wtorek, 29 grudnia 2009

Żyję...

chyba....no bo czasami jem,piję,śpię.
Bo tak na poważnie to nic konkretnego nie robię.
Po okresie intensywnego zapieprzu przed świętami obijam się koncertowo.
Głównie czytam sobie zagryzając ciasteczkiem świątecznym.
A same święta były takie jak chciałam-spokojne,w miłej atmosferze.
Wszystkie potrawy mi świetnie wyszły,rodzina zadowolona i obżarta.
Prezenty trafiły wszystkim w gust.
Z akcentów nieplanowanych to tylko Crisa dorwał ból kręgosłupa i przespał z przerwami 3 dni.
Dzisiaj się umówił do lekarza więc mu ból przeszedł jak ręką odjął.
Ale i tak pójdzie pokazać doktorce,że w święta nie przytył (???).

A jak tam u Was po świętach?

Miłego dnia.

środa, 23 grudnia 2009

Silent night...

Wszystkim moim blogowym siostrom i braciom życzę dużo zdrowia, bo to najważniejsze.
Oczywiście szczęścia i spełnienia marzeń,osiągania wyznaczonych sobie celów, zdrowego rozsądku w Sylwestra
Spokojnych i pogodnych Świąt przy których naprawdę odpoczniecie i się wyciszycie (by potem ze zdwojoną siłą móc bawić się w Sylwestra ).
I przede wszystkim miłości, bo człowiek bez miłości jest niczym

Jeszcze raz, Wesołych Świąt Kochani

niedziela, 20 grudnia 2009

Chyba polubię zimę...

Nigdy nie lubiłam zimy bo ja słoneczny człowiek raczej jestem!
Ale po wczorajszym dniu chyba ją jednak polubię...
Wstałam rano, wystawiłam łeb przez okno i stwierdziłam, że zimno jak diabli.
Popatrzyłam na termometr ale ta zaraza nie miała się kiedy popsuć, bo + 2 stopnie pokazywał!!!
Tek postanowiła mnie odciążyć od kupowania prezentów,zamówiła więc książki przez internet.
No i w piątek przyszła paczka!
Tek ją od razu rozpakowała,pokazała co przyszło i w ramach pomocy przy porządkach,czytała mi na głos nowego Mikołajka!
No więc wczoraj pojechaliśmy z Crisem po resztę zakupów i nowe prezenty nabyć.
Oblecieliśmy 4 sklepy (w tym dwa nowootwarte) i ja szok przeżyłam!
Pierwszy raz mi się zdarzyło, że zakupy robiłam jak na zachodnich filmach!
Żadnych wkurwiaczy,dzieci,liczyrzep czy niezdecydowanych paniuś.
Żadnych przebierańców z promocjami!
Z zakupów nieplanowanych nabyłam widelec ogromny do mięsa,odmrażacz do szyb i noże do smarowania pieczywa.
Przy kasie okazało sie, że mają złe kody powbijane i musieliśmy z Crisem czekać aż wyjaśnią nieścisłości.
W drugim sklepie nabyłam szynkę,której w planach nie miałam, ale była tak piękna i chuda,Cris tak bardzo do niej wzdychał,to niech ma!
Tym bardziej, że kolejki żadnej nie było i mogłam robić za liczyrzepę,wybrzydzać strasznie i paluszkiem pokazywać.
Potem poszliśmy karpie obczaić bo były.Patrzę i oczom nie wierzę bo wisi kartka jak wół o treści: "KARP PATROSZONY 12,80 zł/kg !
No więc Cris podszedł do panienki ekspedientki i prosi o 3 karpie,takie patroszone.
Panienka odrzekła, że patroszonych nie ma bo nie ma koleżanki a ona się brzydzi!!!
No to wzięliśmy takie żywe i znacznie tańsze.
No i teraz się kąpać nie możemy bo w wannie Józek,Franek i Zdzisia pływają.
Cris wprawdzie obiecał,że z nimi coś zrobi ale jakoś się miga.
Bo ja karpie wcześniej robię i zamrażam.I potem są znacznie smaczniejsze.
Dzisiaj troszkę odsapnę,choinkę ubierzemy a od poniedziałku ostre działanie w kuchni czyli uszek,pierogów lepienie oraz mięs i ciast pieczenie.
Damy radę.

Miłego dnia

PS. A nowy termometr zapomnieliśmy kupić więc nie wiem ile dzisiaj stopni na dworze.
Za to kupiliśmy termometr do pieczenia mięsa.
Bilans więc wyszedł na zero...

piątek, 18 grudnia 2009

Zima zaskoczyła wszystkich...

Telejajko wczoraj od rana rewelację obwieściło, że "zima zaskoczyła drogowców".
Też mi sensacja! Odkąd pamiętam to owe zdanie powtarzają przy każdym śniegu!
No bo kto to widził żeby w grudniu biało było !
Raz by powiedzieli, że nie zaskoczyła.Dopiero byłby tak zwany njus!!!
Cris,wczoraj,z pracy,wracał 3 razy dłużej.Jechał z prędkością 40 km tak ślisko na drogach było.
I pełno samochodów w rowach bo kierowcom się za bardzo śpieszyło..
No ja tam wczoraj żadnego pługa czy piaskarki na drogach nie widziałam.
Sprzątacza też nie było.
A śnieg pada,pada,pada...
Żabul,na spacerach, potyka się,leci na pysk a potem kuleje.
Czy to znaczy że jest ślisko czy też,że nogi odmawiają mu posłuszeństwa?
Zdecydowanie wolałabym pierwszą opcję!
Czy wiecie, że u mnie chodniki posypują solą?
Noż barbarzyńcy!
Sól się wżera Żabulowi w poduszeczki i muszę mu łapy myć.
Pamiętajcie o swoich psach bo taka sól powoduje pękanie poduszeczek a to jest baaardzo dla psa bolesne.
I nie chodźcie z psami na długie spacery bo psom uszy marzną.
I nie zostawiajcie pod sklepem na mrozie,na zimnym betonie.
To tyle chciałam gwoli przypomnienia.

Lecę do roboty...

Miłego dnia.

środa, 16 grudnia 2009

Zabić,udusić czy ogłuchnąć ?

Latam po blogach.Bo lubię.
Po swoich ulubionych blogach zaznaczam.
I usiłuję komentarze dadać. Nie zawsze się da.
Czasami macham ręką i przeczekuję złośliwość rzeczy martwych,a czasami mnie cholera trzepie.
No bo czasy cenzury się chyba skończyły?
No to się okazało, że się bardzo myliłam !
I tylko dlatego, że w pewnym komentarzu użyłam nieparlamentarnego słowa "zadupie".
Według mnie bardzo niewinny wyraz a bardzo wiele mówiący.
No niestety,pewien portal uznał go za wulgaryzm straszny i zanim do mnie dotarło,dodawałam komentarz 4 razy.
Ale ja czasami mądra bestia jestem,wszystko piszę w pewnym miejscu a potem tylko przeklejam.
Wiec komentarz sie w końcu ukazał.Fakt, że bez owego wulgaryzmu ale nie bądźmy drobiazgowi.
A tak poza tym to nadal nudy straszne.
Ale jest szansa na pewne zmiany.No bo było tak...
Pisałam, że łażę po domu jak święta krowa i nic mi się nie chce?
No więc spadł śnieg.Mało bo mało ale coś tam spadło i świat zrobił się biały.
I okazało się, że właśnie tego trzeba mi było do szczęścia bo dostałam strasznego powera.
Okna,zafajdane przez Zenków,pomyłam.Chałupę na błysk ogarnęłam.Zakupy świątalne zrobiłam.
Prezentów nie kupiłam bo tłumy mnie ze sklepu wygoniły.
No bo byliśmy z Crisem w pasmenterii.On chciał kupić zamek bo mu nawalił w ulubionych spodniach.
Przed nami 2 liczyrzepy prezenty kupują.
Ludzie, niech się Bareja schowa!
Dialogi cudne!
Jedna taka zaczęła od oglądania bielizny cudnej (czytaj nacycnik i stringi),poprzez szlafroki puchate (cena z kosmosu),
wybrzydzała strasznie,paluszkiem pokazywała,ekspedientka ze stoickim spokojem jej to wszystko pod nos podawała.
I wiecie co baba kupiła?
Szpulkę nici!!!
No myślałam, że ze śmiechu mnie w precelek zwinie.
Współczuję sprzedawczyniom bo one musiały z uśmiechem resztę liczyrzep obsłużyć.
A sobota to była dodam.
Potem się okazało, że im bliżej świąt tym bardziej mnie rodzina denerwuje.
Ja mam wszystko zaplanowane, jadłospis ustalony (razem uzgadnialiśmy jeszcze w listopadzie!).
No więc się trzymam owego harmonogramu.
Wczoraj wrócił z pracy Cris i przy kawie się zaczęło..
Cris zjadł obiad i poleciał Żabula wykręcić.
Wrócił z paką wielką.W paczce ciastka.
Domyśliłam sie, że to rodzaj łapówki ale powieka mi nawet nie drgnęła.
Wyłożyłam ciastka na talerzyki,przyniosłam widelczyki, nalałam kawy do filizanek, siedzimy,pijemy,zagryzamy.
Tek o swioch ziomkach opowiada,wesoło opowiada,kawałami różnymi sypie.
No to się śmiejemy.
A ja cały czas czekam kiedy Cris "wypali".
No i się doczekałam...
-Skarbie,którego dzisiaj mamy?-wionęło od strony Crisa?
-15.A na co Tobie data potrzebna?-ciekawska ze mnie istota.
-A bo wiesz z ulotki wynika, że od jutra będą karpie sprzedawać. To może ja bym skoczył i kupił?
To ile mam ich kupić?
Poderwałam głowę znad kawy i z głębi duszy warkot wściekły mi sie dobywa!
Oczy ciskają błyskawice i przez zęby syczę, że półtora metra tych ryb niech kupi!!!A najlepiej wagon cały!!!!
Cris robi głupią i obrażoną minę, więc dodaję już głośno:
-Zabiję, obedrę ze skóry,posolę,popieprzę, upiekę nad ogniskiem i psom rzucę!Uduszę,skrócę o głowę!
Nie denerwuj mnie do cholery!!!!!
-No wiesz Skarbie,ja Ciebie nie rozumiem.Dlaczego się denerwujesz,przecież tylko pytam!
Wzięłam głeboki oddech,policzyłam do 10 i już spokojniej mówię:
-Od dziesięciu lat jesteśmy małżeństwem.Od dziesięciu lat robię święta.I ty od dziesięciu lat mnie pytasz ile karpii kupić!!!
I ja Ci co roku tłumaczę, że najsmaczniejsze są takie do półtora kilo.I że 3 starczą.
A Ty potem i tak kupujesz według swojego widzimisię!
Odczep się!!!!
No wię Cris się sfochował strasznie.
Ale tylko na godzinę.
Bo po godzinie wpadł na pomysł, że może by kupił kapustę na gołąbki.Bo chętnie by zjadł w święta.
I zadał mi pytanie:
-To jaką kapustę kupić?
Dwa tygodnie zbierałam sugestie odnośnie świąt.Ustalaliśmy jadłospis.Gołąbków w nim nie było bo nie chcieli.
Więc nie dziwcie się, że znowu mi sie warkot z trzewii wydobył i Cris dostał ścierką przez łeb!
A dzisiaj rano, przed wyjściem do pracy zapytał ile mięsa do pieczenia kupić.
Czy muszę pisać, że się od razu obudziłam a Cris z prędkościa światła ze schodów schodził???

Mam nadzieję, że do świąt nie zwariuję!

Miłego dnia.

czwartek, 10 grudnia 2009

Szukam weny...

Nie mogę weny złapać.
Ja tak ogólnie ostatnio mam "zabrak" wszystkiego.
A najbardziej mi brakuje takiego życiowego powera.
No nic mi się nie chce.
Łażę po chałupie jak senna mucha i zamiast sprzątac i o świętach myśleć to ja książki czytam albo filmy oglądam.
Bo zaczęłam porządki robić w moich filmach.
I się wkurzam.
Czy Wam się podobał film "Samotność w sieci"?
Bo ja nie wiem o czym ten film jest.
Niby o miłości,a dla mnie o upadku wartości moralnych.
Babie się nudziło więc znalazła sobie chłopa przez Internet...
Zamiast z własnym mężem porozmawiać i małżeńskie problemy rozwiązać.
Ja zawsze uważam, że problemy się biorą z braku komunikacji między ludzmi.
I z nudów.Jakby baba musiała posprzątać,ugotować, zakupy zrobić to nie miałaby czasu na "myślenie".
A ona w pracy się nudzi, w domu się nudzi, na przyjęciach się nudzi...
A potem sobie obejrzałam dwie perełki.Kolejny raz obejrzałam,zaznaczam.
Dwie perełki czyli filmy :"Królowa" i "Dziewczyna z perłą".
Jeśli ktoś jeszcze nie widział to polecam.
Dużo mam tych płytek z filmami bo Cris namiętnie kupuje.
Niektóre mam nawet podwójnie bo on nigdy tytułów nie pamięta.
I czasami zdarzaja się perełki a czasami takie gnioty, że tylko kapciem w telejajko rzucić.
Ostatnio ogladaliśmy taki jeden film.Japoński.
Przez miłosierdzie nie podam tytułu.
W każdym razie rzecz była o japońskiej łodzi podwodnej.
I ta łódź słyneła z tego, że bezbłednie namierzała wrogie amerykańskie obiekty i je niszczyła.
Bo owa japońska łódź miała bardzo "nowoczesny",nowatorski i w ogóle naj,naj..system namierzający.
I pewnego dnia ów system nawalił.No przestał działać.Tragedia taka.
Japońce się martwią a my poznajemy ów "system".
Ludzie,tak się śmiałam, że z kanapy spadłam.
Brzuch mnie tydzień bolał i aż Baśka przyszła zapytać z czego tak się cieszymy z Crisem.
No bo wyobraźcie sobie ludzie Japończyków.Naród znany ze swoich dokonań w zakresie nauki.
I owi Japończycy, na swojej super nowoczesnej łodzi,maja system namierzający w postaci pewnej nawiedzonej baby!
Młoda Japonica,okadzona jakimś opium czy inną marychą,która ma wizje i od tych wizji zależy powodzenie podwodnej łodzi!
I właśnie się okazało, że owe opary przestały na babę działać, baba nie ma wizji i nie potrafi Amerykańców namierzyć!
Ha ha i ha!
Ciekawe kto to wymyślił-jakiś przygłup jak mniemam.
A drugi przygłup dał pieniądze na produkcję filmu.
A trzeci przygłup w postaci polskiej firmy rozpowszechnił film.
I właśnie my musieliśmy na niego trafić!

