środa, 30 września 2009

Żałuję....

Bardzo żałuję, że nie ma już starych dowodów osobistych.
Bo wiele można się było z niego dowiedzieć o posiadaczu takowego.
Co komu szkodziło, że wpisywało się doń stan cywilny i liczbę dzieci.
Ja się nie wstydzę przyznawać do męża a i z córki jestem dumna!
I miejsce pracy było widoczne.
W swoim starym dowodzie miałam nawet pieczątkę o zawarciu pierwszego ślubu.
Tak przez rok bo nikt mi nie przypomniał, że muszę wymienić dowód!
Bo ja dowodu nie używam za często.
No to wymieniłam na nowszy i służył mi ten dokument przez dalszych 15 lat.
Miałam tam adnotację o wydaniu kartki na mięso.
Miałam też adnotację z czasów stanu wojennego o tym, że mój zakład zostanie zmilitaryzowany...
No jednym słowem miałam co czytać w kolejce do lekarza.
I jeszcze jedno.
Stary dowód był rzeczą stałą.
W przypadku wszelkich zmian wbijało się po prostu pieczątkę z odpowiednią adnotacją.
Ile trwała taka czynność? 5 minut?
Dowód się wymieniało tylko w przypadku zniszczenia lub zmiany nazwiska.
Ponieważ zmieniłam stan cywilny znowu wymieniłam dowód.
Miałam go 6 lat.Nie był zniszczony bo nieczęsto używany,przeważnie w banku.
A potem się przeprowadziłam i wprowadzono obowiązek zmiany dowodów na "kartoniki".
Koszmar!
Udałam się do odpowiedniego urzędu.
Na dworze mróz (styczeń).
Ja ubrana w czapkę, szalik,rękawiczki,grube ciuchy,gruby płaszcz,kozaki.
W urzędzie temperatura tropikalna!
Grzejniki na full i zatrzaśnięte na głucho okna!
I tłum ludzi!
Najpierw do biura meldunkowego.
Byłam 10 w kolejce.
Oczywiście usiąść nie było gdzie bo stało 6 krzeseł w bardzo wąskim korytarzyku.
No więc stoję i się duszę.
Przyszła moja kolejka.
Podałam dowód,wniosek o zameldowanie,akt notarialny, że jestem współwłaścicielką mieszkania i mam prawo do meldunku.
Babka z długimi tipsami przybiła mi pieczątkę skreślającą wpis o starym adresie.
Czyli 40 lat mojego życia.Całe moje dzieciństwo,młodość,wspomnienia....
I dała karteczkę na której stało, że obywatelka taka a taka złożyła w dniu dzisiejszym wniosek o zameldowanie.
Wzięłąm ową karteczkę i udałam się do drugiej kolejki do biura meldunkowego.
Stałam 3 godziny.
Pot ze mnie leciał ciurkiem,makijaż mi spłynął,głodna byłam nieziemsko i wściekła na cały świat!
Ale nic to doczekałam się w końcu.
Weszłam.Ukłoniłam się grzecznie i pozwolono mi usiaść na krzesełku.
I baba zaczęła wprowadzać do bazy danych moje personalia.
Ludzie kochani myślałam, że mnie szlag nagły trafi!
Stukała JEDNYM palcem.Myliła się strasznie,stale coś kasowała i poprawiała.
W chwili kiedy dobrnęła do końca i miała zapisać dane,zawiesił się komputer!
Poleciała po informatyka.
Chwilę to trwało zanim przylazł i naprawił.
I baba znowu JEDNYM palcem zaczęła stukać!
Zatwierdziła dane i wydrukowała na kartce.
A ja czytam i poprawiam błędy.
Potem ona naniosła poprawki,zatwierdziła,wydrukowała.
I kazała miesiąc czekać na odbiór dowodu.
Podziękowałam,choć nie było za co i udałam się do domu.
Ale zanim dotarłam do domu wstąpiłam do 3 aptek.Bo juz miałam anginę, grypę i zapalenie płuc razem.
I w każdej aptece mnie odsyłano do lekarza.
A ja tłumaczyłam, że nie mam zameldowania,dowodu,książeczki zdrowia i nie znam miasta!
Dopiero w czwartej aptece,pod domem, się zlitowali i dali leki.
A ja dotarłam do domu,wyszłam z Żabulem na spacer,zjadłam i padłam jak podcięta.
Cris mi nie uwierzył jak mu opowiedziałam o wszystkim.
Po miesiącu udałam się po odbiór dowodu.Z Crisem się udałam bo miał urlop.
I oboje staliśmy w kolejce przez 2 godziny...
A dzisiaj zamiast dowodu podaje kartę bankomatową albo insze kartoniki bo troche ich mam.
Bo według mnie niewiele się różnią.A ja nie zawsze mam ze sobą okulary.
I jak pomyślę,że taki horror czeka mnie co 10 lat.
Żyć się odechciewa!!!!

