sobota, 24 grudnia 2011

Już za chwileczkę,już za momencik....

Ten rok był dla mnie bardzo trudny.
Mam nadzieję,że następny będzie o niebo lepszy.
Tylko takie mam marzenie.Niech się spełni.

Bardzo lubię ten czas,kiedy razem z córką lepimy pierogi i uszka.Pachnie upieczonym sernikiem,mięsami,barszczem.
Cris w pokoju kończy ubierać choinkę.
Psica nas trąca pyskiem pytając co smakowitego robimy,kładzie nam ów pysk na kolanach,oczy wiernie patrzą i zapewniają o wielkiej miłości.Moja ręka bezwiednie wędruje na jej kark,głaszcze kruczoczarną aksamitną sierść.Przytulam głowę do jej głowy.Ona całym ciałem przytula się do mnie.A mnie ogarnia ogrom szczęścia.
Cris zapala lampki na choince.Potem siada i przytula się do mnie.Z drugiej strony przytula się Tek.
Chwilo trwaj!

Jeszcze tylko usmażę karpia,nakryję pięknie do stołu,włączę płytę z kolędami i ogarnie nas magiczny czas świąt.I pewnie znowu popłaczę się przy opłatku.

Niech i Wam tawarzyszy owa magia.
Niech będzie rodzinnie,miło,radośnie,spokojnie,bajkowo.

WESOŁYCH ŚWIĄT KOCHANI.

I tradycyjnie:

niedziela, 20 listopada 2011

Gryzelda Demon

Pewnie jesteście ciekawi co tam słychać u naszego nowego członka rodziny?
Chyba już najwyższa pora zaspokoić Waszą ciekawość i opowiedzieć jak to z Azą było...