Miłego dnia

PS.Oglądnęłam wczoraj z bezmyślności powtórkę "M jak mdłości".
I w nocy mi się śniło, że Kasia Cichopek się rozwiodła i latała po nadmorskiej plaży,w negliżu,z gołym facetem za rękę!
I wołała do niego:Nergal,Nergal!
O Matko!

piątek, 4 grudnia 2009

Napadnięta...

A tak zostałam napadnięta! A było tak...
Rodzina mi zwredniała!
Nie chcą mięsa jeść,no taka fanaberia.
Troche mi to utrudnia gotowanie ale niech im będzie.
Codziennie siedzę i wymyślam co by tu do gara wrzucić.
Były już cebularze,makaron na wszelkie sposoby,pierogi.
A ostatnio zrobiłam pizzę.
I znowu foch wielki bo w lodówce zabrak ketchupu!
No nie moja wina, że Tek ketchup pasjami lubi i do wszystkiego go dodaje.
To mogła powiedzieć, że wyszedł a nie pustą butelkę do lodówki wstawiła.
Kto winien? Ano ja bo nie zauważyłam.
Podumałam chwilę i przypomniałam sobie, że w pizzerii taki pyszny sos dają do niej.
Czosnkowy.
Pokombinowałyśmy więc z Tek i wykonałyśmy prawie taki sam domowym sposobem.
Ponieważ rano Cris oznajmił,że późno wróci więc już o 15.30 razem pizzę jedliśmy.
Bo u Crisa zawsze na abarot!Jak powie,że będzie wcześniej to mam jak w banku, że koło 20 wróci.
Już się przyzwyczaiłam bo to nie od niego zależy.
No więc spożyliśmy obiad i ja zarządziłam by po ów ketchup jechać.
No to skoczyliśmy do pobliskiej Biedronki.Wracamy z zakupami.
Wysiadamy pod domem.Ja idę pierwsza,niosę torbę z ketchupem,bułkami i innymi pierdółkami.Za mna Cris targa zgrzewki wody mineralnej.
Weszliśmy na klatkę i na podeście pod własnymi drzwiami zostałam napadnięta!
Coś wielkiego,kudłatego wskoczyło mi na nogi i przygniotło do ściany!
Pies Młodego.Barneńczyk!Cudo absolutne!
A ja padłam na kolana i dawaj psa tulić,głaskać,czochrać i gadać do niego.
A on szczęśliwy się do mnie tuli,pysk uśmiechnięty i w moją kurtkę pięknie mokrą sierść wytarł.I brudnymi łapami mi ją wysmarował.
Młody zdębiał a potem widzę, że chce psa opieprzyć.
-Spokojnie-mówię-Kurtkę można wyprać! A takiego psiego szczęścia nie można karać!
Ludzie,ja w życiu nie widziałam tak zdziwionego człowieka.
On był pewien,że ja go opieprzę!Bo wszyscy na niego krzyczą!
A ja go poprosiłam, żeby tego psa tylko kochał.
Mam nadzieję, że spełni moją prośbę bo pies wychodzi na dłuższe spacery.
I raz dziennie chodzą z nim na długi spacer do parku.
A kurtka,wyprana,wygląda jak nowa.
I troszeczkę mi smutno.
Ale tylko troszeczkę.Bo sąsiad z persami i dwoma psami labradorami się wyprowadził.
Do leśniczówki.Bo jeden pies był na wystawie i został czempionem i oni stwierdzili, że w leśniczówce zwierzęta będą miały lepsze warunki.
No takich miałam sąsiadów.

Miłego dnia.

środa, 2 grudnia 2009

Zdurnieliśmy...

Zabieram się do napisania nowej notki jak pies do jeża.
Nie pytajcie dlaczego bo sama nie wiem.
Kiedy jestem na spacerze z Żabulem układają mi się w myślach piękne notki a po przyjściu do domu,wytarciu psa,zrobieniu sobie śniadania-pustka w głowie.
No dziura kompletna i "pomroczność jasna" w jednym!
Ale dzisiaj się zawzięłam i już.
Więc notka będzie.
A było tak.
Ci co mnie dłużej czytaja wiedzą, że są czynności,których nie lubię robić w kuchni.
Jedną z nich jest krojenie cebuli!
I właśnie ostatnio odkryłam, że są od tej zasady dwa wyjątki: zupa cebulowa i lubelskie cebularze.
No więc zrobiłam te lubelskie.
Ryczałam jak bóbr bo dużo trzeba tego "szczypiącego" warzywa pokroić.
Potem zagniotłam ciasto drożdżowe.Piekne mi wyszło.
A potem wszystko ładnie połączyłam i upiekłam.
Ludzie jakie to pyszne!Uszy nam sie trzęsły podczas jedzenia.
A potem jęki było słychać bo jednak to jest ciężkostrawne jedzenie.
A w nocy się okazało, że po owych cebularzach są fantastyczne sny erotyczne!
Serio!
No bo ja miałam, Cris miał i Tek też coś gadała.
I nie pytajcie co mi się śniło bo nie napiszę,że straszne świństwa.A fe!
A ponieważ był Międzynarodowy Dzień Misia i Cris obudził się już o 4 rano, no to poprzytulałam się z moim Miśkiem-Crisem.
Ze spraw bardziej przyziemnych to byliśmy w Kaufie bo już zabrak wszystkiego miałam.
Już przy wejściu awantura wielka bo dawali pomarańcze na wiadra.I liczyrzepy się prawie pobiły.
Wyrywały sobie owe wiadra z rąk,przerzucały się tymi pomarańczami,nakładały z czubem a potem zbierały z podłogi.
No słowem "sodomia z gomorią".
Postanowiłam nie zwracać uwagi i udałam się na stoisko z warzywami.
Wybieram pomidory a tu znowu jakaś liczyrzepa,tak na oko 150 cm długości,wepchnęła mi się przed oczy i maca w skrzynce.Bierze do ręki każdego pomidora ściska,nagniata i odkłada.
A mnie gula skacze i warkot się wydobywa z trzewii.
W końcu wybrała dwa pomidory i polazła.
Przy pieczarkach nie dałam się odepchnąć facetowi jednemu.
Cris cebulę wybierał i ziemniaki.
I też go strasznie po nagniotkach deptali.
No jednym słowem zapomnieliśmy, że Katarzyny i Andrzejki!
Na stoisku mięsnym nie było szans się dopchać do lady.
To samo na serach.
Wściekłam się strasznie i zarządziłam wypad ze sklepu.
Cris zaczyna "miałczeć":
- Ależ, Skarbie,ja postoję,bo co będziemy jeść?
-Suchy chleb będę żarła a w tym tłumie nie będę stała.Czasy kolejek dla mnie się dawno skończyły!Idziemy!
Dobrze, że do kasy kolejek nie było, szybko opuściliśmy sklep i udaliśmy się do pobliskiej Biedronki.
A tam luz,blues i mandarynki.
Prawie bez kolejki (5 osób) kupiliśmy mięso,wędlinki i kadłubki dla Żabula.
Na serach wypatrzyłam ulubiony kaszkawał za całe 15 zł/kg. No to wzięłam kilogram.
Pamiętacie jak pisałam o rybie po grecku? I nieznanej mi rybie?
No to już mogę Wam napisać jak się owa ryba nazywała.
LIMANDA się nazywała.
Sprawdziłam w necie i się okazało, że to zwykła flądra.
Tylko, że teraz tak się nazywa elegancko.
Z zakupów świątecznych nabyłam 6 dkg borowików suszonych.Drogie jak cholera ale będzie do uszek.
I chyba zdurniałam.
Bo potem podjechaliśmy do biblioteki.
Ponieważ ostatnio czytałam raczej ambitną literatrurę więc tym razem postawiłam na coś lekkiego.
Grudzień jest miesiącem zabójczym dla każdej kobiety,stale brak czasu,roboty wyżej uszu wiec wzięłam 17 pozycji z tak zwanej "literatury dla kucharek".
I już dwie przeczytałam.
A co poza tym?
A mąż mi zgłupiał!
Bo spotkał Młodego pod klatką.Młody stał z wózkiem. No więc Cris mu w ten wózek pozaglądał.
I przyleciał zachwycony,z wypiekami na twarzy,błyskiem w oku i już od drzwi oznajmił:
-Wiesz Skarbie,jaka ta mała śliczna,a jaka maleńka,a jaki ma nosek, a łapki takie tyci,a jak ślicznie śpi...
A czemu my nie mamy dzieci?
Popatrzyłam na Crisa z politowaniem, bo jakie ma być trzytygodniowe dziecko.
-No jak to czemu?-rzekłam słodko-Bo natura wie co robi!
-Nie rozumiem-rzecze Cris
-Bo to by było najbardziej rozpieszczone dziecko w galaktyce!
Wystarczy popatrzeć na Tek i Żabula!

Miłego dnia

PS.Sąsiad od płytek się zapadł pod ziemię.Ale nie tylko ja się na niego czaję!

wtorek, 24 listopada 2009

Jak się rodzina.....

Jak się rodzina nie uspokoi to ktoś będzie chodził z ręką na temblaku!
Ja humoru ostatnio nie mam a oni mnie ciągle denerwują.
O co biega?
Już wyjaśniam.
Otóż,jak co roku,pod koniec listopada rodzina mi wrednieje i zaczyna o świętach gadać.Ja początkowo udaję, że nie kumam o jakie święta im chodzi,udaje głuchą strasznie i takie tam.Słowem babskie wykręty stosuję.
Ale oni są uparci i nie dają za wygraną.
No dobra,jak tak bardzo chcą,to ja jestem chętna porozmawiać.
Tylko, że ich bardziej interesuje świąteczny jadłospis niż bardziej przyziemne świąteczne sprawy.
Wzięłam kajecik swój,siadłam wygodnie na kanapie i notuję życzenia rodziny.
A oni marzą:a to by zjedni i to,a i jeszcze tamto.
Zanotowałam starannie i pytam Crisa czy ma zamiar zatrudnić kucharkę i sprzątaczkę a ja może wyjadę gdzieś?
On zrobił wielkie oczy i nie kuma o co mi biega.No to mu wytłumaczyłam, że święta to nie tylko żarcie ale także wielkie przedświąteczne porządki.
I zaczęłam harmonogram robót spisywać.
A potem zapytałam na kiedy urlop planuje, żeby mi w tym wszystkim pomóc.
On się wije, że nie ma urlopu,że w pracy jest potrzebny i takie tam.
Tek się zaczęła śmiać.No to jej rzekłam, że dla niej też mam harmonogram malutki.
Od razu jej humor minął,odęła się i poszła na kompa, do swoich ziomków.
Cris też zamilkł i mam spokój.
Ciekawe jak długo?
A co poza tym?
A nudy straszne!
Byliśmy w sklepie i widziałam ubrane choinki.Nawet ładne.
Zenki się wynieśli definitywnie więc czeka mnie mycie pięciu okien.Strasznie zafajdanych zaznaczam.
Jakimś klejem,zaprawą,farbą zafajdanych.
Próbowałam płynem do mycia okien ale nie puszcza.
Chyba jakiś rozpuszczalnik potrzebny będzie.
A wczoraj jadu upuściłam bo przyszedł taki jeden.
Kominiarz się kiedyś nazywał a teraz nie wiem bo nazwy się zmieniają.
Chciał kominy sprawdzić.
Bo mamy dwa,w kuchni i w łazience.
Ten w łazience to ja kazałam Crisowi papierem grubym zakleić bo strasznie z niego piździ jak wiatr wieje i kąpać się nie można. Bo zapalenie płuc murowane.
No więc ów kominiarz zobaczył ów papier i do mnie z gębą.
Nieźle trafił bo ja akurat humoru nie miałam.
Więc też otworzyłam gębę i dobitnie oraz głośno mu powiedziałam gdzie mam owe przepisy i nie on mi będzie mówił co mam robić we własnej łazience.
I już grzeczniej zapytałam czy w razie choroby z własnej pensji mi opłaci antybiotyki?
Zamknął się od razu,przepraszam powiedział,podsunął papier do podpisania i sobie poszedł.
No cham jeden.Ja przecież wiem, że przepisy nie pozwalają ale można chyba grzeczniej uwage zwrócić?
A ja tak mam, że jak kto do mnie z gębą to ja jeszcze głośniej.
A dzisiaj się czaję na sąsiada jednego.Też będę gębę darła.
Bo on,maniak jeden,płytki na podeście zrobił.
No,ja rozumiem,że chciał ładnie mieć.
Ale płytki,na zewnątrz budynku, powinny by mrozoodporne i specjalne a nie takie jak się w domu kładzie.
No więc on położył takie zwykłe.
Mżawka była więc mokro.Na płytkach wycieraczka gumowa,śliska.
No więc stanęłam jak z Żabulem szłam i się poślizgnęłam i poleciałam na mordę aż ziemia jęknęła.
Kolana sobie obtłukłam,"cholera jasna" mi się z ust wyrwała,worek ze śmieciami pięknym łukiem w trawę poszybował.
A ja leżę jak ropucha jaka!
Pozbierałam się jakoś do kupy,rozejrzałam czy ludzi nie ma,obejrzałam portki czy całe,pozbierałam śmieci,wzięłam psa i poczłapałam na spacer.
A dzisiaj nie ręczę za siebie jak sąsiada dorwę...
Będzie jatka!

Miłego dnia...

środa, 18 listopada 2009

Kaczki są wredne....