Miłego dnia

wtorek, 29 września 2009

Niech się odpaprykują....

Tak sobie wczoraj zamilkłam,bo gdzie nie wejdę tam naczelny temat ostatnich dni czyli pan Polański.
Roman zresztą.
Nie chciało mi się wypowiadać na ten temat ale mam swoje zdanie.
Pozwolicie, że go nie wyjawię bo się narażę poniektórym.
I będzie 100 komentarzy....

Wiem jedno-trzynastoletnie panienki są bardzo zdolne w osiąganiu swojego celu..
A jeszcze kiedy temu celowi przyklaskuje mamusia owej panienki!
Czytałam kiedyś na temat owego zdarzenia i wyraźnie było napisane,że za tym wszystkim stała zemsta.
Bo mamusia panienki koniecznie chciała zagrać u Polańskiego.
A on nie chciał.
No to trzeba było mu pokazać "gdzie raki zimują".
I nie wiem czemu przypomina mi się Michael Jackson....
Tylko, że Jackson nie miał możliwości zwiać,a może nie chciał.
Ja na miejscu Polańskiego też bym zwiała i pokazała Amerykańcom środkowy palec.
Przypomnijcie sobie sprawę morderstwa Sharon Tate.
Bo na obcokrajowca Amerykanie inaczej patrzą.
I według mnie są porąbani.
Mnie z nimi nie po drodze.
I niech się odpaprykują od Polańskiego.

Miłego dnia

niedziela, 27 września 2009

Żyję...

Dla tych co pytają: żyję, żyję.
Migrena sobie poszła w siną dal ale nie mam czasu.
Pakuję Crisa bo znowu wyjedzie jutro.
Odezwę sie jak znajdę czas.

Miłego dnia.

PS.IBUPROM Max jest do d.... kompletnie na mnie nie działa!

piątek, 25 września 2009

Ile może....

Ile czasu może boleć głowa?
I nie reagować na żadne tabletki?
Moja boli drugi dzień.Mocno boli.
Wczoraj bolała cała.
Dzisiaj ból umiejscowił się w okolicach oka.
Oko łzawi.
Razi mnie światło.
Myślałam,że może ciśnienie..
Zmierzyłam.Normalne.
Umieram...
Chyba muszę odnowić kontakty z moją panią doktor.
Brrr....
Jestem bardzo zła!


Miłego dnia

środa, 23 września 2009

Spostrzeżenie....

Gdyby to Cris kupował różne środki czystości to mój dom pachniałby zielonym jabłuszkiem.

PS.Dzisiaj latam po urzędach.Trzymajcie kciuki cobym wkurwa nie dostała!

Miłego dnia...

Dopisek-godz.15:24
Cud!
Załatwiłam bez wqurwa.
No cud!

poniedziałek, 21 września 2009

Coś upolowałam.....

Ja nie potrafię żyć w otoczeniu chamstwa,zbyt wiele rzeczy mnie denerwuje.
Do tej pory myślałam, że to ja się zmieniłam ale niestety.
Za dużo by pisać tutaj.
To jest temat na notkę dłuższa a ja w tej chwili jakoś nie mogę.
Chyba będzie dół wielki.
No chyba, że coś mnie wyrwie z tego stuporu.
Postanowiłam,że nie będę "darła ryja",przeczekam.
O co biega?
A o takie tam pierdoły.
Chcecie konkretnie?
Proszę bardzo.
Czy ja muszę chodzić po oplutej klatce schodowej?
Czy ja muszę słuchać jak Zenki do siebie krzyczą per "kurwa mać" o 7 rano?
Czy ja muszę wąchać dym papierosowy bo sąsiad z klatki obok pali w oknie?
Czy ja muszę słuchać jak sasiedzi się kłócą przed klatką?
Czy ja muszę się potykać o wystawione worki ze śmieciami bo sąsiadom sie nie chce wynosić?
Wkurzają mnie ludzie ogółem a liczyrzepy w szczególności.
Czy ja naprawdę nie mogę iść do sklepu czy urzędu i sie nie zdenerwowć?
Dlaczego ludzie łażą po sklepie bez celu a jak ja się zatrzymam i sięgam po cos z półki to mi na plecach wisi rząd ciekawskich?
I jesień idzie.Ja nie cierpię się grubo ubierać wiec sami rozumiecie...
I nie mogę okien otwierać bo działkowicze ogniska palą.
Teoretycznie liście i badyle palą.
A praktycznie chyba stare opony bo dym czarny,gryzący i śmierdzący leci!
A teraz coś optymistycznego.
Niedziela.Piękny słoneczny dzień.
Wystawiłam głowę przez okno.Gapię sie na drzewa,na niebo bo przez siatki zabezpieczające nic innego nie widać.
Gapię się w lewo.
Naraz odwracam głowę i natykam się prawie nos w nos z CUDEM!
On zamarł i ja zamarłam.
I myślę sobie, że szlag mnie zaraz trafi bo nie mam aparatu w pobliżu!
Nie oddycham.
Cudo popatrzyło na mnie i zaczęło się bardzo powoli oddalać!
-Cris,szybko leć po aparat i ostrożnie mi go podaj.I nastaw najpierw-szepczę.
Cris się zerwał i podał mi cyfrówkę.
A oto efekt polowania.
Miłego dnia