Kiedy już było wiadomo,że weźmiemy kolejnego psa (bo ja wariacji dostawałam z tęsknoty i żalu) i był warunek,że pies ma być po przejściach,zaczęłam przeszukiwać strony schronisk w Opolu i Wrocławiu.Podświadomie szukałam psa bardzo podobnego do Żabulka.I znalazłam.
I wtedy moja rodzina,w osobie Tek i Crisa,stanęła okoniem.Nie wyrazili zgody.Udowodnili mi,że stale będę psy porównywać a to tylko może pogłębić mój żal.Z ciężkim sercem ale przyznałam im rację.A potem sobie uświadomiłam,że w moim mieście jest Przytulisko.
No więc czym prędzej wlazłam na ich stronę w internecie i zanim Cris wrócił z pracy miałam wybrane 3 psy.Wśród nich była nasza Aza,która miała zupełnie inne imię.Pokazałam owe wybrane psy rodzinie i oni najbardziej zachwycili się Azą.Następnego dnia był mail do przytuliska z pytaniem o warunki adopcji psa.Nie mogąc doczekać się odpowiedzi (wszak były wakacje,był lipiec przypominam) obudziłam Tek i powiedziałam,że jedziemy po psa.Już i natychmiast.Tek zrobiła wielkie oczy i zaczęła coś stękać ale ja byłam twarda.Powiedziałam,że albo natychmiast albo psa wcale nie będzie.
Na takie dictum Tek się migiem ubrała,zrobiła makijaż,zamówiłysmy taksówkę i w drogę.Pominę milczeniem wygląd owego miejsca gdzie przebywaja psy.Nie jest to miły widok bo psy w klatkach czy przywiązane do bud nie maja zbyt radosnego wyglądu.
Przywitała nas pewna dość miła pani,pokazała nam psy,o każdym coś ciekawego rzekła.Powiedziałyśmy,że mamy wstępnie wybranego psa więc zaprowadziła nas do pomieszczenia,gdzie w kącie siedziała Aza.Na nasz widok pies się podnióśł a mnie szczęka opadła.
-Jaka ona wielka-wyrwało mi się z gardła.
Na co Aza odwróciła się tyłem i siadła z powrotem.No widać było,że się obraziła.
Inne psy szczekają,machają ogonami,skacza na kraty a ona siedzi jak posąg.
Tek stanęła przy kracie i się w nią intensywnie wpatruje,ja ją lekko odciągam,mówię,żebyśmy obejrzały inne psy.Tek się z wachaniem odwróciła.I wtedy co widzą moje oczy?
Aza wstaje,podchodzi do krat i łapą delikatnie głaszcze Tek po plecach.Tek się odwraca i napotyka oczy Azy.A w oczach psa jedna wielka prośba:NIE ZOSTAWIAJ MNIE TUTAJ!
Oczy mi się zaszkliły bo dokładnie taka sama sytuacja była z Żabulkiem.Ten sam gest i takie same błagalne oczy.
Od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie.Wyciągnęłam z torebki smycz i obrożę (bynajmniej nie po Żabulku),Tek poszła z psem na pierwszy spacer a ja do biura podpisać papiery adopcyjne,jednocześnie dając psu nowe imię,wybrane przez rodzinę.
Bo stwierdziliśmy,że skoro dajemy psu nowe życie to i imię powinna mieć nowe.
A potem był najdłuższy w życiu Azy spacer.Ten do nowego domu.Nie wiem ile kilometrów.Z jednego krańca miasta na drugi.Pogoda piękna,lato,upał,zielone drzewa i pies.
Początkowo pies się bardzo cieszył spacerem.Potem,kiedy okolica zrobiła się dla niej nieznana,zaczęła się denerwować i niecierpliwić.Chciała wracać do schroniska.Jakoś nam się udało ją przekonać aby szła dalej.A potem psica złapała nowe zapachy,spodobał jej się park.Podniosła ogon i nawet zaczęła nim wiwijać i już bardzo grzecznie doszła do samego domu.
I wydawało sie,że wszystko będzie dobrze.Taaaaa....
Pierwsza trauma-schody.
Pies się panicznie bał wejść na klatkę schodową,na widok schodów zaczęła się rzucać,szarpać,piszczeć.Trochę trwało zanim udało nam się ją uspokoić i wspólnymi siłami zaciągnąć na pierwsze piętro.
Aza obwąchała starannie wszystkie kąty,napiła się wody i skoczyła na parapet do okna.Zjadła miskę przygotowanych smakołyków.
A potem wrócił z pracy Cris i już od progu rzucił:-Witaj piesku!
A potem dodał:-Jaka ona wielka!
Po obiedzie poszliśmy z psem na spacer,długi.Ja z torebką psich ciasteczek w łapie,Cris z kagańcem i z psem na smyczy.
Idziemy,gadamy,pies grzecznie idzie.Naraz patrzę:jedzie starowinka na rowerze i się do nas uśmiecha.Cris ściągnął psa i zeszliśmy na trawnik.Babka się zatrzymała,zlazła z roweru i pyta czy pies ze schroniska i nazywa sie Aza?
Ano tak.I co sie okazało proszę państwa? Że na naszym osiedlu mieszka mnóstwo wolontariuszy,którzy znają Azę,opiekowali się nią i bardzo się cieszą,że znalazła nowy dom.
A potem zaczęło się codzienne życie z nowym psem.
I pierwsze zgrzyty.
Przy pierwszej wizycie u Waldusia trochę się rzucała.
Okazało się,że pies ma chorobę skóry.Dostała tabletki witaminowe,tran,antybiotyki w zastrzykach.
Nie mogliśmy psa zaszczepić bo dostała swoich kobiecych przypadłości.
Przy drugiej wizycie dostała nagrodę z pudełka z napisem:CIASTECZKA DLA ZDYSCYPLINOWANYCH PACJENTÓW!
Jak już się psica trochę oswoiła z rodziną to na spacerze pokazała na co ją stać!
Nie daj boże spotkać drugiego psa!
Takiego latającego luzem.
A już na widok suki Aza zamienia się w bestię.
Jest silna jak koń,potrafi skakać na wysokość mojej głowy.Żadne metody nie skutkują.
Kupiliśmy specjalne szelki.walduś zaaplikował jej tabletki wyciszające.
Zastanawiamy się nad obrożą elektryczną ale dla mnie to jest zbyt barbarzyńskie.
Nadal mam nadzieję,że znajdę na nią sposób.
Na dzień dzisiejszy bilans wychodzi ujemny:
-zerwana 2 razy smycz (3 cm szerokości,skórzana)
-podgryziony pies (ale to on zaatakował Azę,ona się tylko broniła)
-rozwalone moje spodnie
- ufajdana w błocie kurtka
-urwane szelki "edukacyjne"
Do tego należy doliczyć jeszcze Crisową obrączkę.Małżonek szarpnięty przez psicę poczuł tylko jak obrączka poszybowała w ciemną noc.I szukaj wiatru w polu.
Co jeszcze?
Panicznie boi się kąpieli,krzyku,Tirów.
Nie potrafiła bawić sie zabawkami.Piszę,nie potrafiła,bo już od dwoćh dni zaczyna tarmosić jedną.
A tak ogólnie,pomijając jej spacery to w domu pies jest aniołkiem.
Nie wybrała jeszcze "przewodnika stada".Kocha nas wszystkich.
Dzień zaczyna się spacerem o godzinie 5 rano.Potem pies idzie dalej spać.Tak do godziny 9,30.
Drugi spacer.A potem zaczyna sie zabawa polegająca na tym,że psica bodzie mnie w bok jak krowa.Kiedy nie reaguję,zaczyna mnie delikatnie podgryzać.A potem są zapasy,boks,skoki,galopada po całym domu.Kiedy pies się lekko zmęczy (a ja mocniej),szczotkuję ją całą co ona uwielbia.Stoi spokojnie,macha ogonem i pysk jej się śmieje.
Psica idzie spać na swój kocyk a ja do codziennej roboty zaczynajacej się od odkurzenia całej chałupy.
Co jeszcze?
Po czterech miesiącach mogę z czystym sercem powiedzieć,że ją kocham nad życie.
I czasami na spacerach,kiedy nie ma innych psów,zdejmujemy jej smycz.A wtedy mój pies wygląda tak:



Dobrego dnia.

środa, 16 listopada 2011

Już od jakiegoś czasu....

zabieram się do napisania nowej notki.Idzie mi jak po grudzie.Nie mam mocy i już.
Bardzo trudno jest wrócić do czynnego życia blogowego po tak długiej przerwie.
No dobrze to teraz trochę ponarzekam...
Moje długie milczenie było spowodowane nie tylko stratą ukochanego psa.
Nowy pies też nie należy do aniołków jak początkowo się wydawało.
Ale najważniejszą przyczyną była awaria kompa.Dosyć poważna.
Wirus,który rozpanoszył się na moim dysku,wyrządził mi wiele szkód.
Niektóre rzeczy udało mi się odzyskać ale zniknęły pliki ze zdjęciami Żabula,cały notatnik (a w nim zarys nowych notek),teksty i recenzje Tek.
Kiedy już informatyk "ubił" wirusa i zainstalował od nowa cały system,zginęła mi płytka ze sterownikami.
Ja mam sklerozę przypominam.
Tek rozpaczała,Cris się denerwował,a ja za nic nie mogłam sobie przypomnieć gdzie ją upchnęłam.Powinna być tam gdzie inne płytki dotyczące kompa,nieprawdaż?
Ale jej tam nie było.
Po trzech dniach przypomniałam sobie jednak,że komp był w naprawie i dali mi potem jakieś pudełka ze starymi częściami.Poszperałam w owych pudłach i znalazłam płytkę ze sterownikami.Potem tylko musieliśmy przeczekać dwa długie weekendy i już kompa miałam w domu.Radość była wielka dopóki się nie okazało,że mam zaintalowaną inną przeglądarkę i ni huhu nie mogę się w niej połapać.
Nie mogę się przyzwyczaić do kroju liter,do układu stron,do wyglądu tychże.
Na szczęcie mam w domu Tek,która powoli (brak czasu) zmienia i poprawia to,co wirus mi zniszczył.
Więc jest szansa,że będę się częściej odzywać.

Miłego dnia.

sobota, 30 lipca 2011

Dostałam...

Ja ostatnio nie bardzo nadaję się do życia blogowego.
Jednakże moje blogowe towarzystwo nie zapomina o mnie.
Zaczęła Mijka.Potem dołączyły także Zgaga i Srebrzysta.
Bardzo Wam dziękuję dziewczyny.

Miałam problem z napisaniem 7 rzeczy,których o mnie jeszcze nie wiecie.Ale od czego ma się rodzinę?

1/Nie lubię gotować ale lubię dopieszczać rodzinę.Czasami eksperymentuję.Z różnym skutkiem.

2/Nie znoszę zapachu grapefruita,piwa i papierosów.

3/Z zasady jestem bardzo tolerancyjna ale nie radzę być moim wrogiem.