Wczoraj Cris wrócił z pracy taki skonany,że zjadł obiad i poszli z Żabulem spać.
Wstali na "Wiadomości".
Być może dlatego, że ja brechtałam głośno i pewnie ich obudziłam.
-A co ci tak wesoło?-pyta Cris.
- Koniecznie chcesz wiedzieć?-odrzekłam na odczepnego i dalej brechtałam głośno.
Ale się uparł,no więc mu wyjaśniłam.
Nie oglądam z zasady żadnych wiadomości,dzienników i takich tam.
Ale wczoraj coś mnie podkusiło.
I naczelna wiadomość dnia to oczywiście "Pan Prezydęt".
No zachorowało mu się.Podobno w czasie pełnienia obowiązków w dniu 11 listopada.No widziałam, że lało jak z cebra a on z gołym czerepem stał.I woda z wielkiego parasola mu się za kołnierz lała.
-I to ciebie tak cieszy?-nie zrozumiał Cris.
-A pewnie,że śmieszy bo to szopka jest.Podobno "Pan Prezydęt" się przeziębił i trafił do KLINIKI!
No rozumiesz; przeziębienie więc do Kliniki!
Będą mu badania wszelkie robić.
Pod kątem obecności świńskiej..tfu!.. chciałam powiedzieć kaczej grypy też!
I tą literową,co to wiesz,no tę A1/H coś tam,też mu sprawdzą.
Bo wiesz,"Pan Prezydęt" to aż kliniki trzeba.
A zwykły obywatel,na przeziębienie,to 3 dni zwolnienia dostanie,leki jakieś tam i 80%pensji.
Ciekawe czy "Panu Prezydętowi" też pensję obniżą o te 20 %....
Pośmieliśmy się oboje jeszcze chwilę ,zjedliśmy kolację i poszliśmy spać.
A dzisiaj rano stwierdziłam, że wredny drób się na mnie zemścił!
Bo nie wolno się naśmiewac z "Prezydęta".
No więc mam katar,z nosa mi leci,w gardle drapie,w kościach łamie.
Jak nie przejdzie to pójdę do wracza.
Ciekawe czy mnie też do kliniki skieruje?

Miłego dnia

wtorek, 17 listopada 2009

Jesiennie...

Jesień na całego.
Przestało padać i przez dwa dni była prawdziwa polska,złota jesień.
No więc chodziłam z Żabulkiem na dłuższe spacery co zawsze kończyło się wqurwem.
Ja rozumiem,że też bedę stara i niedołężna.
Ale wtedy chyba będę siedzieć w domu a nie będzie mnie gnało po świecie.
Na moim osiedlu są wąskie chodniki,obok jest ścieżka rowerowa.I szeroka jezdnia.
No więc liczyrzepy nie mają gdzie rowerami jechać więc muszą po chodniku.
Po chodniku idę także ja z psem.
I dlaczego ja mam chodzić po kałużach bo liczyrzepa na mnie dzwonkiem tarabani.
Bo przejechać nie może po kałuży.
Żeby było jeszcze ciekawiej to one przeważnie całymi stadami na tych rowerach.
Żeby to jeszcze były rowery bo na te pojazdy nazwy brakuje.
A wieczorem,po zmroku, można kaleką zostać bo o światłach to oni nie słyszeli.
Wiec jadą samym środkiem chodnika,po ciemku i wjeżdzają mi w plecy albo w Żabula.
Czy muszę pisać, że drę wtedy mordę na pół osiedla!
I chyba nie tylko mnie tak traktują bo słyszałam jak sąsiedzi też mordę darli.
I naprawdę żałuję, że w samochodach nie ma już korb.
Jak bym przywaliła jednemu z drugim....
I niech mnie nikt nie przekonuje, że jest inaczej bo baba za kierownicą to nieszczęście.
Wiem,bo za każdym razem,kiedy jest jakaś kolizja,zatarasowane przejście,niedozwolone parkowanie czy też "cudny" manewr-zawsze baba za kierownicą.
Ostatnio jedna taka nam mało samochodu nie staranowała bo wygodniej jej było pod prąd jechać.
A druga pytała o drogę.Cris jej wytłumaczył,żeby skręciła w lewo to ona,blondynka,skręciła w prawo.
I wpakowała się na czerwone światło i patrol drogowy.
Dobrze jej tak.
Niech się najpierw nauczy która ręka lewa a potem za kierownicę wsiada.
A tak poza tym to życie rodzinne mi zdechło.
Powoli zapominam jak się rozmawia z rodziną.
Nie ma do kogo ust otworzyć.Każdy zajęty swoimi sprawami.
Crisa cały dzień nie ma a jak już ma wolne popołudnie to odsypia zmęczenie.
Ale jedną taką ciekawą rozmowę odbyliśmy.
Na temat zdrady.
Omówiliśmy znane nam przypadki.
Tek stwierdziła,że "kobieta w złości nie zna litości".
Ja rozwinęłam wodze fantazji.
Cris tylko przerażne oczy robił.
Słowem bawiliśmy się setnie.
I doszliśmy do wniosku,że w każdym domu powinna być taka mała tubka kleju "SUPER GLUE"...
A po co?
To już mogę Wam tylko na uszko powiedzieć.

Miłego dnia

czwartek, 12 listopada 2009

Leje....

Dzisiaj będzie krótko.
Leje,leje,leje.....
Żabul chodzi na spacery co 3 godziny.
Wracamy mokrzy oboje.
Czekam kiedy mi zabraknie suchych ubrań i butów...
No to już wiecie jaki mam nastrój.

Miłego dnia

wtorek, 10 listopada 2009

Kredka...

Wczoraj miałam dzień pełen wqu...
A dzisiaj?
Tek robi makijaż.
"Tłucze" się po łazience,jakieś dziwne odgłosy słyszę a potem głośne "no żeż"...
-Córka,co jest?-pytam zaciekawiona.
Ona wychodzi z jednym okiem zrobionym,drugie jeszcze saute.
Tek:
-Wiesz mamo,dwa lata używam kredki do oczu.
Bardzo fajna,brązowa,nie ściera się,nie rozmazuje.Pięknie podkreśla oko.
Tylko strasznie twarda!
Dzisiaj patrzę,a na niej pisze jak wół:KREDKA DO BRWI!!!!!!

No,posikałam się.....

Miłego dnia для всех.

piątek, 6 listopada 2009

Że co? Aktualizacja?

Pogodę mamy taką,że tylko wziąć sznurek i najbliższej gałęzi szukać.
W środę Wam pisałam, że śnieg spadł.
W czwartek słoneczko tak grzało, że widziałam sąsiada w koszulce z krótkimi rękawkami.
A dzisiaj mgła straszna.
Dlatego wcale mnie nie dziwi, że moja głupia głowa protestuje przeciwko takiej aurze.
A protestuje w sobie tylko znany sposób czyli boli na okrągło.
Ale nic to,przyzwyczaiłam się już.
Od dwóch dni usiłuję przeczytać ulubione blogi i komentarze wpisać ale mi się nie udaje.
No bo tak...
Komputer ma taką właściwość, że od czasu do czasu trzeba jakieś aktualizacje zainstalować.
Ja mam sklerozę i staram się o tym nie pamiętać.
Ale są takie tam netowe "bóstwa", które rzecz kontrolują i komunikaty wysyłają o treści "aktualizacja gotowa do pobrania.Czy chcesz ją pobrać teraz?"
Ja usilnie klikam, że nie chcę (no bo właśnie bloga czytam) ale ona się uparła i ramka nie chce się zamknąć.
A nawet jak mi się uda ją zlikwidować to powraca jak bumerang.
Ale ja cierpliwa jestem.
Oprócz mnie na moim kompie pracuje także Tek.I ma też swoje ukochane programy.
I właśnie ostatnio taki jeden program wymagał aktualizacji.
Córcia mnie uprzedziła, że MUSI ją pobrać i że to CHWILĘ potrwa.
Ano dobrze.
I tak nie miałam już czasu siedzieć bo robota na mnie czekała więc ona,zgodnie z życzeniem,kliknęła na opcję tak przy pytaniu o pobranie.
No i owa aktualizacja zaczęła się instalować....
Po 16 godzinach ściągnęło 30 % !
I żeby było jeszcze śmieszniej blokowało wejście na inne strony!
Wściekłam się strasznie bo ile to będzie trwało a ja muszę do kompa,no muszę wręcz zerknąć na blogi...
A potem wywaliło Neostradę i owe 30 % szlag trafił.
No więc Tek wpadła na pomysł, że na noc zostawi włączonego kompa i niech się ściąga.
Jak pomyślała tak zrobiła.
I jak myślicie ściągnęło się?
A pewnie, że się ściągnęło.Tak 40 % a potem wywaliło znowu Neostradę hehe.
No przecież Wam pisałam, że Neostarda "mon amour",prawda!
Moja zwykle pogodna i miła Tek,wściekła się okropnie i stwierdziła, że ma "w życi" i nie będzie więcej pobierać.
I dlatego ja dzisiaj mogę Was na spokojnie poczytać i skomentować.
Może mi się uda zanim jakaś następna aktualizacja wyskoczy...

Miłego dnia.

PS.1. Jakby kto pytał to widziałam na jednym drzewie,przed zajazdem takim lampki choinkowe.Zapalone!

PS.2. Żabul mi niedomaga cosik...Daliśmy mu tabletkę.
Trzymajcie kciuki żeby pomogła.

środa, 4 listopada 2009

Nudenkowo...

Pamiętacie Sunny'ego?
Przyjaciela mojej Tek?
On zawsze tak zabawnie przekręcał wyrazy i zamiast "jest nudno" mówił,że jest "nudenkowo".
No więc u mnie nudenkowo,panie,nudenkowo strasznie.
W czwartek, przed Zaduszkami,wrócił Cris z pracy,zjadł obiad i poszedł z Żabulem na spacer.
Trochę ich nie było a potem wpadł zziajany małżonek mój i oznajmił, że w pobliskiej Biedronce otworzyli cukiernię.
Taką ze stolikami,kawą,ciastkami i lodami.
Ooooo,zainteresowałam się bardzo,bo wszelkie ciasta-mon amour!
Zapytałam więc Crisa czemu mi o tym mówi zamiast po prostu kupić coś do kawy.
- A bo dopiero wykładali towar na półki,a jutro otwarcie będzie.
Ano dobrze.
Następnego dnia stwierdziłam robiąc porządki, że mam za bardzo zamrażalnik zapchany.
Postanowiłam wykorzystać zamrożone warzywa i zrobić rybę po grecku na niedzielę.
Udaliśmy się do pobliskiej Biedronki zakupy "Świątalne" zrobić.Przy okazji cukierenke obaczyć.
W mojej Biedronce mrożone ryby kupuje się na stoisku mięsnym.
Stanęliśmy więc w kolejce liczyrzep.Ja studiuję długą listę oferowanych ryb.
Wybieram filety z morszczuka i pangę.
Cris mięsa kupuje,wędlinki jakieś wybiera,kiełbaskę mocno śmierdzącą (bo mnie wszystkie kiełbasy śmierdzą).
I kurze kadłubki dla Żabulka.
Potem prosi o ryby.
-Nie ma-słyszę z ust ekspedientki!
-Jak to nie ma?-nie dałam się wyprowadzić z równowagi.
-No,morszczuka i pangi nie ma. Jest halibut.
No tak,ja wiem, że jest halibut.Bardzo smaczna ryba zresztą.
I wcale się nie dziwię, że jest bo cenę ma z kosmosu.
Baba chyba widzi moją minę bo proponuje w zamian jakąś inną rybę po 18 zł/kg.
Zabijcie mnie ale nazwy nie pamiętam bo pierwszy raz ją słyszałam.
Jak sobie przypomnę to Wam napiszę.
No więc wzieliśmy ową rybę,zapakowaliśmy się do wózka i udajemy się do cukierenki.
W środku dwie znudzone ekspedientki prawie dłubią zapałkami w zębach.
Cris poleciał lody obadać a ja w ciastka wsadziłam nos.
Czytam nazwy ale nic mi one nie mówią.
Ekspedientka chciała byc bardzo miła więc mi zaczęła doradzać.
Poszłam za jej radą i wybrałam po 3 ciastka z trzech rodzajów.
Ona pakuje a ja widzę, że ciasteczka mają wymiar 2x3 cm. No malizna straszna.
Cena 3,80 za sztukę.
No żeż.
Cris wielkiego loda taszczy ale minę ma nieszczególną.
Popatrzyłam mu w oczy i już wiedziałam o co biega.
Bo dla Crisa nie ma większej zbodni jak NIESMACZNE lody!
Zjadł,wytarł rękę i pakujemy się do samochodu.
A w domu okazało się, że ciastka też są NIESMACZNE.
No normalnie trociny!
Stwierdziliśmy, że więcej tam nie kupujemy.
Następnego dnia,w sobotę,zaraz po śniadaniu, Cris pojechał tylko zobaczyć swoja fuchę.
Obiecał, że na obiad wróci.
Ja działam w kuchni.
Zrobiłam rybę po grecku,ugotowałam obiadek pyszny,i wszystko do sałatek przygotowałam.
A Crisa nie ma.Wściekłam się jak nigdy.
Posprzątałam łazienkę.Poskładałam pranie.
O 17 zadzwonił, że będzie o 18 bo znalazł rozwiązanie problemu jednego i właśnie je wprowadza w czyn.
A miał mi pomagać.
No przecież wiadomo, że kobiecie zawsze wiatr w oczy.
Złapałam odkurzacz i jeżdzę nim po całym mieszkaniu.
Naraz słyszę dzwonek.
-A jestes robaczku-myślę sobie.Już ja cię przywitam.
Złapałam z łazienki ręcznik wielki, zamierzyłam się mocno,otworzyłam drzwi i wypadłam na klatkę z okrzykiem: "o żeż ty"!!!
Usłyszałam łomot i tupot uciekających nóg.
No nic na to nie poradzę, że wystraszyłam dzieci sąsiada jednego.
No, znaczy, że Halołiny przyszły do mnie a ja na nich ze ścierką....
A wczoraj ów sąsiad na mnie dziwnie patrzył.Może powinnam go przeprosić?Jak myślicie?
W momencie kiedy ochłonęłam nieco wrócił małżonek mój.
A potem Cris z Tek zeżarli mi moją świątalna rybę.
No tak zaczęli żebrać,a że pachnie,że tylko skosztuja,że głodni są...
Więc muszę zapamiętać, że Cris i ryby to krótki żywot tych drugich.
A w niedziele byliśmy na cmentarzu.
Zimno było jak nieszczęście więc krótko byliśmy.Zapaliliśmy lampki.Cris modlitwę odwalił.Spotkaliśmy rodzinę, pogadaliśmy chwilę i poszliśmy.
I muszę zapamiętać, żeby następnym razem latarke do kieszeni wrzucić.
Bo ludzie mają dziwne pomysły i na ścieżce ławkę żelazną postawili.Ciemno było więc mam dziurę w najnowszych spodniach.
I brakuje mi skóry na kolanie.
Ale nic to,jak to mówią: do wesela się zagoi".
A potem u Teściowej swojej byłam i serniki dwa jadłam i herbatę gorącą piłam.
I gadałam,śmiałam się i wspominałam.
Bo ja lubię swoją Teściową,pisałam już,prawda?

