środa, 26 maja 2010

Nic mi się nie chce....

Pogody dalej nie ma.
Ręka boli.
Zaliczyłam dentystę.Bezboleśnie!
Byliśmy w bibliotece i nawet się nie wściekłam.
Na targu wszystko trzy razy droższe.
Szwędam się po domu zła.
Muszę pomysleć i wyprodukować coś nowego bo ZGUBIŁAM SWOJEGO PLEMNIKA!
Noż!

Miłego dnia

piątek, 21 maja 2010

Jestem niedysponowana...

Rozwaliłam sobie dłoń.Lewą.Szkłem.To znaczy pucharkiem,szklanym,brązowym.
Jedliśmy lody.Pyszne,chociaż nie reklamowane w telejajku czyli żadna Algida czy Koral.
Naczynia mają to do siebie,że po użyciu należy je umyć,wysuszyć i schować.
Nie wiem dlaczego chciałam to zrobic szybko.
Otworzyłam szafkę,wzięłam dwa pucharki,po jednym w każdą rękę.
Po czym stuknęłam jednym o drugi.Ten w lewej dłoni nie wytrzymał uderzenia i rozprysnął się na milion kawałków.
Poczułam pieczenie.Zobaczyłam krew.Spory kawałek szkła oddzielił mi od siebie dwa palce zostawiając głęboką ranę i zatrzymał się na pierścionku.
Zaręczynowym.Bo go noszę na serdecznym palcu lewej ręki.
I od paru dni przekonuję sie,że o ile można być człowiekiem z jedną ręką, o tyle kobietą już nie bardzo.
Nie umiem sobie umyć pleców.Nie potrafię się uczesać.Milion innych rzeczy też nie potrafię.
A najbardziej mnie wkurza, że nie potrafię sobie zapiąć biustonosza!!!

Miłego dnia.

PS.Miasto jest zalane.Ewakuowali część ludzi.
Wczoraj było słońce.W nocy znowu padało.
Czekamy,wciąż czekamy.....

niedziela, 16 maja 2010

Czyżby powtórka z rozrywki ?