4/Jestem psiarą ale nie wyobrażam sobie mieć w domu ratlerka.Pies ma mieć charakter!

5/Kocham koty,marzę o rudzielcu ale takim bez jednego białego włoska.Mam już dla niego imię.

6/Według mojej mamy nie jestem rasową kobietą.Nie noszę torebek i butów na obcasie.

7/Rodzina uważa,że jestem wredna i czepliwa,porównują mnie do "Rusałki Polnej" (tej z filmu "Włatcy Móch") ale i tak mnie bardzo kochają.

Do zabawy zapraszam i nagrodę przyznaję:

Zapiski Zgagi
zastępczość by Beata
co mnie nie zabije...
nic specjalnego by Anabell
Po głowie mi chodzi...by Koridiana
kiciaszara
batumi
Zołza z PeGeeRu
szpilka
Srebrzysta
Rozmowy bez krawata by Mironq
Mijka
Kat 2
Srebrzysta
W kawiarni za rogiem by Claire
Zapiski niesforne-Effka
...mowa trawa czyli Kat
czasem śmieszno, czasem straszno....ot tak sobie by Miauka
ayanami_rei czyli Joanna
Bo tak. by Iga
Ja-sie-nie-czerwienie

czyli blogi które czytam i bardzo lubię.Są dla mnie odskocznią od codziemmego życia,zawsze coś ciekawego przeczytam a i pośmiać sie można.
Niektóre blogi się niestety zawiesiły.Mam tylko nadzieję,że to czasowe.

Miłego dnia wszystkim życzę.

sobota, 23 lipca 2011

Opowieść pod psem...a nawet pod dwoma

Kiedy wchodzę na swojego bloga,rzuca mi się w oczy post z życzeniami świątecznymi.Uświadamiam sobie,że Wielkanoc była tak niedawno a ileż się przez ten czas wydarzyło...

Obiecałam Mijce notkę.A potem dopadła mnie tęsknota,smutek i żal.

Przecież wiedziałam,że kiedyś będziemy musieli podjąć tę najtrudniejszą dla nas decyzję.
Wiedziałam,że będzie bolało ale nie wiedziałam,że będzie bolało tak bardzo.
Nie wiedziałam,że człowiek ma w sobie tyle łez,że te łzy płyną sobie niezależnie od naszej woli.
Świat stał się nagle szary i pozbawiony sensu.
Nie mogłam spać,a kiedy już zasnęłam,budziłam się na mokrej od łez poduszce.
Cris w pracy,Tek ma swoje zajęcia,a ja dreptam po domu.
I zabija mnie ta wszechogarniająca cisza....
I świadomość,że już nie mam po co wstawać o 6 rano,nie muszę gotować michy.
Wszak psa nie ma. NIE MA !!!

Z jednej strony jestem wdzięczna losowi za szczęśliwy zbieg okoliczności.
Za to,że Walduś zdążył wrócić z urlopu.Za to,że jest on nie tylko weterynarzem,ale także człowiekiem kochającym zwierzęta i w dodatku człowiekiem bardzo wraźliwym.A co za tym idzie doskonale wiedział co się dzieje ze mną.

Bo to właśnie ja musiałam podjąć ową decyzję.
W dodatku musiałam ją podjąć szybko bo Żabul miał atak serca...

A z drugiej strony mam do losu ogromy żal.
Pies był z nami tyle lat a zabrakło dosłownie minuty aby Cris,ukochany pan,mógł się z psem pożegnać.

Cris wpadł do domu w momencie,kiedy Żabul przestał oddychać....

W tym momencie coś we mnie pękło.Cris tulił do siebie bezwładnego psa,żegnał się z nim,Tek w swoim pokoju zanosiła się płaczem a ja na trzeźwo pakowałam do torby zabawki Żabula.
Pochowałam jego miski.Po południu zawiozłam do Teściowej puszki,chrupki i ciasteczka naszego psa.
A potem zapadłam się w sobie,nie wiem co się ze mną działo.
Podobno gotowałam,sprzątałam a nawet czytałam.
Podobno.Bo ja nie pamiętam.

Kiedy już oczy miałam całkowicie zapuchnięte,wielkości piłeczek pingpongowych,a z nosa zeszła mi cała skóra i wyglądał jak poparzony,stwierdziłąm,że dłużej tak nie może być.Że muszę zastosować "terapię wstrząsową".