A dzisiaj w nocy spadł pierwszy śnieg i mamy biało....
No nudenkowo,panie,nudenkowo.

Miłego dnia.

PS.Książkami mam się nie przejmować. Siestra stwierdziła:" u ciebie będzie im lepiej niż w mojej piwnicy".
No pisałam, że z niej dusza człowiek.

środa, 28 października 2009

Zawiesiłam się...

No tak po prostu się zawiesiłam.
Tumiwisizm totalny mną zawładnął z siłą wodospadu.
Ja tak mam zawsze po zmianie czasu.
Łażę po domu jak święta krowa, żadnego większego wysiłku.
I odgłosy wydawałam podobne do warkotu czyli bez kija nie podchodź.
I z Crisem się kilka razy ścięłam w dyskusjach różniastych.
Nawet bloga mi się nie chciało pisać!
Czytałam Was tylko ale napisać komentarz to już za duży wysiłek!
Trwało to parę dni aż mnie samą szlag straszny trafił i ocknęłam się ze stuporu.
A jak już się ocknęłam to do mnie dotarło, że Zaduszki niedługo.
No żeż....czyli trzeba się nastawić na zjazd rodzinny.
Żarcie jakieś zrobić i cosik upiec.
No i chałupkę zacząć pomału odgruzowywać po Zenkach.
Taaaaa...
Zaczęłam od chałupki.
Książki mi się na półkach nie mieszczą więc postanowiłam z nimi porządek zrobić.
Wzięłam duże pudło i wygarniam z półek,odkurzam.
Naraz patrzę,a to co?
Oglądam ją ze wszystkich stron i nie mogę sobie przypomnieć skąd mam ten tom.
A potem sobie przypomniałam!!!!!
Omatkojedynajapiergolę-zakrzyknęłam wielkim głosem.
W domu nikogo nie było więc tylko Żabul na mnie popatrzył z ciekawością wielką.
A ja z westchnieniem ciężkim opadłam na kanapę i zadumałam się.
Bo do mnie dotarło,że moja skleroza przeszła już wszelkie dopuszczalne normy.
O co biega?
Już wyjaśniam.
Jakieś 2 lata temu (tak,tak DWA LATA TEMU) we wrześniu,dostałam paczkę.
Od mojej sister ukochanej.
W paczce było 18 (słowem osiemnaście) książek.Ślicznie wydanych.
Miałam je przeczytać i odesłać.
Ucieszyłam się jak świnia w deszcz.
Ustawiłam książki ładnie na półce.
A potem przykryłam je drugim rzędem MOICH książek i o nich zapomniałam na wieki.
I właśnie niedawno je odgruzowałam i zgroza mnie ogarnęła.
Wypadałoby je szybko przeczytać i odesłać!
Taaa...
Ciekawe jak mam to zrobić jak ja czasu za bardzo nie mam.
I mam 15 książek z biblioteki.
I kolekcję filmów do oglądania.
Żeby było jeszcze ciekawiej książki są solidne,każda ma po 700 stron !!!!
Rozpacz.
Nie pozostaje mi nic innego jak bijąc się w piersi przyznać się sister do "przestępstwa"!
Żeby mi było na tym świecie jeszcze przyjemniej innego rodzaju rozrywki dostarcza mi Cris.
Rozbisurmanił mi się strasznie na tej delegacji i stale życzy sobie aby go trochę porozpieszczać.
Kulinarnie porozpieszczać.
No więc wymyśla mi dania jakie chciałby zjeść.
A ja mu ulegam i gotuję.
I właśnie wpadł na pomysł,że marzy mu się grochówka....
Wściekłam się lekko.Bo ja i Tek grochówką gardzimy.I nigdy jej nie gotowałam.
I im bardziej ja się zapierałam,tym tym bardziej Cris robił kotoszrekową minę.
A potem zaczął mnie brać na "łapówki"...
Czy ja Wam pisałam, że uwielbiam ptysie.
Ciastka takie.Z kremem,słodkie bardzo,strasznie kaloryczne i ogółem niezdrowe.
Ale jakie pyszne!
No więc Cris przytargał 3 sztuki,ogromne,z różowym kremem.A do tego jeszcze inne ciastka.
Wręczył mi z uśmiechem szerokim i słowami:"To dla Ciebie".
Podziękowałam pięknie i poszłam do kuchni kawę zrobić.
Zaparzyłam,przyniosłam.
Wyłóżyłam ciastka na paterę.
Po czym Tek złapała jednego MOJEGO ptysia,Cris drugiego!
No żeż...
Sfochowałam się strasznie,obraziłam i poszłam obiad gotować.
Cris przyleciał za mną i po garnkach zaglądał co gotuję więc dostał ścierką przez łeb.
A potem zaczął po pracy jedna taka fuchę odwalać.
Wraca z pracy,w biegu je obiad i leci do drugiej roboty.
Wraca o 22 taki skonany, że tylko się myje i zasypia.
Szkoda mi się go zrobiło więc wczoraj była grochówka....
Mina Crisa bezcenna.
I jeśli powiem, że zjadł 3 miseczki to chyba dobra mi wyszła, co?

Miłego dnia

PS.Jakby co,to grochówka była z przepisu Majany.
I bardzo,bardzo jej dziękuję bo wyszła przepyszna!
Ja dodałam tylko kawałek wędzonego boczku.Dla zapachu...

wtorek, 20 października 2009

Neostrada-mon amour ?

Jak mi jeszcze raz w telejajku mignie reklama Neostrady to nie ręczę za całość owego telejajka!
Bo rzucę w niego tym co znajdę pod ręką.
Mam ową Neostradę od zarania dziejów czyli od chwili posiadania kompa.
I stale mam z nią przeboje.
I wqurwa wiecznego.
Od soboty nie mogę uzyskać połączenia.
Najpierw pokazywało komunikat: "jeśli dioda miga to ustabilizuj ją".
A mnie nic nie migało!
Potem mi wpierało, że gniazdo USB nie jest podłączone.
Lipa, bo BYŁO podłączone!
A potem to już pełna rozpusta bo kazali mi się od nowa zainstalować.
Bo Neostrada "nie może zlokalizować użytkownika".
He,he!
Po 3 latach używania nie mogą... a to ciekawostka!
Moi Rodzice też mają ową Neostradę i też wieczne problemy z nią.
I dlaczego do mojej Tek wydzwaniali znajomi, że nie mogą się z nią skontaktować na Skypie.
Bo nie mogą Neostrady odpalić?
Epidemia jakaś?
A najgorsze jest to, że i tak jestem na nią skazana bo nic innego nie ma w zamian w moim mieście.
No żeż.....

Miłego dnia.
Lecę Was poczytać.

PS.Biała czekolada z TERRAVITY jest do du...!
A dlaczego, piszę tam gdzie wiecie.

piątek, 16 października 2009

Rocznica...

16 października powiedzieliśmy sobie z Crisem "tak".
Przed Kierowniczką Urzędu Stanu Cywilnego.
W obecności licznie zaproszonych gości.
Założyliśmy sobie złote obrączki i nigdy ich nie ściągamy.
Był szampan,torty,życzenia,"gorzko,gorzko" i łzy radości,
I już 10 lat pchamy razem ten nasz życiowy wózek.
I mimo wielu dołków,życiowych zakrętów i przeciwności losu-pełen szczęścia wózek.
I oby tak dalej.
Lecę wykończyć tort.
I sałatki zrobić.
I nastrój stworzyć czyli biały obrus,świeczki,porcelana odświętna.
Cris wróci z pracy i zaczniemy świętować.
Sami,bo to wyłącznie nasze święto.

Miłego dnia

czwartek, 15 października 2009

Takie tam.....

Siedzę w pokoju,pod kocem,z herbatką malinową w kubku bo dalej grypa mną trzęsie i gardło boli,z nosa też leci.
Słychać domofon.
Zwlekam się zła jak nieszczęście i warczę "słucham" do słuchawki.
-Poczta-wionęło z dołu.
-Do mnie?- pytam i wymieniam nazwisko swe.
-A do państwa C...-znowu wionęło z dołu.
Szlag mnie trafił nieziemski ale co pocztowiec winien.
Poradziłam mu, żeby następnym razem cegłówką w okno na parterze walnął to na pewno mu otworzą.
Albo o samochód taki wypasiony,srebrny się oparł,alarm się włączy więc oni też wylecą.
A potem nacisnęłam guziczek coby wlazł na klatkę.
Bo ja mam domofon na kody cyfrowe.
A sąsiedzi jedni moi mają w życi i domofonów nie odbierają.
Bo oni mają firmę i stale do nich ktoś tarabani.
A oni maja dość więc nie reagują.
Więc ludzie po wszystkich lokatorach wydzwaniają.
Od świtu do nocy.
No więc postanowiłam im awanturę przy okazji spotkania na klatce zrobić.
Jak już wylazłam spod tego koca to postanowiłam iść z Żabulem na spacer.
Poszperałam w szafie w poszukiwaniu SUCHYCH spodni bo już 4 pary mokrych na suszarce wisiały.
Bo leje jak z cebra więc ze spacerów wracałam mokrusieńka.
I w butach mi chlupało.
No więc wygrzebałam jakieś stare szmaty,odziałam swój zad,ubrałam kurtkę,wzięłam Żabula,worek ze śmieciami w łapę i idę.
Na dworze leje i wieje,ja zgięta w pół coby twarzy nie stracic do reszty.Żabul ma w nosie i w największe kałuże włazi.
Oblecieliśmy galopkiem kawałek,zmokliśmy do suchej nitki i wracamy.
Przyszliśmy do domu,wytarłam psa do sucha i on poszedł swoje Chappi gryźć.
A ja się rozebrałam, przebrałam do sucha i w sypialni wlazłam na przyczajonego Crisa.
A potem Cris wylazł do pokoju.
Żabul je swoje chrupki i pana nie widzi.
Wziął jednego chrupka w mordę i w tym momencie się odwrócił i zamarł....Zawiesił się na dobre 2 minuty!
A potem do niego dotarło, że ukochanego pana widzi i jak się nie rozedrze,jak nie zacznie kuprem wywijać i skakać na Crisa.
Okazało się, że Crisa odwołali z delegacji.
Bo na miejscu jest bardziej potrzebny.
No więc niespodziankę nam zrobił.
I bardzo dobrze!

Miłego dnia

wtorek, 13 października 2009

Z telejajkiem w tle....

Jeżeli ktoś mnie zaprasi na kawę i nie wyłączy telewizora to mnie z taką osobą niekoniecznie po drodze.
Teraz są modne mieszkania otwarte.
Czyli całe mieszkanie to jeden wielki pokój.
I plazma na ścianie.
Najczęściej ta największa.
I co robi pani domu kiedy zaprasza koleżankę na kawę zapomninając, że w tym czasie jest mecz?
Awantura gotowa!
Byłam w życiu w wielu domach.
I w wielu z nich głównym sprzętem,wręcz obiektem kultu,jest telewizor.
Gra od rana do nocy.
Nikt go właściwie nie ogląda ale miga i brzęczy sobie w tle.
U mnie w domu telewizor się włączało na wybrane pozycje.
U Crisa w domu grał na okrągło.
I jest to chyba jedyny powód kiedy się spieramy.
Bo ja nie pozwalam aby w czasie wigilijnej wieczerzy czy w czas wielkanocnego śniadania telewizor mi brzęczał.
I kiedy ktoś do mnie przychodzi z wizytą też mi ekran nie mruga przed oczami.
Ale ja tak mam, że jak mam wolną chwilkę to wolę poczytać albo porozmawiać z rodziną.
A jak tam u Was?
Nie ma sprzeczek o telejajko?

Miłego dnia

PS.Jeszcze smarkam ale już dochodzę do siebie.
A na dworze listopad i zimno jak cholera!
I leje! Okropność!

piątek, 9 października 2009

Cierpliwość popłaca...

Wczoraj Zenki rozebrali rusztowanie.
I przenieśli się na drugą stronę domu.
Ale zanim je rozebrali została mi złożona wizyta.
I w podzięce za wystawiane mleko pozwolono mi na zrobienie portretu.
Mam nadzieję,że jeszcze przyjdzie bo co to dla kota takie rusztowanie?
A z drugiej strony mam kuchnię.
I zawsze coś w niej pachnie.
Jak myślicie,przyjdzie?
PS.Dałabym sobie rękę uciąć, że oczy ma bursztynowe!!!!

niedziela, 4 października 2009

Taka refleksja...

Chciałam Was bardzo przeprosić ale ja czasami nie mogę pisać.
No po prostu nie mogę.
Nie zawsze są to sprawy zależne tylko ode mnie.
Komputer mam jeden.Osób w domu 3.
I każdy coś od niego chce.
A oprócz tego mam codzienne obowiązki.
Czasami bardzo liczne.
I najczęściej mam tak, że jak mi na czymś bardzo zależy to los mi rzuca kłody pod nogi.
Pisałam notkę o "Radarze".
Bardzo chciałam ją napisać w całości!
Ale nie byłam w stanie.
Bo najpierw rozchorował się Żabul.
Leciało z niego z obu końców.
A ja latałam z nim na dwór!
W przerwie wymyślałam obiad i kolację.
Sprzątałam.Nie miałam odkurzacza zaznaczam.
To znaczy już mam bo w sobotę kupiliśmy taki z workiem do prania.
A potem przyjechał Cris,zjadł obiad i pojechaliśmy po tygodniowe zakupy.
Wróciłam padnięta kompletnie bo tłumy wszędzie straszne.
Wtargaliśmy wszystko na moje I piętro.
Cris przejął opiekę nad psem a ja ugrzęzłam w kuchni.
Porcjowałam mięso (dużo),obierałam i kroiłam warzywa do zamrażarki.
Wyszłam o 22 i padłam.
A w sobotę się okazało, że chyba mam grypę.
Trzęsło mną jak galaretą!
I wody nie było.
Bo sąsiadów ratowaliśmy przed powodzią jak im rura pękła w piwnicy,a mają tam pralnię.
Pojechali na przyjęcie.
I mieli atrakcję po powrocie.
A dzisiaj mnie wywala Neostrada.....
Spróbuję,może chociaż tę notkę zapisze.

Miłego...

środa, 30 września 2009

Żałuję....