czwartek, 17 września 2009

Wymyślam-nie przeszkadzać....

Są słowa,które już samym swoim brzmieniem mają negatywny wydźwięk:
- teściowa (nie moja)
- ojczym (nie Cris)
- macocha (znam dwie,są super i dzieci za nimi przepadają)
- narzeczony (no nie cierpię tego słowa)
Ja dorzuciłabym jeszcze jedno słowo:
BRATOWA (ale ta moja,osobista).

Siedzę,siedzę,myślę, myślę...
Jam wredna jest,pisałam już kilkakrotnie!
No więc siedzę i wymyślam najcięższe tortury!
Bo facetowi to bym coś urwała a co można urwać babie?

Czy w każdej rodzinie MUSI być jakaś czarna owca?

I niech ona się cieszy, że nie mogę myśli zebrać taki wqurw mną trzepie!
Bo już dawno by opuściła ten ziemski padół!
Ale ja ochłonę kiedyś i wtedy,wpadnę,dopadnę i krew się poleje!
Tylko jedna myśl mnie powstrzymuje-zabiję gadzinę a pójdę siedzieć za człowieka!
Człowieka?
Jakiego człowieka ja się pytam ????
Człowiekiem trzeba się urodzić i nim być!

M..... dnia

wtorek, 15 września 2009

Wrrrrrr......

Temu kto wymyślił styropian do ocieplania budynków,urwałabym co nieco!
Okna mam zamknięte na głucho a i tak wszędzie się walają te styropianowe kulki.
I przyklejają się na fest!
Sprzątam na sucho, na mokro,zamiatam,zbieram a one i tak są wszędzie.
Bo Żabul na sobie przynosi ze spacerów i domownicy na sobie.
Pod domem białe trawniki.
Dzisiaj wieje wiatr więc nic nie widzę!
Bo szyby w oknach mam też białe.
Może to i dobrze bo nie widzę odchodzącego lata?

Miłego dnia

poniedziałek, 14 września 2009

Cudo-kontynuacja....

No więc tak...
Jemy obiad.
Pyszny!
Plastry schabu w sosie własnym.
Zapach taki, że aż dech zapiera.
Jemy tradycyjnie w pokoju bo niedziela przecież.
Naraz Cris mnie trąca i głową okno pokazuje.
A w oknie kot stoi.
Porozglądał się w prawo,potem w lewo.
Popatrzył na nas i "miał" grzecznie powiedział.
Takie ciche "miał" więc to chyba było "dzień dobry" po kociemu.
A potem zaczął mruczeć i ogonem wywijać.
Popatrzył na Żabula, Żabul na niego.
Spodobali się sobie bo żadnej reakcji nie było.
Ja wiem, że Żabul nie gania kotów bo był z nimi chowany.No lubią się.
Na spacerach też nie gania kotów.
Tek wzięła plaster mięsa.Podrobiła na mniejsze kawałki i dała kotu na spodeczku.
Poczęstował się chętnie.
Zagryzł psimi ciasteczkami.
Popił mlekiem.
I poszedł.
Ale do wieczora jeszcze ze 4 razy włamanie do nas robił.
I pozwolił się sfotografować.
I kumpla na schab przyprowadził.
Tego czarnego,kudłatego CUDEM przeze mnie nazwanego.
Ale CUDO cykoryjne strasznie i na widok rodziny przy stole zwiało szybko.
I siedziało pod "talerzem".
Ale ja cierpliwa jestem.
A Cris dzisiaj wątróbkę obiecał kupić wracając z pracy....

Miłego dnia





niedziela, 13 września 2009

CUDO......