Odkąd pamiętam,od nawcześniejszego dzieciństwa,byłam otoczona zwierzętami.
Nie wyobrażam sobie domu,mojego domu,bez psa.
Rozmowy o tym,że od razu weźmiemy drugiego,toczyliśmy jeszcze za życia Żabula.

Nie dziwcie sie przeto,że w naszym domu pojawiła się ONA.

Nazywa się AZA,ma dwa lata.

O takim "drobiazgu",że jest psem po przejściach,chyba nie muszę wspominać.

Uczymy się siebie nawzajem.

Miłego dnia

wtorek, 12 lipca 2011

A za oknem piękny,letni dzień...

Pisałam sobie z Mijką.
Wesoło sobie pisałyśmy komentarze.
Napisała: "ucałuj Żabula".
Ucałowałam bardzo,bardzo mocno....

O godzinie 10 w panice dzwoniłam do Crisa i do naszego Waldusia.

Cris gnał z pracy na złamanie karku.

Ale już nie zobaczył Żabula żywego...

Dzisiaj,o godzinie 10.55 pożegnaliśmy naszego czworonożnego przyjaciela.

Wszystko mnie boli....

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Blogger mi zrobił siurpryzę.....

I z tego co wiem to nie tylko mnie.Właśnie siedziałam na swoim drugim (bardzo prywatnym) blogu kiedy to sie stało.
To czyli Wielka Awaria.
No i się zaczęła zabawa.
Ja rozumiem,że awaria każdemu może pokrzyżować szyki,że niekiedy naprawa może potrwać trochę czasu ale...
Wystarczy poczytać wpisy użytkowników aby się zorientować jak reagowano na problemy.
Na dobrą sprawę do dzisiaj nie mam wyprostowanych pewnych krzywizn.
Na własnego bloga wchodzę "od strony kuchni",przy czym czuję się jakbym "wizytowała krze" (kto czyta Chmielewską wie o co chodzi).
Nawet mi się pisać o tym nie chce....

W związku z trzymającym mnie tak długi czas wqurwem gigantusem rzuciłam się na czytanie książek.Udało mi sie dopaść parę pozycji,które już od długiego czasu figurują na mojej dość pokaźniej "liście życzeń czytelniczych".
Odkryłam Pilipiuka i jego cykl o Jakubie Wędrowyczu.Zacieśniłam przyjacielskie stosunki z ukochaną panią bibliotekarką.Do tego stopnia,że parę książek dostałam "spod lady".
I jakby kto pytał,to ostatnio unikam jak ognia wszelkich książek psychologicznych.Nie chcę się dodatkowo dołować.Wystarczy mi do tego zwykłe życie.Bo przy ostatniej wizycie u kochanego Waldusia poryczałam się strasznie.
Nerwy mi puściły kiedy usłyszałam,że mamy się powoli przygotować na pożegnanie naszego psiego przyjaciela....

Bardzo,bardzo ciężko mi się z tym pogodzić.

sobota, 23 kwietnia 2011

Światecznie (no prawie)...

Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się,aby święta przygotowywać tak spokojnie i na całkowitym luzie.Ponieważ tydzień przed świętami miałam ważnego gościa i chałupę posprzątaną na błysk,przed samymi świętami pozostały mi tylko zakupy i sprawy kuchenne.
A sam gość?
O takich gości to ja lubię!
Nieskomplikowany,miły,uprzejmy,niewymagający,chwalący moje żarcie,zachwycony Żabulem i nami wszystkimi.
Bardzo miło nam się spędziło te 4 wspólne dni.
Potem się tak rozleniwiłam,że o mały włos nie zapomniałabym o rozliczeniu PIT-u.
Na szczęście Cris mi przypomniał,wydrukowałam co trzeba i już mam z głowy.Teraz czekamy na pieniążki na koncie.Oj przydadzą się.
Dzisiaj czeka mnie najprzyjemniejsza część przygotowań do świąt czyli pieczenie sernika i przygotowanie koszyczka.I takie tam pierdółki.
To lecę budzić Crisa,niech leci po zamówiony chleb.
Bo wymarzyłam sobie,że świąteczny żurek podam w chlebkach.
Ale chlebki są tylko na zamówienie.
No więc zamówiliśmy.
Pięknie będzie.I miło.I rodzinnie.
Czego i Wam Kochani życzę.