Bardzo żałuję, że nie ma już starych dowodów osobistych.
Bo wiele można się było z niego dowiedzieć o posiadaczu takowego.
Co komu szkodziło, że wpisywało się doń stan cywilny i liczbę dzieci.
Ja się nie wstydzę przyznawać do męża a i z córki jestem dumna!
I miejsce pracy było widoczne.
W swoim starym dowodzie miałam nawet pieczątkę o zawarciu pierwszego ślubu.
Tak przez rok bo nikt mi nie przypomniał, że muszę wymienić dowód!
Bo ja dowodu nie używam za często.
No to wymieniłam na nowszy i służył mi ten dokument przez dalszych 15 lat.
Miałam tam adnotację o wydaniu kartki na mięso.
Miałam też adnotację z czasów stanu wojennego o tym, że mój zakład zostanie zmilitaryzowany...
No jednym słowem miałam co czytać w kolejce do lekarza.
I jeszcze jedno.
Stary dowód był rzeczą stałą.
W przypadku wszelkich zmian wbijało się po prostu pieczątkę z odpowiednią adnotacją.
Ile trwała taka czynność? 5 minut?
Dowód się wymieniało tylko w przypadku zniszczenia lub zmiany nazwiska.
Ponieważ zmieniłam stan cywilny znowu wymieniłam dowód.
Miałam go 6 lat.Nie był zniszczony bo nieczęsto używany,przeważnie w banku.
A potem się przeprowadziłam i wprowadzono obowiązek zmiany dowodów na "kartoniki".
Koszmar!
Udałam się do odpowiedniego urzędu.
Na dworze mróz (styczeń).
Ja ubrana w czapkę, szalik,rękawiczki,grube ciuchy,gruby płaszcz,kozaki.
W urzędzie temperatura tropikalna!
Grzejniki na full i zatrzaśnięte na głucho okna!
I tłum ludzi!
Najpierw do biura meldunkowego.
Byłam 10 w kolejce.
Oczywiście usiąść nie było gdzie bo stało 6 krzeseł w bardzo wąskim korytarzyku.
No więc stoję i się duszę.
Przyszła moja kolejka.
Podałam dowód,wniosek o zameldowanie,akt notarialny, że jestem współwłaścicielką mieszkania i mam prawo do meldunku.
Babka z długimi tipsami przybiła mi pieczątkę skreślającą wpis o starym adresie.
Czyli 40 lat mojego życia.Całe moje dzieciństwo,młodość,wspomnienia....
I dała karteczkę na której stało, że obywatelka taka a taka złożyła w dniu dzisiejszym wniosek o zameldowanie.
Wzięłąm ową karteczkę i udałam się do drugiej kolejki do biura meldunkowego.
Stałam 3 godziny.
Pot ze mnie leciał ciurkiem,makijaż mi spłynął,głodna byłam nieziemsko i wściekła na cały świat!
Ale nic to doczekałam się w końcu.
Weszłam.Ukłoniłam się grzecznie i pozwolono mi usiaść na krzesełku.
I baba zaczęła wprowadzać do bazy danych moje personalia.
Ludzie kochani myślałam, że mnie szlag nagły trafi!
Stukała JEDNYM palcem.Myliła się strasznie,stale coś kasowała i poprawiała.
W chwili kiedy dobrnęła do końca i miała zapisać dane,zawiesił się komputer!
Poleciała po informatyka.
Chwilę to trwało zanim przylazł i naprawił.
I baba znowu JEDNYM palcem zaczęła stukać!
Zatwierdziła dane i wydrukowała na kartce.
A ja czytam i poprawiam błędy.
Potem ona naniosła poprawki,zatwierdziła,wydrukowała.
I kazała miesiąc czekać na odbiór dowodu.
Podziękowałam,choć nie było za co i udałam się do domu.
Ale zanim dotarłam do domu wstąpiłam do 3 aptek.Bo juz miałam anginę, grypę i zapalenie płuc razem.
I w każdej aptece mnie odsyłano do lekarza.
A ja tłumaczyłam, że nie mam zameldowania,dowodu,książeczki zdrowia i nie znam miasta!
Dopiero w czwartej aptece,pod domem, się zlitowali i dali leki.
A ja dotarłam do domu,wyszłam z Żabulem na spacer,zjadłam i padłam jak podcięta.
Cris mi nie uwierzył jak mu opowiedziałam o wszystkim.
Po miesiącu udałam się po odbiór dowodu.Z Crisem się udałam bo miał urlop.
I oboje staliśmy w kolejce przez 2 godziny...
A dzisiaj zamiast dowodu podaje kartę bankomatową albo insze kartoniki bo troche ich mam.
Bo według mnie niewiele się różnią.A ja nie zawsze mam ze sobą okulary.
I jak pomyślę,że taki horror czeka mnie co 10 lat.
Żyć się odechciewa!!!!

Miłego dnia

wtorek, 29 września 2009

Niech się odpaprykują....

Tak sobie wczoraj zamilkłam,bo gdzie nie wejdę tam naczelny temat ostatnich dni czyli pan Polański.
Roman zresztą.
Nie chciało mi się wypowiadać na ten temat ale mam swoje zdanie.
Pozwolicie, że go nie wyjawię bo się narażę poniektórym.
I będzie 100 komentarzy....

Wiem jedno-trzynastoletnie panienki są bardzo zdolne w osiąganiu swojego celu..
A jeszcze kiedy temu celowi przyklaskuje mamusia owej panienki!
Czytałam kiedyś na temat owego zdarzenia i wyraźnie było napisane,że za tym wszystkim stała zemsta.
Bo mamusia panienki koniecznie chciała zagrać u Polańskiego.
A on nie chciał.
No to trzeba było mu pokazać "gdzie raki zimują".
I nie wiem czemu przypomina mi się Michael Jackson....
Tylko, że Jackson nie miał możliwości zwiać,a może nie chciał.
Ja na miejscu Polańskiego też bym zwiała i pokazała Amerykańcom środkowy palec.
Przypomnijcie sobie sprawę morderstwa Sharon Tate.
Bo na obcokrajowca Amerykanie inaczej patrzą.
I według mnie są porąbani.
Mnie z nimi nie po drodze.
I niech się odpaprykują od Polańskiego.

Miłego dnia

niedziela, 27 września 2009

Żyję...

Dla tych co pytają: żyję, żyję.
Migrena sobie poszła w siną dal ale nie mam czasu.
Pakuję Crisa bo znowu wyjedzie jutro.
Odezwę sie jak znajdę czas.

Miłego dnia.

PS.IBUPROM Max jest do d.... kompletnie na mnie nie działa!

piątek, 25 września 2009

Ile może....

Ile czasu może boleć głowa?
I nie reagować na żadne tabletki?
Moja boli drugi dzień.Mocno boli.
Wczoraj bolała cała.
Dzisiaj ból umiejscowił się w okolicach oka.
Oko łzawi.
Razi mnie światło.
Myślałam,że może ciśnienie..
Zmierzyłam.Normalne.
Umieram...
Chyba muszę odnowić kontakty z moją panią doktor.
Brrr....
Jestem bardzo zła!


Miłego dnia

środa, 23 września 2009

Spostrzeżenie....

Gdyby to Cris kupował różne środki czystości to mój dom pachniałby zielonym jabłuszkiem.

PS.Dzisiaj latam po urzędach.Trzymajcie kciuki cobym wkurwa nie dostała!

Miłego dnia...

Dopisek-godz.15:24
Cud!
Załatwiłam bez wqurwa.
No cud!

poniedziałek, 21 września 2009

Coś upolowałam.....

Ja nie potrafię żyć w otoczeniu chamstwa,zbyt wiele rzeczy mnie denerwuje.
Do tej pory myślałam, że to ja się zmieniłam ale niestety.
Za dużo by pisać tutaj.
To jest temat na notkę dłuższa a ja w tej chwili jakoś nie mogę.
Chyba będzie dół wielki.
No chyba, że coś mnie wyrwie z tego stuporu.
Postanowiłam,że nie będę "darła ryja",przeczekam.
O co biega?
A o takie tam pierdoły.
Chcecie konkretnie?
Proszę bardzo.
Czy ja muszę chodzić po oplutej klatce schodowej?
Czy ja muszę słuchać jak Zenki do siebie krzyczą per "kurwa mać" o 7 rano?
Czy ja muszę wąchać dym papierosowy bo sąsiad z klatki obok pali w oknie?
Czy ja muszę słuchać jak sasiedzi się kłócą przed klatką?
Czy ja muszę się potykać o wystawione worki ze śmieciami bo sąsiadom sie nie chce wynosić?
Wkurzają mnie ludzie ogółem a liczyrzepy w szczególności.
Czy ja naprawdę nie mogę iść do sklepu czy urzędu i sie nie zdenerwowć?
Dlaczego ludzie łażą po sklepie bez celu a jak ja się zatrzymam i sięgam po cos z półki to mi na plecach wisi rząd ciekawskich?
I jesień idzie.Ja nie cierpię się grubo ubierać wiec sami rozumiecie...
I nie mogę okien otwierać bo działkowicze ogniska palą.
Teoretycznie liście i badyle palą.
A praktycznie chyba stare opony bo dym czarny,gryzący i śmierdzący leci!
A teraz coś optymistycznego.
Niedziela.Piękny słoneczny dzień.
Wystawiłam głowę przez okno.Gapię sie na drzewa,na niebo bo przez siatki zabezpieczające nic innego nie widać.
Gapię się w lewo.
Naraz odwracam głowę i natykam się prawie nos w nos z CUDEM!
On zamarł i ja zamarłam.
I myślę sobie, że szlag mnie zaraz trafi bo nie mam aparatu w pobliżu!
Nie oddycham.
Cudo popatrzyło na mnie i zaczęło się bardzo powoli oddalać!
-Cris,szybko leć po aparat i ostrożnie mi go podaj.I nastaw najpierw-szepczę.
Cris się zerwał i podał mi cyfrówkę.
A oto efekt polowania.
Miłego dnia



czwartek, 17 września 2009

Wymyślam-nie przeszkadzać....

Są słowa,które już samym swoim brzmieniem mają negatywny wydźwięk:
- teściowa (nie moja)
- ojczym (nie Cris)
- macocha (znam dwie,są super i dzieci za nimi przepadają)
- narzeczony (no nie cierpię tego słowa)
Ja dorzuciłabym jeszcze jedno słowo:
BRATOWA (ale ta moja,osobista).

Siedzę,siedzę,myślę, myślę...
Jam wredna jest,pisałam już kilkakrotnie!
No więc siedzę i wymyślam najcięższe tortury!
Bo facetowi to bym coś urwała a co można urwać babie?

Czy w każdej rodzinie MUSI być jakaś czarna owca?

I niech ona się cieszy, że nie mogę myśli zebrać taki wqurw mną trzepie!
Bo już dawno by opuściła ten ziemski padół!
Ale ja ochłonę kiedyś i wtedy,wpadnę,dopadnę i krew się poleje!
Tylko jedna myśl mnie powstrzymuje-zabiję gadzinę a pójdę siedzieć za człowieka!
Człowieka?
Jakiego człowieka ja się pytam ????
Człowiekiem trzeba się urodzić i nim być!

M..... dnia

wtorek, 15 września 2009

Wrrrrrr......

Temu kto wymyślił styropian do ocieplania budynków,urwałabym co nieco!
Okna mam zamknięte na głucho a i tak wszędzie się walają te styropianowe kulki.
I przyklejają się na fest!
Sprzątam na sucho, na mokro,zamiatam,zbieram a one i tak są wszędzie.
Bo Żabul na sobie przynosi ze spacerów i domownicy na sobie.
Pod domem białe trawniki.
Dzisiaj wieje wiatr więc nic nie widzę!
Bo szyby w oknach mam też białe.
Może to i dobrze bo nie widzę odchodzącego lata?

Miłego dnia

poniedziałek, 14 września 2009

Cudo-kontynuacja....

No więc tak...
Jemy obiad.
Pyszny!
Plastry schabu w sosie własnym.
Zapach taki, że aż dech zapiera.
Jemy tradycyjnie w pokoju bo niedziela przecież.
Naraz Cris mnie trąca i głową okno pokazuje.
A w oknie kot stoi.
Porozglądał się w prawo,potem w lewo.
Popatrzył na nas i "miał" grzecznie powiedział.
Takie ciche "miał" więc to chyba było "dzień dobry" po kociemu.
A potem zaczął mruczeć i ogonem wywijać.
Popatrzył na Żabula, Żabul na niego.
Spodobali się sobie bo żadnej reakcji nie było.
Ja wiem, że Żabul nie gania kotów bo był z nimi chowany.No lubią się.
Na spacerach też nie gania kotów.
Tek wzięła plaster mięsa.Podrobiła na mniejsze kawałki i dała kotu na spodeczku.
Poczęstował się chętnie.
Zagryzł psimi ciasteczkami.
Popił mlekiem.
I poszedł.
Ale do wieczora jeszcze ze 4 razy włamanie do nas robił.
I pozwolił się sfotografować.
I kumpla na schab przyprowadził.
Tego czarnego,kudłatego CUDEM przeze mnie nazwanego.
Ale CUDO cykoryjne strasznie i na widok rodziny przy stole zwiało szybko.
I siedziało pod "talerzem".
Ale ja cierpliwa jestem.
A Cris dzisiaj wątróbkę obiecał kupić wracając z pracy....

Miłego dnia





niedziela, 13 września 2009

CUDO......

Podobno tylko niektórzy ludzie są zdolni do odczuwania szczęścia.
Malkontenci tej zdolności nie posiadają ponoć wcale.
A pozostali ludzie w zależności od nastroju.
A ja?
Wstałam raniutko,pogapiłam się na śpiącego Crisa.
Przykryłam mu co nieco bo się rozkopał przez sen.
Potem pogapiłam się na śpiącego Żabula.
Rozkoszny widok!
Podreptałam do łazienki i do kuchni po wodę mineralną.
No i polazłam na kompa.
Słuchawki na uszach,ulubiona muzyka,czytam blogi i komentarze piszę.
Mam uchylone okno i zimne powietrze mi po nogach ciągnie.
Trochę mi zimno ale nie chce mi się tyłka podnieść.
I naraz za oknem widzę CUDO!
Cudo dostrzegło mnie,popatrzyło na mnie pięknymi oczami i zamarło z podniesioną łapą.
A ja wstrzymałam oddech.
Cudo zrobiło ruch jakby chciało wejść przez okno ale się rozmyśliło.
I oddaliło się swoim dostojnym krokiem.
A ja dopadłam okna,wystawiłam głowę i "kici,kici" wołam.
Ono się zatrzymało,obejrzało.I usiadło.
Wypadłam z pokoju,dopadłam w kuchni lodówki, wyciągnęłam karton mleka,nalałam do miseczki i stawiam na rusztowaniu.
Cudo popatrzyło na mnie z pogardą i oddaliło się dostojnie wachlując przepięknym ogonem.
Może ono chciało królewskiej zastawy?
I królewskich potraw?
Ale co dla kota jest królewskie?
Szynka czy kawałek ryby?
Czy ktoś wie co lubią persy?
Piękne, czarne,puchate persy?
Koty znaczy takie.
Kocham koty ,tak?