Podobno tylko niektórzy ludzie są zdolni do odczuwania szczęścia.
Malkontenci tej zdolności nie posiadają ponoć wcale.
A pozostali ludzie w zależności od nastroju.
A ja?
Wstałam raniutko,pogapiłam się na śpiącego Crisa.
Przykryłam mu co nieco bo się rozkopał przez sen.
Potem pogapiłam się na śpiącego Żabula.
Rozkoszny widok!
Podreptałam do łazienki i do kuchni po wodę mineralną.
No i polazłam na kompa.
Słuchawki na uszach,ulubiona muzyka,czytam blogi i komentarze piszę.
Mam uchylone okno i zimne powietrze mi po nogach ciągnie.
Trochę mi zimno ale nie chce mi się tyłka podnieść.
I naraz za oknem widzę CUDO!
Cudo dostrzegło mnie,popatrzyło na mnie pięknymi oczami i zamarło z podniesioną łapą.
A ja wstrzymałam oddech.
Cudo zrobiło ruch jakby chciało wejść przez okno ale się rozmyśliło.
I oddaliło się swoim dostojnym krokiem.
A ja dopadłam okna,wystawiłam głowę i "kici,kici" wołam.
Ono się zatrzymało,obejrzało.I usiadło.
Wypadłam z pokoju,dopadłam w kuchni lodówki, wyciągnęłam karton mleka,nalałam do miseczki i stawiam na rusztowaniu.
Cudo popatrzyło na mnie z pogardą i oddaliło się dostojnie wachlując przepięknym ogonem.
Może ono chciało królewskiej zastawy?
I królewskich potraw?
Ale co dla kota jest królewskie?
Szynka czy kawałek ryby?
Czy ktoś wie co lubią persy?
Piękne, czarne,puchate persy?
Koty znaczy takie.
Kocham koty ,tak?

I kocham moich Zenków, że rusztowanie postawili.
Może CUDO wróci....

A miseczka nawet porcelanowa nie była...

Miłego dnia

PS.Przyszło drugie...

sobota, 12 września 2009

Przyjechał....

Przyjechał Cris.
Bo go wysłali w delegację delegacji,w pobliże domu.
Pies zwariował ze szczęścia i wszyscy sąsiedzi myśleli, że morduję psa tak się darł!
Potem Cris zjadł cały gulasz z ryżem i surówką z czerwonej kapusty.
Zagryzł pierogami ze śliwkami co to je miałam dla siebie na dzisiejszy obiad.
Nic to,zrobię sobie drugie,co nie?
Potem jeszcze kawę wypił z ciasteczkami pysznymi.
A ja się zastanawiałam kiedy pęknie....
Na szczęście poszedł z Żabulem na długi spacer więc spalił trochę kalorii.
No a potem siedzieliśmy,gadaliśmy,śmieliśmy się,usiłowaliśmy oglądać telejajko ale się nie dało, takie nudy straszne.
Poczytałam mu co nabazgrałam na blogu i poszliśmy teoretycznie spać.
A dzisiaj mnie boli kręgosłup i kolana.
Ale Cris obiecał,że rozmasuje...
No rozumiecie...

Miłego dnia.

czwartek, 10 września 2009

No to się rozkraczył...

Zaczęło się.....
Popsuł mi się odkurzacz!
Ten co to go sama kupiłam i przytargałam.
Od samego początku był moją zmorą bo kupić do niego worki graniczyło z cudem!
Ciąg miał słaby,stale coś się psuło,kółka odpadały.
Teoretycznie sam miał zwijać kabel.
W praktyce różnie to wyglądało.
I śmierdział strasznie podczas odkurzania!
Czymś chemicznym śmierdział!
No więc czekaliśmy z Crisem kiedy się rozkraczy, żeby nowy kupić.
No i się właśnie rozkraczył po 7 latach używania.
A ja zostałam z zapasem worków!
I z pająkiem w łazience....
Czy fakt posiadania własnego pająka świadczy o moim lenistwie czy też pająki na jesień do domów ciagną?
Codziennie go proszę, żeby sobie poszedł ale on jakiś ułomny!
I nigdy nie wiem kiedy mnie podglądnie.
Wczoraj na ten przykład siedziałam w wannie jak się na moje cycki z sufitu patrzył.
Czy muszę dodawać, że się myłam w tempie ekspresowym?
A on siedział,wielki i włochaty.
Miałam wrażenie, że się ze mnie natrząsał z szatańskim uśmiechem!
A jak wchodziłam do wanny to nigdzie go nie było!
No więc jestem zestresowana strasznie.
Jak się dzisiaj nie wyniesie to od Baśki odkurzacz pożyczę!
I zrobię porządek!
Bo żaden obcy "facet" nie będzie mnie podglądał!
Nie życzę sobie i już!