WESOŁYCH ŚWIĄT I MOKREGO DYNGUSA !

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Ach te chłopy...

Dlaczego ja jestem ostatnio stale taka zmęczona?
Ponoć wiosna na dworze a ja się wczoraj przeziębiłam i z nosa mi leci.Muszę się szybko wykurować i wziąć do roboty bo tydzień przed świetami będę miała gościa.Bardzo ważnego gościa.Dam radę,prawda?
Rodzina też ostatnio jakaś rozkojarzona łazi.Córce się nie dziwię bo ona młoda i "słowiki jej spać nie dają".Ale Cris?
A było tak...
Sobota rano,po śniadaniu.Cris kawę pije a ja dumam.
-Cris,co zrobić na obiad bo nie mam pomysłu?
Cisza.No to jeszcze raz,głośniej.
-Cris,co zrobić na obiad bo nie mam pomysłu?
-Mowiłaś coś,Skarbie?
-Pytam co zrobić na obiad bo nie wiem.
Cris podumał chwilę i stwierdził,że cokolwiek bo on wszystko zje.
Trochę mi się adrenalina podniosła ale jeszcze z uśmiechem mówię,że nie ma takiego dania o nazwie "cokolwiek".
Na co Cris stwierdził,że on jeszcze nie myśli o obiedzie bo dopiero śniadanie jadł i czy ja nie mam większych zmartwień.
Na co ja się sfochowałam co nieco i rzekłam,że mężczyźni to nieczułe stwory,że nas,kobiet nie rozumieją,że mają wszystko w nosie.
Cris się zdziwił lekko i stwierdził,że będzie myślał,jak zgłodnieje.
-Tere-fere kuku!-rzekłam już dobrze wkurzona.
-Ty po prostu oznajmisz,że jesteś głodny.Czy ty myślisz,że ja te wszystkie obiady,sałatki i kanapki z rękawa wyciągam? Niektóre potrawy trzeba gotować a to wymaga czasu!
-Oj kicia.Co dasz to zjem.
I zaczął jakiś debilny film oglądać.
Chciałam mu awanturę zrobić ale przyszła Tek.
-O córka, dobrze,ze jesteś.Doradź mamuni co na obiad zrobić bo nie mam pomysłu.
-Makaron! Z sosem i kotlecikami.Mniam-odrzekła bez zastanowienia Tek.
No proszę co znaczy kobieta!
-O właśnie-ocknął się z zapatrzenia w telejajko Cris-Bardzo dobry pomysł.
-Ale obiad powinno się robić z tego co jest w domu a ja nie mam mielonego-rzekłam mściwie.
-No to jedźmy do sklepu.
Nie za bardzo mi się chciało tyłek ruszyć bo deszcz padał ale jak mus to mus.
Przy okazji zrobiliśmy tygodniowe zakupy.
Po powrocie ja na dłuzej ugrzęzłam w kuchni bo wszystko trzeba pochować,mięso poporcjować,opisać i upchnąć do zamrażarki.
Potem mieliłam część mięsa,umyłam maszynkę i wzięłam się za robienie kotlecików.Takich jak mielone ale wielkości dwóch paznokci.Trochę roboty przy tym jest.No i stania.
A Cris tkwi przed ukochanym telejajkiem.No wszak musi odpocząć bo się zmęczył zakupami.
Ja w międzyczasie nastawiłam pranie.Kiedy pralka skończyła prać,wyciągnęłam mokre ciuchy z zamiaram rozwieszenia na suszarce.Po drodze jednak zajrzałam do małżonka i rzekłam:
-Cris,może byś się ruszył!
I poszłam wieszać.
Wchodzę do kuchni a Cris siedzi na stołku,przed sobą ma miskę z wodą i pojemnik z ziemniakami.W ręku nożyk.
-Kochanie,co robisz?-pytam baaardzo spokojnie.
-Na jak to,obieram ziemniaki na obiad!
-Do makaronu? Z sosem?
A potem umarłam ze śmiechu.
Bo mina Crisa bezcenna!

Miłego dnia.

środa, 23 marca 2011

Miało być o uczciwości ...