I kocham moich Zenków, że rusztowanie postawili.
Może CUDO wróci....

A miseczka nawet porcelanowa nie była...

Miłego dnia

PS.Przyszło drugie...

sobota, 12 września 2009

Przyjechał....

Przyjechał Cris.
Bo go wysłali w delegację delegacji,w pobliże domu.
Pies zwariował ze szczęścia i wszyscy sąsiedzi myśleli, że morduję psa tak się darł!
Potem Cris zjadł cały gulasz z ryżem i surówką z czerwonej kapusty.
Zagryzł pierogami ze śliwkami co to je miałam dla siebie na dzisiejszy obiad.
Nic to,zrobię sobie drugie,co nie?
Potem jeszcze kawę wypił z ciasteczkami pysznymi.
A ja się zastanawiałam kiedy pęknie....
Na szczęście poszedł z Żabulem na długi spacer więc spalił trochę kalorii.
No a potem siedzieliśmy,gadaliśmy,śmieliśmy się,usiłowaliśmy oglądać telejajko ale się nie dało, takie nudy straszne.
Poczytałam mu co nabazgrałam na blogu i poszliśmy teoretycznie spać.
A dzisiaj mnie boli kręgosłup i kolana.
Ale Cris obiecał,że rozmasuje...
No rozumiecie...

Miłego dnia.

czwartek, 10 września 2009

No to się rozkraczył...

Zaczęło się.....
Popsuł mi się odkurzacz!
Ten co to go sama kupiłam i przytargałam.
Od samego początku był moją zmorą bo kupić do niego worki graniczyło z cudem!
Ciąg miał słaby,stale coś się psuło,kółka odpadały.
Teoretycznie sam miał zwijać kabel.
W praktyce różnie to wyglądało.
I śmierdział strasznie podczas odkurzania!
Czymś chemicznym śmierdział!
No więc czekaliśmy z Crisem kiedy się rozkraczy, żeby nowy kupić.
No i się właśnie rozkraczył po 7 latach używania.
A ja zostałam z zapasem worków!
I z pająkiem w łazience....
Czy fakt posiadania własnego pająka świadczy o moim lenistwie czy też pająki na jesień do domów ciagną?
Codziennie go proszę, żeby sobie poszedł ale on jakiś ułomny!
I nigdy nie wiem kiedy mnie podglądnie.
Wczoraj na ten przykład siedziałam w wannie jak się na moje cycki z sufitu patrzył.
Czy muszę dodawać, że się myłam w tempie ekspresowym?
A on siedział,wielki i włochaty.
Miałam wrażenie, że się ze mnie natrząsał z szatańskim uśmiechem!
A jak wchodziłam do wanny to nigdzie go nie było!
No więc jestem zestresowana strasznie.
Jak się dzisiaj nie wyniesie to od Baśki odkurzacz pożyczę!
I zrobię porządek!
Bo żaden obcy "facet" nie będzie mnie podglądał!
Nie życzę sobie i już!

Miłego dnia.

środa, 9 września 2009

P jak.....pierogi

I po co mnie to było?
Ale musiałam,no musiałam.
O co biega?
Już wyjaśniam.
Gdzieś pod koniec lat 70 ubiegłego wieku (o rany jak to brzmi!!!) moja Maman postanowiła
założyć domową książkę kucharską. Taką ze swoimi sprawdzonymi przepisami.
Że to niby dla wnuków będzie w przyszłości.
Mama wprawdzie zawsze twierdziła:"że nienawidzi gotować ale kocha swoją rodzinę i gotować będzie".
No więc nabyła zeszyt formatu A-4 w czarnej skórzanej okładce i zaczęła mozolnie receptury notować.
Nikt jej nie przeszkadzał,nikt jej przez ramię nie zaglądał.
Pisała, pisała,wklejała z gazet różnych aż książka nabrała odpowiednich rozmiarów.
I pewnego dnia gotując obiad poprosiła mnie o zerknięcie w przepis bo zapomniała receptury.
Wzięłam w ręce sfatygowane nieco dzieło i otworzyłam.
Zeszyt miał z boku taki alfabet, żeby łatwo było daną rzecz znaleźć.
Zerknęłam ciekawie i myślałam, że umrę ze śmiechu.
Na pierwszej stronie,pod litera A stało jak byk:"aby ciasto pierogowe...."
Pod literą B:-"Bryndza-jak zrobić nadzienie do pierogów"
Litera C- ciasto pierogowe
I tak przez całą książkę.
Bo Maman uwielbia pierogi!
Pod każdą postacią, z każdym nadzieniem i o każdej porze dnia i nocy.
Robiła je czesto, tak z 500 sztuk jednorazowo.
Potem je gotowała,mroziła i miała na szybkie obiady.
A ja jestem nieodrodną córką swojej matki.
Bo wczoraj kupiłam śliwki.
I dzisiaj umieram bo na obiad było to:.....





Miłego dnia

wtorek, 8 września 2009

Roczek...

"Postanowiłam pisać bloga".

To zdanie napisałam równo rok temu.
O godzinie 12:18 podjęłam taką decyzję.
Poczatkowo miałam ambitne plany umieszczania notek codziennie.
A potem mi przeszło bo życie zweryfikowało moje zachciewajki.

Dzisiaj na przykład od godziny 6 rano usiłuję notkę dodać.
Wstałam rano,poczłapałam do łazienki,wzięłam z kuchni butlę wody mineralnej.
Doczłapałam do kompa,włączyłam go założyłam na uszy słuchawki,poszperałam w folderze "Moja muza"
i się zasłuchałam.
Polazłam na ulubione blogi.
A czas leci z kopyta.
W międzyczasie zaczęła mnie boleć głowa.Mocno!
Polazłam do kuchni, wyciągnęłam z apteczki tabletkę, łyknęłam i wróciłam na kompa.
Ale wena cholera gdzieś sobie poszła!
O godzinie 7.30 za oknem rozpętała się III wojna światowa.
Łomot, kurz, wrzaski i steropian wszędzie!
Bo znowu mamy Zenków.
Ocieplają budynek i ogółem elewację piękną robią.
I pety palą w ilościach hurtowych.
No więc mam zamknięte wszystkie okna i zdycham bo na dworze ze 30 stopni!
Jak nie zdechnę to jutro więcej napiszę.

Miłego dnia

PS.Z okazji roczku trzy prezenciki dla siebie wybrałam:





poniedziałek, 7 września 2009

Paproch.....

O ja durna i naiwna blondina.
Myślałam, że jak Crisa w domu nie będzie to ja sobie odpocznę deczko.
No bo obiadów nie będę gotować (Tek i tak woli bułę z szynką).
Poczytam sobie,pobyczę się troszkę,poneronię na kanapie,filmy pooglądam ulubione.
Taaaaa..
No więc siedzę na kanapie,pilota mam w łapie i latam po kanałach.
Tu zerknę na kabaret jaki,tam na piosenkę a i o film zahaczę czasem.
Wchodzi Tek:
-Mama,co na obiad?-pyta me dziecię głośno.
-A skąd ja mam wiedzieć?-odpowiadam zgodnie z prawdą.
Jak krasnoludki nie ugotowały to nic nie ma.
-Ale ja jestem głodna-rzecze me wredne dziecię
-To weź sobie coś-odburkuję-I nie zawracaj głowy!
Tek poszła do kuchni.
Za chwilę wraca i nudzi, że w kuchni NIC nie ma.
Wzdycham ciężko,zwlekam sie z kanapy i udaje się do lodówki.
Lodówka pustawa ale coś tam znajduję.
Wyciągam parówki,żółty ser,biały ser,wędlinę, masło.
Bułki też są.
I pomidory i małosolne w kamiennym garnku.
-Córka-krzyczę-chodź no tu szybko.
Ona przychodzi i patrzy na mnie.
-Zobacz na to-mówię-to jest NIC?
-A tam,w porządnym domu jada się obiady!-odpowiada ta gadzina jedna.
Popatrzyłam na nią wzrokiem bazyliszka i zabrałam się za ciasto naleśnikowe.
Nasmażyłam.
Ja jadłam z jabłkami a ona z parówkami,żółtym serem i ketchapem.
Po obiedzie kawa i dalsze neronienie.
Dzwoni komórka.
-Witaj Skarbie-cieszy się jak wariat Cris-co robisz?
-Neronię się i trawię naleśniki-rzekłam zgodnie z prawdą.
-Z jabłkami? Mniam,mniam-rozmarzył sie Cris-Uwielbiam!
-Wiem, że uwielbiasz,jak wrócisz to ci zrobię!
Cris się ucieszył i zażyczył sobie jeszcze ogórkowej,rosołu,kurczaka pieczonego,placków ziemniaczanych...
Długą listę wymienił żarłok jeden!
A potem powiedział, że muszę iść do PZU i do banku należności zapłacić.
No to zwlokłam się dzisiaj z łóżka skoro świt i udałam się do miasta.
W PZU kolejek nie było, szybko załatwiłam co trzeba i udałam się do banku.
I tu mnie szlag lekki trafił.
W banku tłum.
Same liczyrzepy.
Stoję grzecznie w kolejce ale cholera mną trzepie.
Z przodu dwie liczyrzepy głośno nadają o księdzu na wczorajszym kazaniu ( w banku obowiązuje cisza,przypominam).
Za mną kolejna liczyrzepa,woniejąca jakimiś fiołkami, stale wskakuje mi na plecy i dyszy w kark.
Nienawidzę!
Mam ochotę się odwinąć i walnąć torbą z całej siły!
Ale zagryzam tylko zęby i powtarzam mantrę:"wytrzymam i wyjdę na świeże powietrze"!
Dotarłam do kasy,zapłaciłam i wypadłam.
Odetchnęłam głęboko kilka razy bo na dworze w międzyczasie piękny dzionek sie zrobił.
Idę sobie do domu,chodniczkiem betonowym wąskim,obok drzewka różniaste rosną.
Mijaja mnie różni ludzie.
Naraz łowię kątem oka, że wszyscy się gapią w okolice mego biustu.
Zerkam dyskretnie i widzę, że mam na bluzce jakis paproch.
No to strzepnęłam ręką i zrobiłam brunatną plamę na całe cycki i kawałek brzucha!
Z ust wyrwało mi się mało parlamentarne słowo!
A potem szłam do domu bocznymi ścieżkami zasłaniając tors gazetą....

Miłego dnia

czwartek, 3 września 2009

Żaby.....

Moja Rodzicielka zawsze chciała studiować polonistykę albo biologię.
Czyli jej dwie pasje.
Jednak życie jej się inaczej ułożyło i nigdy nie zrealizowała swoich pragnień.
Osobiście uważam, że do niczego jej nie były potrzebne owe studia bo język polski znała perfekt.
Nie było takiego zagadnienia, czy to chodziło o ortografię czy gramatykę,żeby Mama nie znała odpowiedzi.
Kiedy nie mogłam sobie poradzić z jakimś naukowym określeniem typu "pajdokracja",nie musiałam zaglądać do słowników bo była Mama.
A brak studiów biologicznych w niczym jej nie przeszkadzał kochać wszystko co żyje.
Kiedy miałam półtora roku rodzice nabyli duży dom do remontu.
I od razu w tym domu pojawiły się zwierzęta.
Sposób w jaki te zwierzęta do nas trafiały to temat na osobną notkę...
Przy domu był duuuży ogród.
Wymagał ogromu pracy.
Od razu rodzice posadzili mnóstwo drzew owocowych,kwiatów i innych roślinek.
I był basen.
A raczej basenik.
Basenik służył głównie za poidło dla wróbli i szpaków.Także okoliczne koty się w nim przeglądały.
Tata był zagorzałym wędkarzem.
W każdę niedzielę zabierało się cały majdan czyli żonę,dzieci,psy i KOTY (tak,tak!) i jechało się w "ulubione miejsce" na ryby.
A po powrocie wpuszczało się owe ryby do basenu.
To był przekomiczny widok jak naokoło siedziały koty (dużo) i próbowały łapami te ryby wyłowić.
Ale największym marzeniem Mamy były żaby!
Chciała mieć w basenie,żeby jej wieczorami kumkały.
Fioła miała na tym punkcie zgoła.
Na każdym spacerze,wyjeździe w teren czy do lasu,Maman miała nadzieje znależć żabę.
Taka znaleziona żaba była zabierana do domu,wpuszczana do ogrodu i miała kumkać.
Żaba miała w głebokim poważaniu życzenia mojej Rodzicielki i przy najbliższej nadarzajacej się okazji,nawiewała z ogrodu przy rozpaczy mojej mamy.
Ale pamiętam takie zdarzenie...
Któregoś roku,padało przez kilka dni i na polnej drodze w pobliżu domu utworzyła się sporych rozmiarów kałuża.
A raczej bajoro niewielkie.
Po jakimś czasie w tym bajorze pojawiło się mnóstwo kijanek!
Co nas podkusiło z siostrą, nie mam pojęcia,fakt że o tym poinformowałyśmy Maman.
Mama dostała wypieków,każda z nas dostała po sporym słoiku i miałyśmy przytargać owe kijanki do basenu.
Ano dobrze.
Przytargałysmy.
Mama się cała rozświetliła ze szczęścia bo nareszcie miała swoje ukochane stworzonka.
Codziennie zaglądała do nich,zachwycała się jak rosną i snuła plany jak pięknie będą jej kumkać wieczorami....
Stworzonka sobie rosły,miały żabi raj ale natura dała znak o sobie.
I wyrośnięte małe żabki zaczęły opuszczać basen i udawać się w sobie tylko znanym kierunku.
Mama wpadła w rozpacz.
-Ja je tak kocham a one mnie opuszczają.Zrób coś-wołała przez łzy do Taty.
Tato miał anielską cierpliwość i bardzo kochał Mamę bo bez namysłu zaczął zbierać żaby i wrzucać z powrotem do basenu.
My też na kolanach zbieraliśmy żaby po całym ogrodzie. Tato nawet taką zaporę w basenie zrobił, żeby nie wylazły.
Niestety,zew natury okazał się silniejszy i żaby zniknęły.
A Mama została niepocieszona.
I przy najbliższej okazji znowu szukała żab...
Czy muszę dodawać, że jak ktoś chciał wspomnieć, że widział żabę to dostawał kuksańca w bok!
Temat był zakazany bo dbaliśmy o nerwy Mamy...
A potem siostra się wyprowadziła.
Daleko.
Na wieś. Nad Wartę.
I wspomniała,że jej rechoczą żaby.
I Mama do niej pojechała...
I wróciła rozmarzona i happy.