Miłego dnia.

środa, 9 września 2009

P jak.....pierogi

I po co mnie to było?
Ale musiałam,no musiałam.
O co biega?
Już wyjaśniam.
Gdzieś pod koniec lat 70 ubiegłego wieku (o rany jak to brzmi!!!) moja Maman postanowiła
założyć domową książkę kucharską. Taką ze swoimi sprawdzonymi przepisami.
Że to niby dla wnuków będzie w przyszłości.
Mama wprawdzie zawsze twierdziła:"że nienawidzi gotować ale kocha swoją rodzinę i gotować będzie".
No więc nabyła zeszyt formatu A-4 w czarnej skórzanej okładce i zaczęła mozolnie receptury notować.
Nikt jej nie przeszkadzał,nikt jej przez ramię nie zaglądał.
Pisała, pisała,wklejała z gazet różnych aż książka nabrała odpowiednich rozmiarów.
I pewnego dnia gotując obiad poprosiła mnie o zerknięcie w przepis bo zapomniała receptury.
Wzięłam w ręce sfatygowane nieco dzieło i otworzyłam.
Zeszyt miał z boku taki alfabet, żeby łatwo było daną rzecz znaleźć.
Zerknęłam ciekawie i myślałam, że umrę ze śmiechu.
Na pierwszej stronie,pod litera A stało jak byk:"aby ciasto pierogowe...."
Pod literą B:-"Bryndza-jak zrobić nadzienie do pierogów"
Litera C- ciasto pierogowe
I tak przez całą książkę.
Bo Maman uwielbia pierogi!
Pod każdą postacią, z każdym nadzieniem i o każdej porze dnia i nocy.
Robiła je czesto, tak z 500 sztuk jednorazowo.
Potem je gotowała,mroziła i miała na szybkie obiady.
A ja jestem nieodrodną córką swojej matki.
Bo wczoraj kupiłam śliwki.
I dzisiaj umieram bo na obiad było to:.....





Miłego dnia

wtorek, 8 września 2009

Roczek...

"Postanowiłam pisać bloga".

To zdanie napisałam równo rok temu.
O godzinie 12:18 podjęłam taką decyzję.
Poczatkowo miałam ambitne plany umieszczania notek codziennie.
A potem mi przeszło bo życie zweryfikowało moje zachciewajki.

Dzisiaj na przykład od godziny 6 rano usiłuję notkę dodać.
Wstałam rano,poczłapałam do łazienki,wzięłam z kuchni butlę wody mineralnej.
Doczłapałam do kompa,włączyłam go założyłam na uszy słuchawki,poszperałam w folderze "Moja muza"
i się zasłuchałam.
Polazłam na ulubione blogi.
A czas leci z kopyta.
W międzyczasie zaczęła mnie boleć głowa.Mocno!
Polazłam do kuchni, wyciągnęłam z apteczki tabletkę, łyknęłam i wróciłam na kompa.
Ale wena cholera gdzieś sobie poszła!
O godzinie 7.30 za oknem rozpętała się III wojna światowa.
Łomot, kurz, wrzaski i steropian wszędzie!
Bo znowu mamy Zenków.
Ocieplają budynek i ogółem elewację piękną robią.
I pety palą w ilościach hurtowych.
No więc mam zamknięte wszystkie okna i zdycham bo na dworze ze 30 stopni!
Jak nie zdechnę to jutro więcej napiszę.

Miłego dnia

PS.Z okazji roczku trzy prezenciki dla siebie wybrałam:





poniedziałek, 7 września 2009

Paproch.....

