piątek, 27 sierpnia 2010

Nie ma mnie...

Nie ma mnie bo latam po gabinetach wszelakich.
Kłują mnie,prądem traktują i takie tam przyjemności.
Może nie wykończą tak szybko,co?

wtorek, 24 sierpnia 2010

Dalej....

Dalej cierpię.
Dzisiaj z kolei mam wrażenie, że oczy mam na szypułkach i mózg mi zaraz wykipi.
Ciśnienie rano w granicach 250.Jedna tableteczka.Spadło do 200.Druga tableteczka.Znowu spadło.A łeb nadal boli,bardzo mocno boli.
No nie mogę zbić zarazy,bardzo powoli spada.
Nie mam na nic siły.
Idę dalej cierpieć.

PS.Rano 10 stopni,w południe upał,teraz się chmurzy.Nic dziwnego,że głupi łeb boli.

Miłego dnia.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Jakby...

Jakby kto pytał to nie brak weny,że nie ma tu nowych notek.
Nie,nie i jeszcze raz nie.
Prawda jest bardziej przyziemna.
A raczej przynożna.
I baaardzo bolesna.
Moi wytrwali czytacze przypomną sobie zapewne notkę o wymownym tytule "Moja gira".
No więc owa gira znowu mi zrobiła numer i cierpię już 3 tydzień.
Zaczęła z siłą Niagary czyli ból potworny przy najmniejszym ruchu.
Wprawdzie mam leki,które pomagają ale...
Po pierwsze-pomagają bardzo powoli.
Po drugie-owe leki mają działanie uboczne,mało przyjemne zresztą,polegające na stałym rozstroju żołądka.
Po trzecie-po tygodniu stosowania wywołały u mnie stan podobny do śpiączki i otępienia.Zasypiałam w najmniej spodziewanym momencie np.podczas jedzenia albo rozmowy z Crisem.
Po czwarte-mają okropny smak.No ja rozumiem,że leki nie mają być smaczne ale pewna zawiesina ma smak zbliżony do pomyj z psią kupą w tle.I taki sam zapach.
I właśnie z powodu powyższych przyczyn nie wiem co się na bożym świecie dzieje bo prawie nie wychodziłam z domu.Wprawdzie Żabul ma swoje prawa ale umówmy się,że dokuśtykanie na jednej nodze do najbliższego trawnika to nie spacer z psem.
Obiady gotowałam.Z mrożonek albo z mikrofalówki ale rodzina głodna nie
chodziła.
Książki poszły w kąt.Wprawdzie coś tam czytałam ale za chińskiego boga nie pamiętam o czym.
W piątek Tek miała urodziny.I pierwszy raz w życiu nie siedziałam w kuchni godzinami.Wszystko było kupione.Podgrzałam tylko przed podaniem.Nawet ciasto było kupne.Na pociechę dodam,że było przepyszne.
W niedzielę stwierdziłam,że nóżka mnie prawie nie boli.Tak się ucieszyłam,że zapomniałam o lekach swych.I dlatego mogłam wieczorem napić się czerwonego wina.Bo Tek stwierdziła,że jak nie piłam wina to jakby urodzin nie było.
A dzisiaj boli mnie głowa.Czy po dwóch kieliszkach wina można mieć kaca?

Miłego dnia

czwartek, 12 sierpnia 2010

Niedouczona...

Jestem niedouczona.A tak,tak,możliwe niestety.
Do takiego wniosku doszłam ostatnio po obejrzeniu pewnego teledurnieju.
A potem mnie dopadło hasło w krzyżówce.
Po pierwsze:
muszę zapamiętać,że wyraz akcentowany na ostatniej sylabie to OKSYTON.
A po drugie:
Doszłam do wniosku,że opatrzność czuwała,bo na maturze nie było Mickiewicza z jego wiekopomnym dziełem!
Na pytanie o rejenta w literaturze polskiej ja zawsze odpowiadam MILCZEK.
No i proszę państwa kicha!
Ilość liter się wprawdzie zgadza ale nazwisko już nie.
Bo chodziło o tego z "Pana Tadeusza".
No i ręka w górę,kto wie jak mu było?

Miłego dnia.

środa, 4 sierpnia 2010

Wszystkim....

Wszystkim,którzy tak kochają krzyż proponuję wykonać sobie tatuaż na czole.W postaci owego krzyża właśnie.Nie będą musieli nosić drewnianych.Bo one ciężkie,nieporęczne i mało twarzowe.A tatuaże modne i wieczne są.

