sobota, 23 kwietnia 2011

Światecznie (no prawie)...

Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się,aby święta przygotowywać tak spokojnie i na całkowitym luzie.Ponieważ tydzień przed świętami miałam ważnego gościa i chałupę posprzątaną na błysk,przed samymi świętami pozostały mi tylko zakupy i sprawy kuchenne.
A sam gość?
O takich gości to ja lubię!
Nieskomplikowany,miły,uprzejmy,niewymagający,chwalący moje żarcie,zachwycony Żabulem i nami wszystkimi.
Bardzo miło nam się spędziło te 4 wspólne dni.
Potem się tak rozleniwiłam,że o mały włos nie zapomniałabym o rozliczeniu PIT-u.
Na szczęście Cris mi przypomniał,wydrukowałam co trzeba i już mam z głowy.Teraz czekamy na pieniążki na koncie.Oj przydadzą się.
Dzisiaj czeka mnie najprzyjemniejsza część przygotowań do świąt czyli pieczenie sernika i przygotowanie koszyczka.I takie tam pierdółki.
To lecę budzić Crisa,niech leci po zamówiony chleb.
Bo wymarzyłam sobie,że świąteczny żurek podam w chlebkach.
Ale chlebki są tylko na zamówienie.
No więc zamówiliśmy.
Pięknie będzie.I miło.I rodzinnie.
Czego i Wam Kochani życzę.

WESOŁYCH ŚWIĄT I MOKREGO DYNGUSA !

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Ach te chłopy...

Dlaczego ja jestem ostatnio stale taka zmęczona?
Ponoć wiosna na dworze a ja się wczoraj przeziębiłam i z nosa mi leci.Muszę się szybko wykurować i wziąć do roboty bo tydzień przed świetami będę miała gościa.Bardzo ważnego gościa.Dam radę,prawda?
Rodzina też ostatnio jakaś rozkojarzona łazi.Córce się nie dziwię bo ona młoda i "słowiki jej spać nie dają".Ale Cris?
A było tak...
Sobota rano,po śniadaniu.Cris kawę pije a ja dumam.
-Cris,co zrobić na obiad bo nie mam pomysłu?
Cisza.No to jeszcze raz,głośniej.
-Cris,co zrobić na obiad bo nie mam pomysłu?
-Mowiłaś coś,Skarbie?
-Pytam co zrobić na obiad bo nie wiem.
Cris podumał chwilę i stwierdził,że cokolwiek bo on wszystko zje.
Trochę mi się adrenalina podniosła ale jeszcze z uśmiechem mówię,że nie ma takiego dania o nazwie "cokolwiek".
Na co Cris stwierdził,że on jeszcze nie myśli o obiedzie bo dopiero śniadanie jadł i czy ja nie mam większych zmartwień.
Na co ja się sfochowałam co nieco i rzekłam,że mężczyźni to nieczułe stwory,że nas,kobiet nie rozumieją,że mają wszystko w nosie.
Cris się zdziwił lekko i stwierdził,że będzie myślał,jak zgłodnieje.
-Tere-fere kuku!-rzekłam już dobrze wkurzona.
-Ty po prostu oznajmisz,że jesteś głodny.Czy ty myślisz,że ja te wszystkie obiady,sałatki i kanapki z rękawa wyciągam? Niektóre potrawy trzeba gotować a to wymaga czasu!
-Oj kicia.Co dasz to zjem.
I zaczął jakiś debilny film oglądać.
Chciałam mu awanturę zrobić ale przyszła Tek.
-O córka, dobrze,ze jesteś.Doradź mamuni co na obiad zrobić bo nie mam pomysłu.
-Makaron! Z sosem i kotlecikami.Mniam-odrzekła bez zastanowienia Tek.
No proszę co znaczy kobieta!
-O właśnie-ocknął się z zapatrzenia w telejajko Cris-Bardzo dobry pomysł.
-Ale obiad powinno się robić z tego co jest w domu a ja nie mam mielonego-rzekłam mściwie.
-No to jedźmy do sklepu.
Nie za bardzo mi się chciało tyłek ruszyć bo deszcz padał ale jak mus to mus.
Przy okazji zrobiliśmy tygodniowe zakupy.
Po powrocie ja na dłuzej ugrzęzłam w kuchni bo wszystko trzeba pochować,mięso poporcjować,opisać i upchnąć do zamrażarki.
Potem mieliłam część mięsa,umyłam maszynkę i wzięłam się za robienie kotlecików.Takich jak mielone ale wielkości dwóch paznokci.Trochę roboty przy tym jest.No i stania.
A Cris tkwi przed ukochanym telejajkiem.No wszak musi odpocząć bo się zmęczył zakupami.
Ja w międzyczasie nastawiłam pranie.Kiedy pralka skończyła prać,wyciągnęłam mokre ciuchy z zamiaram rozwieszenia na suszarce.Po drodze jednak zajrzałam do małżonka i rzekłam:
-Cris,może byś się ruszył!
I poszłam wieszać.
Wchodzę do kuchni a Cris siedzi na stołku,przed sobą ma miskę z wodą i pojemnik z ziemniakami.W ręku nożyk.
-Kochanie,co robisz?-pytam baaardzo spokojnie.
-Na jak to,obieram ziemniaki na obiad!
-Do makaronu? Z sosem?
A potem umarłam ze śmiechu.
Bo mina Crisa bezcenna!

Miłego dnia.