O ja durna i naiwna blondina.
Myślałam, że jak Crisa w domu nie będzie to ja sobie odpocznę deczko.
No bo obiadów nie będę gotować (Tek i tak woli bułę z szynką).
Poczytam sobie,pobyczę się troszkę,poneronię na kanapie,filmy pooglądam ulubione.
Taaaaa..
No więc siedzę na kanapie,pilota mam w łapie i latam po kanałach.
Tu zerknę na kabaret jaki,tam na piosenkę a i o film zahaczę czasem.
Wchodzi Tek:
-Mama,co na obiad?-pyta me dziecię głośno.
-A skąd ja mam wiedzieć?-odpowiadam zgodnie z prawdą.
Jak krasnoludki nie ugotowały to nic nie ma.
-Ale ja jestem głodna-rzecze me wredne dziecię
-To weź sobie coś-odburkuję-I nie zawracaj głowy!
Tek poszła do kuchni.
Za chwilę wraca i nudzi, że w kuchni NIC nie ma.
Wzdycham ciężko,zwlekam sie z kanapy i udaje się do lodówki.
Lodówka pustawa ale coś tam znajduję.
Wyciągam parówki,żółty ser,biały ser,wędlinę, masło.
Bułki też są.
I pomidory i małosolne w kamiennym garnku.
-Córka-krzyczę-chodź no tu szybko.
Ona przychodzi i patrzy na mnie.
-Zobacz na to-mówię-to jest NIC?
-A tam,w porządnym domu jada się obiady!-odpowiada ta gadzina jedna.
Popatrzyłam na nią wzrokiem bazyliszka i zabrałam się za ciasto naleśnikowe.
Nasmażyłam.
Ja jadłam z jabłkami a ona z parówkami,żółtym serem i ketchapem.
Po obiedzie kawa i dalsze neronienie.
Dzwoni komórka.
-Witaj Skarbie-cieszy się jak wariat Cris-co robisz?
-Neronię się i trawię naleśniki-rzekłam zgodnie z prawdą.
-Z jabłkami? Mniam,mniam-rozmarzył sie Cris-Uwielbiam!
-Wiem, że uwielbiasz,jak wrócisz to ci zrobię!
Cris się ucieszył i zażyczył sobie jeszcze ogórkowej,rosołu,kurczaka pieczonego,placków ziemniaczanych...
Długą listę wymienił żarłok jeden!
A potem powiedział, że muszę iść do PZU i do banku należności zapłacić.
No to zwlokłam się dzisiaj z łóżka skoro świt i udałam się do miasta.
W PZU kolejek nie było, szybko załatwiłam co trzeba i udałam się do banku.
I tu mnie szlag lekki trafił.
W banku tłum.
Same liczyrzepy.
Stoję grzecznie w kolejce ale cholera mną trzepie.
Z przodu dwie liczyrzepy głośno nadają o księdzu na wczorajszym kazaniu ( w banku obowiązuje cisza,przypominam).
Za mną kolejna liczyrzepa,woniejąca jakimiś fiołkami, stale wskakuje mi na plecy i dyszy w kark.
Nienawidzę!
Mam ochotę się odwinąć i walnąć torbą z całej siły!
Ale zagryzam tylko zęby i powtarzam mantrę:"wytrzymam i wyjdę na świeże powietrze"!
Dotarłam do kasy,zapłaciłam i wypadłam.
Odetchnęłam głęboko kilka razy bo na dworze w międzyczasie piękny dzionek sie zrobił.
Idę sobie do domu,chodniczkiem betonowym wąskim,obok drzewka różniaste rosną.
Mijaja mnie różni ludzie.
Naraz łowię kątem oka, że wszyscy się gapią w okolice mego biustu.
Zerkam dyskretnie i widzę, że mam na bluzce jakis paproch.
No to strzepnęłam ręką i zrobiłam brunatną plamę na całe cycki i kawałek brzucha!
Z ust wyrwało mi się mało parlamentarne słowo!
A potem szłam do domu bocznymi ścieżkami zasłaniając tors gazetą....

Miłego dnia

czwartek, 3 września 2009

Żaby.....