A tak ogólnie to jednego fanatyka już mieliśmy.
Adolf mu było!
I taki sam obłęd w oczach miał.

Miłego dnia.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Płytki czy kot

Jako,że moja wena nie chce do mnie wrócić,postanowiłam mieć ją w głebokim poważaniu i radzić sobie bez niej.No bo ile będę czekać aż ona wróci z tych lofrów?
Polazła,małpa jedna,nie wiadomo gdzie i nie ma zamiaru wrócić.Jakiś wybrakowany egzemplarz owej weny mi się,trafił.
Nie wiecie przypadkiem gdzie można złożyć reklamację???

Jako,że upały sobie poszły precz mogę normalnie oddychać powietrzem a nie jakimś ognistym podmuchem.Mogę normalnie funkcjonować i robić to,co do mnie należy.
Humoru nadal nie mam ale to nie wasza wina.

Już wam pisałam,że kupiliśmy płytki do łazienki.
A było to tak...

Upał jak cholera.Duszę się,pot ze mnie leci ciurkiem.Rodzina w pracy więc ja muszę ruszyć tyłek i zorganizować obiad.Zła jak nieszczęście strzelam w kuchni garami.I gadam do Żabula,który padł w przedpokoju na podłodze bo tam najchłodniej.Przez otwarte okno słyszę dzieci drące mordę (ciekawe, że im upał nie przeszkadza!).Obok w klatce jakiś nastolatek słucha techno na cały regulator.Gdzieś z głębi domu dobiega odgłos młotka,wiertarki i walącego się gruzu.Naraz Żabul usiłuje się poderwać ale nóżki mu się rozjeżdzają.Za to gębę nadal ma zdrową więc się drze pod drzwiami.Znak,że Cris wraca.Jako,że kuchnię mam w kształcie litery L i stoję przy garach małżon mój mnie nie widzi.
KICIA!-rozdziera się więc już w progu Cris.
Nie reaguję,bo przecież Kicia to nie ja.Od urodzenia mam inne imię.Cris wpada do kuchni,zauważa małżonkę swą,rozjaśnia się cały i leci całować.
-Tu jesteś,Skarbie!
-A jestem,jestem.Gdzie mam być jak nie w kuchni? Wszak ja stale w kuchni siedzę bo mam żerną rodzinę i psa,który puszkami w upały gardzi.
-O właśnie,a co na obiad?-pyta głodny Cris.
-Nie wszystko Ci jedno? Przecież i tak wszystko zjesz!
-Też prawda,zgadza się ze mną moje szczęście.
Po czym w zgodzie jemy obiad.
A potem Cris oświadczył gromkim głosem,że ma pieniądze więc możemy płytki kupić.
Ucieszyłam się jak nie wiem co bo juz rok wczesniej płytki wybrałam w takim jednym sklepie.
Nazajutrz skoro świt,zerwaliśmy się z łóżka.Pojechaliśmy na targ (truskawki,truskawki!) i do owego sklepu.
No tak!Przewidziałam wszystko,nie przewidziałam jednego!
Na drzwiach wielka kartka "LIKWIDACJA SKLEPU" i kłódka ogromna wisi!Noż!
Zatrzęsło mną strasznie,parę niecenzuralnych słów z ust mi się wyrwało.Cris patrzy ogłupiały i mówi,że jeszcze tydzień temu kartki nie było.
Wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy na poszukiwanie innego sklepu.
Nawet dość szybko znaleźliśmy.I zaraz przy wejściu wypatrzyłam piękne płytki.
-Ja chcę te i tylko te-rzekłam głośno do Crisa.On popatrzył,oczy mu się zrobiły wielkie jak spodki i mnie odciąga dość intensywnie.A ja się zakochałam straszliwie,zaparłam i wzdycham.
Cris mi tłumaczy,że one za ciemne,że rozmiar nie taki i że za drogie.Poza tym on w jednym sklepie dużo tańsze widział!
Na co ja się sfochowałam strasznie bo w domu o cenie nie wspominał,no i mieliśmy RAZEM wybierać!
No ale jakoś mnie przekonał i dałam się zaciągnąć te wybrane zobaczyć.I dopiero mnie szlag trafił!
Bo ja nie chcę jasnej łazienki.Jasna łazienka kojarzy mi się ze szpitalem!
