać?
Ja: - A od kiedy to chodniki są dla samochodów? I co mam iść jezdnią czy trawnikiem?
On: - Nie pyskuj głupia krowo!
Ja: - Hrabia się znalazł ! Sam się zamknij stary byku. A może pomóc ?
I wyciągam z kieszeni komórkę.
On dużo spokojniej: dobra, dobra.. i znika w samochodzie.
Po południu dowiedziałam się od sąsiada, że facet ma " na pieńku" z policją.
Sytuacja 2
Wróciliśmy z
Crisem z zakupów.
Stoimy tyłem do jezdni, ja nachylona, wyciągam torby z bagażnika. Naraz dostaję dubla z tyłu i wpadam do środka. Co jest?
Cris się rzucił na pomoc,
wyciąga mnie i otrzepuje. Sprawdza czy nic mi nie jest.
Stoję z ogłupiałą mina a w oczach mam pytanie. I co
się okazało?
Zajechał na chodnik samochód. Za kierownicą młody chłopak. Zagadany z dziewczyną, nie patrząc, otworzył drzwi i rąbnął mnie w wypięty zadek!
Cris chciał zrobić awanturę bo mu
Skarba źle potraktowali ale chłopak ma tak nieszczęśliwą minę, że śmiać mi się chce.
Mówię więc: - Daj spokój. Nigdy nie byłeś zakochany?
Sytuacja 3
Jedziemy z
Crisem samochodem. Jest bardzo ciepło więc w samochodzie opuszczone szyby.
Mam wystawiony na zewnątrz łokieć. Zatrzymujemy
się na skrzyżowaniu, na czerwonym świetle. Za nami kawalkada samochodów bo sobota rano.
Odwracam
się do C
risa i coś mówię.
Naraz czuję silne uderzenie i ból w łokciu. Rozdzieram
się ze strachu. Kątem oka widzę znikający samochód !
Cris w szoku. Co to było do diabła ?
Zza kawalkady samochodów, z szybkością ze 100 km/godz, wyjechał mercedes, z prawej strony przejechał przez żywopłot, wjechał na chodnik pomiędzy pieszych, lewym lusterkiem uderzył mnie w
łokieć i znika za zakrętem z piskiem opon.
Jedziemy na pogotowie. Na szczęście łokieć mam tylko stłuczony. Ale od tamtej pory już go nie wystawiam.
Sytuacja 4
( może nie samochód ale też na chodniku)
Mąż był w delegacji więc ja idę z Ż
abulem na spacer. Chodnik jest wąski, oprócz pieszych dużo rowerzystów.
Jest pod wieczór więc ciemnawo. Świecą wprawdzie latarnie, ale jest ich niewiele i dają takie jakieś światło, że jest bardziej ponuro.
Żabul idzie spokojnie, od czasu do czasu przystaje, podnosi nóżkę i odpisuje na psie listy.
Zaznaczam, ze cały czas mam go na smyczy.
Naraz zza moich pleców
wyjeżdza baba na rowerze i buch w Ż
abula !
On się rozdziera, raczej ze strachu, a ja mam czerwone plamy przed oczami.Tym bardziej, że baba dalej
się pcha rowerem ciągnąc za
sobą Ż
abula bo smycz
się wkręciła w koło.
Wpadam w furię !!!
Łapię babę za obszywki i ściągam z roweru. Ona coś mamrocze wkurzona.
Chwila, moment- warczę do niej.
Schylam się i odczepiam psa. Macam starannie, sprawdzam czy nie ma gdzieś krwi.
Biorę go na ręce i odwracam
się do baby. Ona się drze. Jest ode mnie dużo starsza. Robi
się małe
zbiegowisko.
Ona:- Jak chodzisz durna krowo ?
Rodzice uczyli mnie dobrego wychowania i szacunku do starszych, więc jeszcze spokojnie mówię:
Ja: - Słucham? Przecież to pani mi wjechała w psa!
Ona: -
Cicho tam smarkata! Łazi toto po chodniku, przejechać nie można.
Więcej mi nie trzeba było.
Ja: - A pani co ślepa? A przepisy to się zna? Psa mi pani uderzyła!
Baba: - Bo go nie widziałam !
Żabul mi sięga do kolan - zaiste można go nie zauważyć !!!!
Ja: - A gdzie światło przy rowerze? A okulary co ? Zaparowały ?
Ona: - A zostały w domu bo ja z działki wracam ! Dzwoniłam ale idzie taka i nie słyszy !
Patrzę, że baba przy rowerze nie ma nic! Goła kierownica.Taka głupia czy taka bezczelna ?
Podchodzę do baby bliżej z psem na rękach. I mówię
Ja:- Zobacz Ż
abul ! Jaki kawał świeżego mięsa. Nie jadłeś jeszcze kolacji - nie masz ochoty
się poczęstować? On warczy ostrzegawczo.
Baba się cofa.
Ja: - Albo wiesz, lepiej nie. Nie wiadomo jakie stare te ochłapy. Jeszcze by ci zaszkodziły!
Baba się zapowietrza. Robi się chyba purpurowa. Chce coś odburknąć.
Krzyczy : - Bezczelność!
Na to z grupki gapiów odzywa się facet.
On: -
Bezczelność tak? A mnie pani wczoraj w wózek z dzieckiem wjechała i też krzyczała, że nie zauważyła! W biały dzień!
I zaczął opieprzać babę z góry na dół.
Nie słuchałam dalej.
Poszłam do domu a tam sobie beknęłam z nerwów.
Miłego dnia