Moja Rodzicielka zawsze chciała studiować polonistykę albo biologię.
Czyli jej dwie pasje.
Jednak życie jej się inaczej ułożyło i nigdy nie zrealizowała swoich pragnień.
Osobiście uważam, że do niczego jej nie były potrzebne owe studia bo język polski znała perfekt.
Nie było takiego zagadnienia, czy to chodziło o ortografię czy gramatykę,żeby Mama nie znała odpowiedzi.
Kiedy nie mogłam sobie poradzić z jakimś naukowym określeniem typu "pajdokracja",nie musiałam zaglądać do słowników bo była Mama.
A brak studiów biologicznych w niczym jej nie przeszkadzał kochać wszystko co żyje.
Kiedy miałam półtora roku rodzice nabyli duży dom do remontu.
I od razu w tym domu pojawiły się zwierzęta.
Sposób w jaki te zwierzęta do nas trafiały to temat na osobną notkę...
Przy domu był duuuży ogród.
Wymagał ogromu pracy.
Od razu rodzice posadzili mnóstwo drzew owocowych,kwiatów i innych roślinek.
I był basen.
A raczej basenik.
Basenik służył głównie za poidło dla wróbli i szpaków.Także okoliczne koty się w nim przeglądały.
Tata był zagorzałym wędkarzem.
W każdę niedzielę zabierało się cały majdan czyli żonę,dzieci,psy i KOTY (tak,tak!) i jechało się w "ulubione miejsce" na ryby.
A po powrocie wpuszczało się owe ryby do basenu.
To był przekomiczny widok jak naokoło siedziały koty (dużo) i próbowały łapami te ryby wyłowić.
Ale największym marzeniem Mamy były żaby!
Chciała mieć w basenie,żeby jej wieczorami kumkały.
Fioła miała na tym punkcie zgoła.
Na każdym spacerze,wyjeździe w teren czy do lasu,Maman miała nadzieje znależć żabę.
Taka znaleziona żaba była zabierana do domu,wpuszczana do ogrodu i miała kumkać.
Żaba miała w głebokim poważaniu życzenia mojej Rodzicielki i przy najbliższej nadarzajacej się okazji,nawiewała z ogrodu przy rozpaczy mojej mamy.
Ale pamiętam takie zdarzenie...
Któregoś roku,padało przez kilka dni i na polnej drodze w pobliżu domu utworzyła się sporych rozmiarów kałuża.
A raczej bajoro niewielkie.
Po jakimś czasie w tym bajorze pojawiło się mnóstwo kijanek!
Co nas podkusiło z siostrą, nie mam pojęcia,fakt że o tym poinformowałyśmy Maman.
Mama dostała wypieków,każda z nas dostała po sporym słoiku i miałyśmy przytargać owe kijanki do basenu.
Ano dobrze.
Przytargałysmy.
Mama się cała rozświetliła ze szczęścia bo nareszcie miała swoje ukochane stworzonka.
Codziennie zaglądała do nich,zachwycała się jak rosną i snuła plany jak pięknie będą jej kumkać wieczorami....
Stworzonka sobie rosły,miały żabi raj ale natura dała znak o sobie.
I wyrośnięte małe żabki zaczęły opuszczać basen i udawać się w sobie tylko znanym kierunku.
Mama wpadła w rozpacz.
-Ja je tak kocham a one mnie opuszczają.Zrób coś-wołała przez łzy do Taty.
Tato miał anielską cierpliwość i bardzo kochał Mamę bo bez namysłu zaczął zbierać żaby i wrzucać z powrotem do basenu.
My też na kolanach zbieraliśmy żaby po całym ogrodzie. Tato nawet taką zaporę w basenie zrobił, żeby nie wylazły.
Niestety,zew natury okazał się silniejszy i żaby zniknęły.
A Mama została niepocieszona.
I przy najbliższej okazji znowu szukała żab...
Czy muszę dodawać, że jak ktoś chciał wspomnieć, że widział żabę to dostawał kuksańca w bok!
Temat był zakazany bo dbaliśmy o nerwy Mamy...
A potem siostra się wyprowadziła.
Daleko.
Na wieś. Nad Wartę.
I wspomniała,że jej rechoczą żaby.
I Mama do niej pojechała...
I wróciła rozmarzona i happy.

Miłego dnia

PS. Usiłuję pisać.
Jeśli zamilknę pewnego dnia to nie dlatego, że się obraziłam ale komp mi bryka.
Podejrzewam przegrzanie

środa, 2 września 2009

Dziękuję....

O żabach miałam pisać ale poczekacie moment....

Bo wydarzyło się coś...
Nie,nie nic przykrego.
Wręcz przeciwnie.

Wbrew pozorom jestem osobą bardzo wraźliwą.
Wzruszam się na filmach,na ukochanych piosenkach,czytając książki czy oglądając obrazy.
Wzruszam się patrząc na mojego psa,kiedy je albo kiedy śpi.
A dzisiaj wzruszył mnie pewien ludzki gest.
Popłakałam się bardzo.
Bo dostałam prezent.
Bardzo piękny prezent.
Będzie mnie pocieszał przez cały okres rozłąki z Crisem.
Będzie mnie chronił przed wrednymi tego świata.
Przed złym nastrojem i przeciwnościami losu.
Zaczęłam wierzyć w ludzką dobroć.
Bo jak inaczej wytłumaczyc fakt,że osoba,znająca mnie tylko z mojego bloga,która mnie nigdy nie widziała,nie rozmawiała ze mną przysyła mi efekt swojej pracy?
I jak ja mam się odwdzięczyć?
Ta osoba...
Kiedy ją zobaczyłam pierwszy raz,na zdjęciu,na jej blogu,skojarzyła mi się z takim jasnym aniołem.
A dzisiaj dostałam od niej pięknego Anioła.

Srebrzysta- dziękuję z całego serca.

wtorek, 1 września 2009

Wspominki na koniec wakacji...