Ja bardzo przepraszam ale znowu wyszło na to,że nie dotrzymuję obietnic.Zawsze myślałam,że osoba niepracująca zawodowo ma mnóstwo wolnego czasu.Ha ha i ha.
U mnie się to kompletnie nie sprawdza.Wszyscy krewni i znajomi królika wiedzą o moim siedzeniu w domu więc w imię zapełnienia mi czasu wolnego wymyślają mi rozrywki.
I nikt mnie nie pyta czy ja sobie tego życzę.
Otóż proszę państwa,nie życzę sobie kategorycznie.
Nie będę latała po urzędach bo ktoś zawalił sprawę,nie dopilnował terminów.Nie obchodzi mnie,że ktoś "gra debila" żeby mieć święty spokój.Bo wiadomo,że ja z Crisem załatwimy.Ano załatwimy,a jakże.Tylko ja się pytam za jakie grzechy?
Przecież straconych nerwów nikt mi nie zwróci.I od teraz nie ruszę palcem w sprawach które do mnie nie należą.
A wiadomo,gdzie nerwy tam ciśnienie się wybitnie podnosi.
Jak na złość skończyły mi się potrzebne leki i musiałam się udać do mojej kochanej pani doktor.
Wstałam raniutko aby się zarejestrować ale gdzie tam,nie udało mi się bo już był "komplet".No to się zarejestrowałam na następny dzień.
Nazajutrz wstałam już nie tak raniutko bo umówiona byłam koło południa.
Pani doktor na mój widok wyraźnie się ucieszyła i rzekła,że dobrze wyglądam.
No i jak jej nie lubić?
A potem zażyczyła sobie kajecik z moimi pomiarami ciśnienia.
No to jej dałam.Z całych trzech miesięcy.Ona patrzy,patrzy.Mówi,że dobre są.Naraz wzrok jej pada na wyniki pod pamiętną dla mnie datą.
-A to co? Czemu tak skoczyły?-pyta mocno zdziwiona.
-Też by pani doktor ciśnienie skoczyło,jakby ją chcieli naciągnąć na 1600 zł.
A było tak...
Mój komputer pewnego dnia postanowił zakończyć współpracę ze mną i przestał reagować na jakiekolwiek polecenia z mojej strony.I nie tylko na moje.Wysiadł definytywnie w momencie kiedy Tek robiła swoje przelewy bankowe.Córka wpadła w panikę bo terminy ją goniły a nie była pewna czy przelew poszedł czy już nie.W dodatku inne pilne sprawy pozostały nie załatwione.Rozpacz.
Komputer nie reagował na żadne czary,zaklęcia,groźby i inne tam takie.Cóż było robić.Wrócił z pracy Cris,załadowaliśmy ustrojstwo do samochodu i zawieźliśmy do fachowca.Nota bene do miejsca,gdzie komp został zakupiony 3 lata temu.Na widok sprzedawcy skóra mi się lekko zmarszczyła na całym ciele.No nie cierpię zarostu u mężczyzn.A ten wyglądał delikatnie mówiąc dziwnie.No dobrze.Nie dziwnie tylko dla mnie obrzydliwie.Długie włosy uczesane w kucyk a broda w stylu "stary cap" czyli coś czego absolutnie nie trawię.
Ponieważ Cris nie za bardzo się orientował co się stało z kompem (wszak w pracy był wtedy),na mnie spadł obowiązek konwersacji z fachowcem.On mi zadaje fachowe pytania a ja,przez tą jego bródkę,nie mogłam na niego patrzeć więc gadaliśmy jak gęś z prosięciem.Udało mi się jedynie wydukać,że podejrzewam zasilacz.W końcu facet,nie mogąc sie ze mną dogadać,lekko się zdenerwował,wziął kompa pod pachę,zataszczył na zaplecze i włączył.To znaczy usiłował to zrobić ale mu się nie udało.No więc kazał zostawić kompa do sprawdzenia.Oznajmił także,iż nazajutrz rano zadzwoni i poinformuje,co nawaliło i ile będzie kosztować naprawa.
Nazajutrz,tak koło godziny 14,nie mogąc sie doczekać jakiejkolwiek informacji,Tek sama osobiście zadzwoniła do fachowca aby o kompa zapytać.No i się zaczęło.Facet zaczął nam taki kit wciskać,że to trzeba wymienić,tamto ulepszyć aż doszedł do tego,że zaproponował nam nowego kompa do właśnie mają w promocji.
Szlag mnie trafił nieziemski.Na szczęście córka nie w ciemię bita więc zaczęła z facetem dyskusję,że ona nie chce przerobić kompa na najnowszy model komputerowego mercedesa,ona chce tylko aby fachowiec jej TEGO kompa naprawił bo jej zależy na czasie.
Facet troszeczkę spuścił z tonu ale nie chciał zejść poniżej 1600 zł.Noż,cholera ciężka!
Córka zakończyła rozmowę i zaczęła myśleć. A mnie mało nie rozsadzi od środka taki wqurw mną targnął.
W końcu córka zadzwoniła do swojego ziomka informatyka.Pogadałam z nim chwilę.A potem chłopak zadzwonił do owego fachowca od komputerów.
I co,proszę państwa? Komp został naprawiony w rekordowym czasie za całe 400 złotych.Polskich.A biorąc pod uwagę ilość wymienionych części,bardzo mało mi policzyli.
Bo na koniec zażyczyłam sobie aby mi oddano wszystkie stare zużyte części.Przecież one są moją własnością.Ja za nie zapłaciłam 3 lata temu.
I moja sprawa co z nimi zrobię.
I jeszcze gwarancję dostałam na kompa na całe 2 lata.