Miłego dnia

PS. Usiłuję pisać.
Jeśli zamilknę pewnego dnia to nie dlatego, że się obraziłam ale komp mi bryka.
Podejrzewam przegrzanie

środa, 2 września 2009

Dziękuję....

O żabach miałam pisać ale poczekacie moment....

Bo wydarzyło się coś...
Nie,nie nic przykrego.
Wręcz przeciwnie.

Wbrew pozorom jestem osobą bardzo wraźliwą.
Wzruszam się na filmach,na ukochanych piosenkach,czytając książki czy oglądając obrazy.
Wzruszam się patrząc na mojego psa,kiedy je albo kiedy śpi.
A dzisiaj wzruszył mnie pewien ludzki gest.
Popłakałam się bardzo.
Bo dostałam prezent.
Bardzo piękny prezent.
Będzie mnie pocieszał przez cały okres rozłąki z Crisem.
Będzie mnie chronił przed wrednymi tego świata.
Przed złym nastrojem i przeciwnościami losu.
Zaczęłam wierzyć w ludzką dobroć.
Bo jak inaczej wytłumaczyc fakt,że osoba,znająca mnie tylko z mojego bloga,która mnie nigdy nie widziała,nie rozmawiała ze mną przysyła mi efekt swojej pracy?
I jak ja mam się odwdzięczyć?
Ta osoba...
Kiedy ją zobaczyłam pierwszy raz,na zdjęciu,na jej blogu,skojarzyła mi się z takim jasnym aniołem.
A dzisiaj dostałam od niej pięknego Anioła.

Srebrzysta- dziękuję z całego serca.

wtorek, 1 września 2009

Wspominki na koniec wakacji...

No tak jak ten czas szybko leci.
Tak niedawno żarliwie błagałam naturę o brak upałów a tu już prawie jesień nam zagląda w okna.
Noce już są zimne.
Dzisiaj pierwszy dzień szkoły a ja mam zgoła inne wspomnienia...
Pamiętam,jak przez cały rok szkolny człowiek (czytaj ja) z utęsknieniem spogladał w kalendarz,liczył ile jeszcze dni zostało do wakacji.
Dreptał ponury do szkółki izrezygnowany starał się nie usnąć na nudnych wykładach.
Niekiedy też irytował sie czego matematyk od niego chce albo chemiczka dopytuje o debilny wzór jakiegoś 3-etylo-4-metylo..czegoś tam.
A co ja encyklopedia jestem?
Niech sobie weźmie podręcznik,tam wszystko jest napisane skoro sama wczoraj widziałam!
A mnie niech zostawi w spokoju,ja czekam na wakacje.
W dodatku za brudnymi szkolnami oknami coraz częściej było piękne słońce.
Serce i dusza wyrywały się na zieloną trawkę i ławka nas,uczniów, wręcz parzyła i uwierała wszędzie.
Ale nauczyciele to wredne małpy i tortury stosowali w postaci zaliczeń, kartkówek,dyktand i testów.
I wypracowań na 6 stron arkusza kancelaryjnego!
Do dzisiaj nie cierpię pisać na żądanie!
Ale nic to wszystko co złe się kiedyś kończy i oto nadchodzi ten długo oczekiwany moment.
Jeszcze tylko ubrana na galowo wysłuchałam przemówień ministra oświaty,potem dyrektorki szkoły,odebrałam świadectwo,wysłuchałam uwag rodziców i WAKACJE!!!!!!

I co robi człowiek kiedy ma wakacje?
Ano byczy się i ma mnóstwo planów.
Po pierwsze-spać do oporu.
To znaczy do godziny 9.00.
Bo o tej magicznej godzinie brało się radio,nastawiało na full i słynna poleczka.
Szał ciał i uprzęży czyli "Lato z Radiem".
No więc brałam radyjko,wskakiwałam w stój zwany kąpielowym i szłam do ogrodu.
Młoda byłam, siksa zgrabna i szczupła to co sobie będę żałować.
Nie miałam nic do roboty więc pieliłam sobie ogródek w ramach relaksu i opalania pod palmą (no dobra pod śliwką węgierką).
I tak sobie spędzałam czas całkiem przyjemnie.
Aż tu pewnego dnia moja Rodzicielka kochana wydała mi polecenie nakopania młodych kartofelków na obiad.
Ano dobrze.
Wzięłam potrzebne akcesoria w postaci wiaderka ocynkowanego 10 litrowego,motyczkę i polazłam do ogrodu.
Wlazłam w zagon kartofli i podśpiewując sobie razem z radiem ówczesny szlagier "Sun of Jamaica" zaczęłam kopać kartofelki.
Kopię, kopię, zbieram,zbieram,już prawie mam całe wiaderko.
Upał był nieziemski,ziemia nagrzana to i byłam na bosaka co uwielbiałam.
Naraz czuję, że mi zimno w prawą stopę.
Popatrzyłam na nią ale łęty ziemniaczane mi ją zasłaniały.
Pomyślałam, że to pewnie zimne liście i dalej macham motyczką.
Naraz mój wzrok przebił się jednak przez ziemniaczane łęty.
"san of dżemejkaaaaaaa Łaaaaaaa Łaaaaa-rozdarłam się całą pojemnością płuc bo zobaczyłam smoka.
Ogromnego,nadętego,oślizłego,wstrętnego ropucha.Brrrrr
I jak nie wierzgnę nogą.
Zobaczyłam jak coś poszybowało w powietrze,przeleciało przez płoti wylądowało za płotem w trawie.
A ja z rozwianym włosem,z przerażeniem w oczach wpadłam do domu drąc się jak opętana:
-Ropucha!Napadła mnie!
-Gdzie?-zainteresowała się gwałtownie Mama.
- A tam w kartoflach!
-To trzeba było ją złapać i całować-rzekł wredny braciszek mój.
-Może to był jakiś królewicz-dodał rechocząc głośno.
-Taaaa królewicz-rzekłam obrażona-Chyba Zanzibaru bo taki czarny i wyłupiastooki!

Mama wypadła z domu i zaczęła szukać owego płaza.
Oczywiście nie znalazła i miała do mnie straszną pretensję, że jak mogłam,że jestem nieczuła egoistka, że mogłam zabić stworzonko i takie tam.
Czy muszę pisać że Maman kocha WSZYSTKIE żaby.
Żaby czyli moją zmorę.
Dlaczego zmorę?
O tym następnym razem.

Miłego dnia

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Załańcuchowały mnie czyli Blog day 2009....

Obijam się ostatnio wyjątkowo i zawiesiłam pisanie notek na kołku.
Ale nie doceniłam moich blogowych,ukochanych żmijek!
Moje blogowe siostry wciągnęły mnie w blogowy łancuszek za co im z serca dziękuję.
Zmusiły mnie tym samym do ruszenia pupy,usadowienia jej przed kompem i napisania paru zdań.
A proszę bardzo!

Moje blogowe pisanie wzięło się z trzech powodów:
- z tęskoty
- ze sklerozy
- z potrzeby serca

Już wyjaśniam.
Będąc w wieku hmm hmmmm....balzakowskim zachciało mi się zmian w moim życiu.
Wyszłam więc ponownie za mąż.
Przez parę lat było to małżeństwo wyłącznie miesięczne,potem weekendowe aż w końcu oboje mieliśmy tego dosyć.
Tym bardziej, że kupiliśmy mieszkanie i prowadzenie dwóch domów za drogo nas kosztowało.
Ponieważ córka kończyła studia i nie chciałam jej odrywac od korzeni, została z moimi rodzicami.
A ja wyjechałam.
I zaczęłam dmuchać w ognisko domowe.
Ale los jest przewrotny i Cris znowu miał pracę w terenie.
Ja cały czas byłam sama w domu, z psem.
Do tej pory żyłam w domu pełnym ludzi,nigdy nie byłam sama,stale coś się działo.
I naraz radykalna zmiana.
W nowym miejscu cisza aż dzwoniła.
A ja lubię coś opowiadać,lubię się dzielić swoimi spostrzeżeniami.
No i kilka razy złapałam sie na tym, że nie pamiętam pewnych faktów.
Zaczęłam więć wszystko notować.
Pewnego dnia,szukając czegoś w necie,trafiłam na blogi.
I zaczęłam czytać.
Ośmieliłam się komentować.
Potem założyłam własnego bloga.
A potem się okazało, że najwierniejszymi fanami mojej pisaniny są moja siostra i moi rodzice.
Siostra wręcz uważa mnie za bardzo odważna osobę.
Zaczęli mnie czytać inni.I komentować.
Przeżyłam też ataki, mimo że nikomu nic złego nie zrobiłam ale chamy są wszędzie.
A potem się zebrało doborowe towarzystwo, które wręcz kocham.
I nie wyobrażam sobie dnia bez filiżanki kawy i ukochanych chałupek.

Mijka,
Zgaga,
Srebrzysta,
Anabell,
Beata,
Mironq,
batumi,
Kat
Joanna-córka Zgagi
Nieprasująca
Dikejka
Szpilka
i wszyscy w moich linkach także na drugim blogu

Dziękuję,że jesteście.

Osobne podziękowania składam Dusicielowi,który ma bloga zahasłowanego więc nie mogę go polecić.
Ale kocham miłościa wielką i żarliwą.

I błagam PAWEŁ (http://nieskoncentrowany-pe.blogspot.com/) wróć!

Z ciężkim sercem wybrałam ale wiecej nie wolno.

Polecam 5 blogów,wartych poznania:

1/ http://kiciaszara.blogspot.com/
Wbrew nazwie blog bardzo kolorowy,lekkie pióro i ciekawe spostrzeżenia.

2/ http://ot-tak-sobie.blogspot.com/
Moja ukochana zamorska wiedźma.Nie pisze często a szkoda.No i ma Rude!

3/ http://corka.blog.pl/
Mimo młodego wieku osoba twardo stapająca po ziemi.
Konsekwentnie realizuje swoje życiowe plany.


4/ http://igapisze.blogspot.com/
Za całokształt i za Biankę.

5/ http://roznewspominki.blogspot.com/
Za pokrewność dusz.

Zasady łańcuszka na dzień bloga są następujące:
1. Napisz na swoim blogu specjalną notkę, w której opiszesz dlaczego zostałeś/łaś blogerem? Czy blogi zmieniły coś w Twoim życiu? Co daje Ci blog? Czy dzięki blogom przeżyłaś/łeś coś ciekawego? Czy dzięki blogowaniu poznałaś/łeś interesujących ludzi?

2. Opisz również 5 blogów, które uważasz za warte poznania przez innych. Opublikuj linki do nich na swoim blogu i w ten sposób wytypuj ich autorów do naszej zabawy.
3. Umieść w tej notce naszą specjalną grafikę
4. Pod notką opisz zasady zabawy.



Miłego dnia

piątek, 28 sierpnia 2009

Depresja....

Dopadła nas długo obiecywana separacja.
Na dzień dzisiejszy wiem, że potrwa do grudnia.
Cris wyjechał,ja zostałam.
Bez samochodu,z codziennymi sprawami,zakupami,rachunkami.
Czekam kiedy się zapcha kran albo nawali lodówka czy pralka (odpukać)!
Staram się nie zwariować i walczę.
Bo na dodatek mam psa w depresji....
Jak mam wytłumaczyć psu,że pan nie przestał go kochać,że go nie opucił,że wróci?
Żabul leży pod drzwiami w przedpokoju,wzdycha ciężko i na każdy odgłos ma oczy pełne nadziei.
Na spacerach nie lepiej.
Bo a nuż z każdego przejeżdzającego samochodu wysiądzie ukochany pan....
I jak iść daleko jak w domu może już czeka ON?
Micha nie smakuje,psie ciasteczka nie pachną,zabawki nie radują....

Biedny Żabul!

Miłego dnia

PS.A Żabul ma dzisiaj urodziny. Kończy 15 lat.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Jest pan świnią Panie B.

Podobno jest nad nami taka siła,taka istota nieziemska,która nas stworzyła.
Podobno siedzi sobie na złotym tronie i ma baczenie na cały świat.
Dobrze, że jest daleko.
Bo ja,ateistka, mam ochotę rozbujać nogę i kopnąć go w ten boski zad!
Żeby poleciał na orbitę inną niż ziemska....
Bo Panie B. pewnych rzeczy się po prostu nie robi!

PS.Wqurwa mam.
Szczegóły tam gdzie wiecie.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Tak sobie myślę...

Podobno miarą naszego człowieczeństwa jest nasz stosunek do "braci mniejszych".
Czyli do zwierząt.
Czy aby na pewno?
Bo jeśli to prawda to prawdziwych ludzi ja w życiu spotkałam niewielu.
Nie potrafię spokojnie patrzeć jak są traktowane psy na spacerach.
Dobrze jeszcze jak ktoś w ogóle z takim psem wyjdzie bo różnie to bywa.
Mieszkam w społeczności osiedlowej.
Siłą rzeczy znam ludzi,chociażby z widzenia.
Od jakiegoś roku mam 2 nowych sąsiadów.
Czyli dwie rodziny.
Pierwsza to matka,dwoje małych dzieci,ojciec,dwa perskie koty i dwa psy labradory.
Rodzina aż miło popatrzeć.
Uprzejmi,mili,odnoszący się z szacunkiem do siebie i zwierząt.
Dzieci są kochane i to WIDAĆ.
Ale najbardziej mnie rozczula ich stosunek do zwierząt.
Oni nie mają zasłoniętych okien,okna są niskie.
Wstaję rano, wyglądam przez okno i widzę sąsiada.
Robi sobie śniadanie.
Dookoła szyi ma owiniętego kota.
Drugi kot siedzi na parapecie,ma zadarta głowę.Patrzy na pana.
Pan coś do niego mówi.Potem go głaszcze.
Bierze karton mleka, nalewa do miseczek,podstawia kotom.
Zdejmuje z szyi drugiego.
One piją mleko.
Pan pije coś z kubka i się uśmiecha.
Wchodzi jego żona.
Uśmiechają się do siebie i razem głaszczą koty....
Ale najbardziej lubię patrzeć jak wyprowadzają na spacer psy.
Psy są piękne,jeden czarny,drugi biszkoptowy.
Idą razem wymachując ogonami I WIDAć,po prostu WIDAć, że są szczęśliwe.
Nigdy nie widziałam, żeby ktoś te psy ciągnął na smyczy, żeby na nie krzyczał.
Zaznaczam, że na spacer(bardzo długi) chodzą kilka razy dziennie.