Na rynku jest taki wybór,że można poszaleć z kolorami!
Cris nie chce o tym słyszeć więc sie zaczynamy nawzajem przekonywać!
Argumenty musiałam mieć silniejsze a i poniekąd głośniejsze bo przyleciał facet z obsługi z grzecznym pytaniem,"czy aby w czymś nie pomóc"?
Chciałam mu wytłumaczyc, że nie przeszkadza się małżonkom w dyskusji ale Cris mnie ubiegł,podziękował grzecznie i wyciągnął ze sklepu na światło dzienne.
Jako,że na dworze upał straszny sie zrobił,pary mi z miejsca zabrakło więc zamilkłam.Ale obrażona jestem nadal.
Małżonek popatrzył na mnie spod oka i nieśmiało zaproponował wypad do jeszcze jednego "Salonu płytek".
Mnie było wszystko jedno.
Ale po drodze zauważyliśmy jakis malutki sklepik,wcisnięty między domki jednorodzinne.
-Może wejdziemy?-pyta nieśmiało Cris.
Wysiadłam obrażona z samochodu bo i co mi tam.Wlazłam do sklepu i się rozglądam.Łażę,łażę aż w końcu oko mi błysnęło i w tym samym momencie słyszę z ust Crisa:
-Ty patrz!-i palcem pokazuje płytki przy których stoję.Piękne!
-Cris,nie gap się tylko leć zapytaj panienki czy mają tego więcej.
Cris poleciał dopytywać o szczegóły a ja podziwiam.
Płytek są 4 rodzaje:dwie gładkie i dwie z motywem kwiatowym.Firma Opoczno,znana na rynku.
I cena 4 razy tańsza niż w tym poprzednim sklepie.
Płytek nie ma w sklepie na stanie,muszą zamówić a ja pypcia na języku dostanę,chcę je mieć już na ścianie!
-Skarbie-a czy ty wiesz,ile tych płytek musimy kupić?
-No jak to? Tyle ile ma łazienka.
-To nie takie proste.Musimy wszystko pomierzyć i układ kolorów zaplanować.
Aaaa,no tak.O tym nie pomyślałam.
Wróciliśmy do domu.Ja się wzięłam za truskawki i obiad a Cris z metrówką lata.
A potem się pokłóciliśmy o sposób ułożenia płytek ale stanęło na moim.Bo umówmy sie,że chłop się nie zna na estetyce i kolorystyce wnętrz.Chłop jest od czarnej roboty!
Wyliczyliśmy dokładnie wszystko i nazad udaliśmy się do sklepu zamówienie złożyć.
Wpłaciliśmy zaliczkę i uzbroiwszy się w cierpliwość czekamy na telefon, że płytki dotarły.
Wytrzymałam tydzień a potem mnie szlag trafił.
-Jedziemy-rzekłam do małżonka.
Cris jest osobnikiem bardziej cierpliwym.Powiedzieli,żeby czekać to do śmierci będzie czekał.A ja nie!
Zajeżdzamy.Okazuje się,że płytki od dawna czekają a panienka ZAPOMNIAŁA zawiadomić.
A potem zaproponowała aby na transport poczekać.
Żadne takie! Ja już za długo się naczekałam.Chcę mieć płytki już i natychmiast!
Załadowaliśmy częśc do bagażnika i na tylne siedzenie,samochód się lekko rozkraczył ale powolutku jedziemy.
Na ulicach ruch jak diabli bo godzina po 15.Wszyscy się śpiesza,jadą jak do pożaru a my się wleczemy.
Gadam coś podniecona do Crisa on udaje,że słucha.Naraz kątem oka widzę coś czarnego na jezdni więc sie drę:HAMUJ!
I łapię się za lewy cycek,to znaczy za serce!
Cris zrobił manewr kierownicą,samochodem zarzuciło mocno,płytki zadzwoniły.
Od podmuchu znad jezdni uniosła się czarna reklamówka.
-Przepraszam,myślałam,że to kot!
-No ja też myślałem,że kot! Ale Skarbie,czy ty wiesz,że ja wiozę cały samochód ceramicznych płytek? A jakby się tak potłukły!
-Ale ja wolę kota! Ostatecznie na ścianie można mieć też mozaikę z potłuczonych płytek! A żywy kot to jest żywy kot!
Cris westchnął ciężko ale przyznał,że on też woli kota.

Miłego dnia.