No tak jak ten czas szybko leci.
Tak niedawno żarliwie błagałam naturę o brak upałów a tu już prawie jesień nam zagląda w okna.
Noce już są zimne.
Dzisiaj pierwszy dzień szkoły a ja mam zgoła inne wspomnienia...
Pamiętam,jak przez cały rok szkolny człowiek (czytaj ja) z utęsknieniem spogladał w kalendarz,liczył ile jeszcze dni zostało do wakacji.
Dreptał ponury do szkółki izrezygnowany starał się nie usnąć na nudnych wykładach.
Niekiedy też irytował sie czego matematyk od niego chce albo chemiczka dopytuje o debilny wzór jakiegoś 3-etylo-4-metylo..czegoś tam.
A co ja encyklopedia jestem?
Niech sobie weźmie podręcznik,tam wszystko jest napisane skoro sama wczoraj widziałam!
A mnie niech zostawi w spokoju,ja czekam na wakacje.
W dodatku za brudnymi szkolnami oknami coraz częściej było piękne słońce.
Serce i dusza wyrywały się na zieloną trawkę i ławka nas,uczniów, wręcz parzyła i uwierała wszędzie.
Ale nauczyciele to wredne małpy i tortury stosowali w postaci zaliczeń, kartkówek,dyktand i testów.
I wypracowań na 6 stron arkusza kancelaryjnego!
Do dzisiaj nie cierpię pisać na żądanie!
Ale nic to wszystko co złe się kiedyś kończy i oto nadchodzi ten długo oczekiwany moment.
Jeszcze tylko ubrana na galowo wysłuchałam przemówień ministra oświaty,potem dyrektorki szkoły,odebrałam świadectwo,wysłuchałam uwag rodziców i WAKACJE!!!!!!

I co robi człowiek kiedy ma wakacje?
Ano byczy się i ma mnóstwo planów.
Po pierwsze-spać do oporu.
To znaczy do godziny 9.00.
Bo o tej magicznej godzinie brało się radio,nastawiało na full i słynna poleczka.
Szał ciał i uprzęży czyli "Lato z Radiem".
No więc brałam radyjko,wskakiwałam w stój zwany kąpielowym i szłam do ogrodu.
Młoda byłam, siksa zgrabna i szczupła to co sobie będę żałować.
Nie miałam nic do roboty więc pieliłam sobie ogródek w ramach relaksu i opalania pod palmą (no dobra pod śliwką węgierką).
I tak sobie spędzałam czas całkiem przyjemnie.
Aż tu pewnego dnia moja Rodzicielka kochana wydała mi polecenie nakopania młodych kartofelków na obiad.
Ano dobrze.
Wzięłam potrzebne akcesoria w postaci wiaderka ocynkowanego 10 litrowego,motyczkę i polazłam do ogrodu.
Wlazłam w zagon kartofli i podśpiewując sobie razem z radiem ówczesny szlagier "Sun of Jamaica" zaczęłam kopać kartofelki.
Kopię, kopię, zbieram,zbieram,już prawie mam całe wiaderko.
Upał był nieziemski,ziemia nagrzana to i byłam na bosaka co uwielbiałam.
Naraz czuję, że mi zimno w prawą stopę.
Popatrzyłam na nią ale łęty ziemniaczane mi ją zasłaniały.
Pomyślałam, że to pewnie zimne liście i dalej macham motyczką.
Naraz mój wzrok przebił się jednak przez ziemniaczane łęty.
"san of dżemejkaaaaaaa Łaaaaaaa Łaaaaa-rozdarłam się całą pojemnością płuc bo zobaczyłam smoka.
Ogromnego,nadętego,oślizłego,wstrętnego ropucha.Brrrrr
I jak nie wierzgnę nogą.
Zobaczyłam jak coś poszybowało w powietrze,przeleciało przez płoti wylądowało za płotem w trawie.
A ja z rozwianym włosem,z przerażeniem w oczach wpadłam do domu drąc się jak opętana:
-Ropucha!Napadła mnie!
-Gdzie?-zainteresowała się gwałtownie Mama.
- A tam w kartoflach!
-To trzeba było ją złapać i całować-rzekł wredny braciszek mój.
-Może to był jakiś królewicz-dodał rechocząc głośno.
-Taaaa królewicz-rzekłam obrażona-Chyba Zanzibaru bo taki czarny i wyłupiastooki!

Mama wypadła z domu i zaczęła szukać owego płaza.
Oczywiście nie znalazła i miała do mnie straszną pretensję, że jak mogłam,że jestem nieczuła egoistka, że mogłam zabić stworzonko i takie tam.
Czy muszę pisać że Maman kocha WSZYSTKIE żaby.
Żaby czyli moją zmorę.
Dlaczego zmorę?
O tym następnym razem.

Miłego dnia