I druga rodzina.
Moi młodzi sąsiedzi.
Ona, on i ich roczny pies.
Pies rasy barneński pies pasterski.
Pies jest tak piękny, że mnie dech zapiera.
W dodatku ma wspaniały charakter.
I taką aksamitną sierść (wiem bo głaskałam nie raz).
Idealny pies do kochania.
I spacer takiego psa wygląda następujaco.
Najpierw jest puszczany na długość całej smyczy (10 metrów).
Pies się zaplątuje w krzakach więc jest ściągany,odplątany,opieprzony i po paru klapsach w tyłek.
Spacer?
Dwa razy dziennie na drugą stronę ulicy!
Przeważnie cały dzień siedzi sam w domu.
Po interwencji wszystkich sąsiadów zaczęli go wyprowadzać częściej.
Tydzień temu pojechali wszyscy nad wodę (mają domek nad jeziorem).
Wrócili bez psa!

A mnie cholera trzepie.
Dlaczego?

Chyba pójdę i zapytam co z nim zrobili.
Tylko czy powiedzą prawdę?

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Moje pierwsze wczasy...

W czasach mojej młodości durnej i chmurnej były trochę inne zasady przyznawania urlopów.
Żeby dostać pierwszy trzeba było przepracować cały rok kalendarzowy.
No to pięknie przepracowałam owe przepisowe 365 dni i dostałam pierwszy w życiu urlop.
Tak się złożyło, że rodzicielka dostała wczasy pracownicze dla 3 osób w pięknych polskich Międzyzdrojach.
Tato nie mógł z nami jechać (kończył jakiś ważny projekt),siostra studiowała,brat był w wojsku,wzięłam ze sobą swoją "psiapsiółkę" ukochaną.
Zdziwiłam się lekko bo my z mamą miałyśmy jedną wielką torbę na nas dwie a "psiapsiółka" sama jedna miała milion toreb,torebek i torebeczek.
Ciuchy na każdą okazję,apaszki,paseczki,koraliczki,bransoletek milion i innych duperelków.
Mnie się zawsze wydawało, że człowiek na wczasy jeździ w celach wypoczynkowych.
Miałam spódnicę na tyłku,jakąś bluzeczkę do tego,sandałki czy klapki,pod spodem kostium kąpielowy i jazda na plażę.
Ona codziennie,zaraz po otwarciu oczu,miała dylemat.
Najpierw leciała na balkon sprawdzić pogodę a potem otwierała szafę i się w nią wpatrywała z natężeniem.
Czekałyśmy z mamą cierpliwie,spóźniając się na posiłki.
Wytrzymałam tak dwa dni.Potem zostawiałam ją samą przed szafą i leciałyśmy z mamą na śniadanie.
Ona dobijała jakieś pięć minut przed końcem posiłków.
Ale tak poza tym to była super babka i urlop był bardzo udany.
Nie obyło się bez różnych przygód.
No bo dwie młode,dwudziestoletnie laski, same nad morzem to nader łakomy kąsek.
Więc trzeba rwać.
Zaczęło się od plaży.
Wiadomo, jak wygląda plaża w czas upałów.Łeb przy łbie,nie ma się gdzie obrócić.
Leżymy z "psiapsiółką" na kocu,za parawanem,smażymy się na pełnymm słońcu.
Wtedy nikt nie słyszał o dziurze ozonowej i raku skóry.Każdy chodził opalony i nie wiedział co to solarium.
Ja nawet kremów nie używałam i nigdy nie miałam poparzeń.
No więc leżymy plackiem.
Naraz czuję, że na kocu zrobiło się ciaśniej.
Otwieram oczy.
Przysiadło się do nas dwóch kolesi i pierdoły nawijają.
Ja nie mam ochoty na towarzystwo więc coś warczę mało uprzejmie.
Oni się robią nachalni.
Ja siadam na kocu.W oczach mam mord i minę mało uprzejmą.
"Psiapsiółka" też się wije.Naraz jeden z łapami do mnie.
No więc nie mam żadnych zahamowań.
Zrywam się z koca,staję w rozkroku i wreszczę:
-"A w zęby chcesz? Wynocha z mojego koca ale już" i chodakiem drewnianym się zamierzam na kolesia.
"Psiapsiółka" też jakąś torbą się zamachnęła.
Oni się zerwali z koca,warknęli pod nosem coś niepochlebnego i rozpłynęli się w tłumie.
A mną cholera trzęsie.
Noż chamy niemyte,wypocząć na wczasach ludziom nie dadzą.
Wieczorami było kino pod gołym niebem.
Żadnego filmu nie obejrzałam w całości bo zawsze się jakiś "amant" napatoczył i mnie wkurwiał do białości.
Lody i spacer nam proponował.Nie zrażało go nawet towarzystwo rodzicielki mej.
Tacy napaleni byli.
Dlaczego, ja się pytam?
Miałam na nich uczulenie straszne ale przecież nie będę w domu siedzieć na wczasach.
Ale czasami zdarzały się też zabawne sytuacje.
Zakwaterowane byłyśmy w domku jednorodzinnym.Pokój miałyśmy na piętrze a łazienka była tak jakby w piwnicy.
Schodziło się po bardzo wąskich i dość stromych schodach.
Na półpiętrze było duże okno.
Wylazłam ci ja rano, zaspana nieco, włos (długi) w nieładzie.
Odziana byłam w koszulkę zwiewną.
w ręce ręcznik i przybory toaletowe.
I udaję się do łazienki prysznic wziąć.
Wylazłam na schody i widzę, że z dołu sąsiadz pokoju obok,w samych majtkach,się gramoli.
Dwie osoby na schodkach nie miały szans się minąć,więc stanęłam na półpiętrze,na tle okna i czekam grzecznie.
Sąsiad idzie,podnióśł głowę,popatrzył na mnie, oczy wybałuszył,zachwiał się i zleciał ze schodów na sam dół jęcząc głośno.Na gołym brzuchu zjechał zaznaczam więc to i owo sobie obtłukł.
Na łomot wyleciała z pokoju "psiapsiółka" ma,łypnęła na mnie okiem,złapała mnie za rękę i wciągnęła do pokoju.
- Co jest?-pytam zła-Ja się jeszcze nie myłam!
- Wariatka-syczy ona.
- Czemu?-pytam zdziwiona.
- Na tle okna stałaś, słońce cię oświetlało od tyłu.Wyglądałaś jak goła.Każdy włosek na ciele ci było widać i cycki! I majtek na tyłku też nie masz!
Aaaaaa! To się nie dziwię, że facet zleciał na mordę.
Pardon, na brzuchu znaczy zjechał.
Ach te chłopy .......

Miłego dnia

czwartek, 6 sierpnia 2009

Nadal siedzę i oślepiam...

Nadal siedzę w słoikach.
Aktualnie robię ogórki-małosolne i korniszony.
Jest nadzieja, że dzisiaj skończę.
No chyba, że słoiki najpierw wykończą mnie...
Wytrzymam,nie?
A potem zaczną się śliwki i gruszki.
O matko!

Co jeszcze?

A nudy straszne jak to latem....
O, przypomniałam sobie!
Oślepiłam sąsiada jednego!
Nie moja wina.
Mógł się nie gapić.
Upał jest więc latam po domu bez "rusztowania".
W koszulce na cieniutkich ramiączkach.
Bo chłodniej wtedy.
I właśnie wyglądałam przez okno bo Cris z pracy wracał.
I wywaliłam cycki vel bimbałki przez parapet.
A duże mam zaznaczam.
I wtedy się sąsiad,Bambułą zwany,napatoczył.
Z samochodu wysiadł swego.
Popatrzył, gębę otworzył,idzie i się gapi jakby miał na co!
Nic dziwnego, że się potknął i poleciał na ryja.
A wtedy ja się gapiłam z otwartą gęba jak się z chodnika gramolił!
Cudne mamy widoki,nieprawdaż?

To pa.
Lecę wykańczać.
Słoiki albo siebie.

Miłego dnia.

sobota, 1 sierpnia 2009

Miałam ci ja....

Miałam na sobotę dużo planów.
Mieliśmy raniutko jechać na targ.
Miałam się byczyć, na kocu, z książką.
Miałam łazić po trawie.
Miałam "wąchać kwiatki,stokrotki i bławatki".
Miałam nie gotować obiadu.
Mieliśmy jechać do "Psiego Raju" aby piesek się wybiegał i był jeszcze szczęśliwszy.
Mieliśmy w planach rodzinnego grilla.
Pogoda jak marzenie.
I co?
I wielkie g...
Bo w piątek wrócił Cris z pracy i oświadczył, że w sobotę pracuje.
A podobno mamy 5 dniowy tydzień pracy?

Miłego dnia.

czwartek, 30 lipca 2009

Dawno mnie nie było.....

Dawno mnie tutaj nie było.
A bo jakoś tak....
No dobra,przyznam się.
Zaczytałam się!
Bo znowu byłam w bibliotece.
Zastałam duże zmiany.Nie dość,że zbiory przeniesiono do innego budynku,to jeszcze mają komputer!
I łatwo książki znaleźć.Bo ja zawsze mam ze soba długą listę.
Ale ja szczęścia nie mam.Przeważnie moich książech nie ma,a jak juz są to w czytaniu.
Mówi się trudno.
No i zaskoczyło mnie także to,że bardzo miłe są pracujace tam panie.
Uśmiechnięte,służące radą i pomocą.
Więc znowu przytargałam mnóstwo książek.
No i się zaczytałam.
A co poza tym?
A leci powoli,zwykłe,codzienne życie.
No i nadal przetwory robię.
Czy ktoś wie co zrobić z wagonem fasolki szparagowej?
Dostałam w prezencie.
No i oklapłam strasznie.
NIC MNIE NIE WKURZA!
Żabul przestał warczeć,michę wcina aż miło,przeważnie śpi.
Na spacerach grzeczny nad podziw.
Cris nie miewa głupich pomysłów.
Tek spokojna.
Wszyscy jacyś rozleniwieni.
Nawet telejajko mnie nie wkurza bo przeważnie wyłączone.
Bo Cris się też zaczytał.
A jak byliśmy w sklepie to nawet "liczyrzep" nie było.I kolejek też nie było.
Za to był stary chleb,chociaż ekspedientka nam wmawiała,że świeży.No to kupiliśmy bułki.
Przy kolacji okazało się, że owe bułki smakują jak stare trociny.Kompletnie bez smaku.Zero soli czy inszych dodatków.
Piekarz na urlopie?
I udało mi sie kupić syrop miętowy!
Więc Tek nam taki drink z niego zrobiła,bezalkoholowy.
Pyszny bardzo i dobry na upały.
Jak kto ciekawy to napiszę jak się robi.
No to sami widzicie,że nudy straszne.
Czekamy,aż Cris urlop dostanie i zrobimy łazienkę...

Może się nie rozpłynę dzisiaj bo gorąc wielki się zapowiada.

To bywajcie dobrzy ludzie.
Miłego dnia.

PS.
1) Boli mnie prawa ręka bardzo.Jakbym miała zakwasy.Czyżby od dokręcania słoików?
2) Co w wojsku dają poborowym? Brom?

Miłego.

czwartek, 23 lipca 2009

Czytanie prasy powinno być relaksem...

Nie miałam ostatnio czasu.
Nic a nic.
A jak już miałam czas to samopoczucie nie takie.
Lato mamy do dupy w tym roku.
Pogoda w kratkę daje mi się we znaki.
Bo albo mnie boli głowa albo zdycham z braku powietrza.
Do tego doszło ciągłe rozdraźnienie.
Poszło o artykuł w gazecie.
Bo ja tak mam, że jak mnie coś "trzepnie" to emocji nie ukrywam.
Tylko głośno i dobitnie wyrażam swoje zdanie.
Dobitnie to znaczy, że czasami używam "łaciny".
No i ostatnio też głośno i dobitnie rzekłam co myślę o pewnej mamusi.
Fakt, że wybrałam do tego mało praktyczną porę bo Cris western oglądał.
Ja nie ogladałam, czytałam sobie prasę.
W prasie, jak to w czas kanikuły,przeważnie o seksie piszą.
O wakacyjnych "przygodach" i jej następstwach.
Co zrobić, żeby się skutecznie zabezpieczyć i takie tam.
Taaak...skutecznie.....
Najlepsza jest szklanka wody zamiast!
Bo potem taka pisze,że nie wie kto jest "sprawcą jej stanu" i gdzie go szukać.
Bardzo często nawet nie wie jak się delikwent nazywał bo wszyscy wołali na niego Desperado albo podobnie.
No więc płacze głupia cipa!
O pardon,kel wyrażans!
Mnie się zawsze wydawało, że zanim baba pójdzie do łóżka to niech chociaż porozmawia z facetem.
Niech się dowie co on za jeden.
A nie tak od razu-najpierw seks a potem pytanie:"jak ci na imię"?
Czy te baby naprawdę nie mają żadnych zahamowań?
Lubią się czuć jak śmietniczki albo "pojemniki na spermę"?
Tak im hormony buzowały, że musiały już i natychmiast?
Tak się przy tym śpieszą, że zapominają o podstawach?
A następstwa mogą być baaardzo przykre.
ciąża to chyba najłagodniejsza z nich.
Gorzej jak złapią Adasia zwanego inaczej HIV.
Wtedy wrażenia i wspomnienia mogą być niezapomniane....
Bo ja się muszę z partnerem najpierw zaprzyjaźnić.
Mieć wspólne sprawy i wspólny język.
A to jest długotrwały proces.
I takie jest moje zdanie.
Ale może ja nienormalna jestem ???
Może teraz są inne wyznaczniki i ja nie jestem "trendy"?

Miłego dnia...