Teraz rozumiecie dlaczego ciśnienie miałam znowu w granicach 280?

Miłego dnia Państwu życzę.

piątek, 18 marca 2011

Poukładałam....

swoje sprawy.Podreperowałam zdrowie.Odstawiłam od piersi parę osób (tzw.pseudoprzyjaciół).Jestem zmęczona ale i zadowolona.Naprawiłam w końcu kompa.Mam gwarancję na kolejne 2 lata więc nie powinien brykać.Wracam definitywnie.Muszę tylko nadrobić zaległości i poczytać co tam u Was.
Miłego dnia.

piątek, 11 lutego 2011

Ja już dawno...

wiedziałam,że Cris ma sklerozę.Boże broń mu o tym powiedzieć,zaraz obraza majestatu!
Ale we wtorek sam się sypnął strasznie.
Właśnie byłam w trakcie przyszywania guzików (brrr) jak Cris wrócił ze sklepu z wielkim bukietem tulipanów.
-Proszę Skarbie,to dla ciebie-rzekł z szerokim uśmiechem na obliczu.
Jako,że z rana "opiórkałam" go nieco za stare grzechy i byłam zfochowana,rzekłam:
-Nie chcę od Ciebie kwiatów na przeprosiny!
-Ależ,Skarbie!Jakie przeprosiny.Przecież sama mówiłaś,że dawno kwiatów nie dostałaś.
No i przecież Walentynki....

Swoją drogą dobrze,że miesiąca nie pomylił!

Zaznaczam,że ja nie za bardzo lubię owe Walentynki ale kilka lat temu Cris sam zaczął obchody.

A jak tam u Was-pamiętają czy im lekko przypominacie?

Miłego dnia

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Powoli...

wyłażę ze swojej gawry.To znaczy,wylazłam już z tydzień temu.
Czy Wy jesteście pewni,że 2010 rok już minął?
Bo ja nie jestem pewna.
Dalej wszędzie słyszę "Smoleńsk",MAK,Jarosław K.,odszkodowania,zadośćuczynienie....
A tak prywatnie to dalej się za mna wloką śmierdzące sprawy sprzed roku.
Jak spławić pewną osobę,do której nie dociera,że mam ją w "głębokim poważaniu"?
Ponieważ ja przestałam u niej bywać,ona nawiedza moją chałupę.A ponieważ nie przychodzi sama,nie mogę jej tak normalnie powiedzieć "precz z moich oczu".Zaczęłam ją ignorować ale ona mało kumata i nachalna bardzo.I wredna.
Chyba nie mam innego wyjścia tylko jej w oczy powiedzieć, że sobie nie życzę jej wizyt.Będzie to trudne bo ona jednak należy do rodziny Crisa.
Coś wymyślę.W ostatecznoci dam w łeb,może zrozumie.
Nie lubię takich sytuacji i psuje mi to humor.
A tak w ogóle to rodzina (nie moja na szczęście) zachowuje się skandalicznie.
I coś mi się zdaje,że będę miała taki sam dylemat z Teściową jak Zgaga ze swoimi rodzicami.A Teściowa mi ostatnio sztrasznie nabruździła.

Słowem-żyć mi się odechciewa.