Weszłam ci ja w moje tajne zapiski a tam pod datą 13 maja 2009 roku stoi jak byk:
W poniedziałek lało jak z cebra.Zimno,ponuro.
I co?
U mnie leje od poniedziałku.Mocno leje i nie chce przestać.
Wczoraj była okropna burza z piorunami i łomot taki,że szło ogłuchnąć.
Spać nie mogłam.
W domu zimno.Pranie nie schnie.
W całym domu śmierdzi mokrym psem bo co Żabul wyschnie to znowu trzeba z nim iść.
Wczoraj udało mi się zszokować małżonka mego.
A było tak.
Cris pojechał w swoich sprawach.Po drodze miał zrobić bieżące zakupy znaczy chleb kupić.Mnie z racji pogody nie chciało się tyłka podnieść bo w sobotę mus dłużej pospać.
Odwróciłam się więc na drugi półpupek z zamiarem szybkiego zaśnięcia.Niestety,niestety...Żabul ma zakodowane,iż w sobotę ukochany pan ma być w domu.
I co robi ta moja psia zaraza?
Ano stoi pod drzwiami w przedpokoju i najpierw zaczyna popiskiwać a potem wyć!
Próbowałam uciszyć gadzinę na różne sposoby.Prośbą i groźbą.Potem chciałam mu gębę zapchać mięsem pieczonym,pasztetem,parówką i jajkiem na twardo czyli samymi smakołykami.Ale gdzie tam!
Powąchać powąchał ale nadal siedzi i się awanturuje.
Nerwy mi puszczają więc w końcu rzeczę do gadziny:
-Zamknij że się ty psia kreaturo bo nam sąsiedzi eksmisję zrobią.Kto to widział się tak zachowywać o 8 rano w sobotę?
On łypnął na mnie złym okiem ale nadal swoje.Podumałam chwilę,westchęłam ciężko,po czym przyoblekłam swoje boskie gabaryty w ciuchy odpowiednie,psa na postronek i poszliśmy na dwór.
Bardzo szybko woda z nas ściekała strumieniami no bo przecież mamy maj,komunie więc i leje odpowiednio.
Przy okazji stwierdziłam, że w czasie deszczu drastycznie zmniejsza się ilość psów na moim osiedlu bo żadnego nie spotkaliśmy.
Oblecieliśmy w ulewie spory kawałek.Wróciliśmy.Żabul stanął w przedpokoju na szeroko rozstawionych łapach.Sama go tego nauczyłam,że mokry ma się nie szwędać po domu.
Ściągam swoje mokre buty,przemoczoną kurtkę,wieszam w łazience mokry parasol.Po czym się zastanawiam czym wytrzeć psa bo wszystkie JEGO ręczniki mokre.W końcu poświęcam następny ręcznik.
Podsuszony Żabul poszedł spać na swój fotel a ja do kuchni śniadanie zrobić.
A potem wrócił z zakupami wkurzony Cris.No bo jak zwykle w sklepach same liczyrzepy.
Pies oczywiście nawrzeszczał na pana,że go zostawił,znowu sąsiedzi usłyszeli, że TU mieszka ON,Żabul.
No i w ramach rekompensaty Cris musiał iść nim na spacer.Wrócili oczywiście mokrzy.Poświęciłam następny ręcznik.
Po czym zrobiłam kawę.Siedzimy,pijemy,Cris zerka w telejajko,ja książkę czytam.
Nagle coś sobie przypomniałam i głośno rzeczę do męża:
-Cris,musimy kupić pieluchy!!!!!
Jemu pilot wypada z ręki,traci oddech i oczy się znacznie powiększają.
-Że co?- pyta słabym głosem.
-Pieluchy-powtarzam-Takie dla noworodków,tetrowe,białe ewentualnie kolorowe,Wszystko jedno.
Cris powoli łapie oddech i rzecze bardzo spokojnie:
-Skarbie,czy ja o czymś nie wiem? Czyżby nam się coś przytrafiło?
-Że co?-pytam skołowana.A potem do mnie dociera.
-Świntuch jeden,co za myśli ci po głowie latają!W naszym wieku?
-No co?-tłumaczy się Cris-Wypadki chodzą po ludziach.
-Świntuch-powtarzam dobitnie.
-No to nie rozumiem.Sama mówiłaś,że pieluchy...
-Mówiłam,że musimy kupić pieluchy do wycierania psa.One świetnie chłoną wodę i szybko schną.
-Aaaaaa-Cris oddycha z ulgą.
I czemu ja na to wcześniej nie wpadłam? Bo owe pieluchy świetnie się sprawdzają w te deszczowe dni.
A Wy, moi mili,czym wycieracie swoje mokre psy?

Miłego dnia.

PS.Jak nie przestanie lać to znowu będzie powódź! Toczka w toczkę mamy to samo,co rok temu.

poniedziałek, 10 maja 2010

Co słychać????

Kiedy na ulicy spotykamy dawno nie widzianą,znajomą osobę,zazwyczaj pada zwyczajowe:"co słychać"?
I pada jakże odruchowa odpowiedź,że wszystko w porządku.No bo czy jest sens opowiadać szczegółowo o wydarzeniach w naszym życiu wiedząc, że ktoś się śpieszy.Albo,że nas nie słucha a pytanie padło aby tylko coś powiedzieć?
Dla mnie jeszcze jest ważne KTO pyta.No bo znajomych się ma różnych.Są wśród nich osoby bardzo lubiane i są takie,które się zna "przez przypadek".
Człowiek nie żyje na pustyni, niestety.Każdy z nas ma rodziny,znajomych,oni znowu też mają znajomych.
Zdarzyło mi się ostatnio poznać taką jedna rodzinę na pogrzebie.A raczej na stypie.Tak się złożyło,że siedzieli po drugiej stronie stołu.I w ciągu godziny gęba się facetowi nie zamykała a głos miał donośny.
Odmówił zjedzenia rosołu z makaronem "a bo to pani,wywar z padliny jest".Ale schabowego zeżarł.
Przy kawie usłyszałam,że cukier to trucizna więc on nie słodzi.Za to ciastka trzy,kremiaste bardzo,wtrząchnął.
Jak już facet wyczerpał temat żarcia to dowiedziałam się z detalami gdzie pracuje,co robi,ile zarabia.Potem żonę skrytykował,że mało gospodarna,że kiepsko gotuje,że za chuda.Podał także liczbę dzieci,że syn był w Iraku a córka leń.
Miałam dosyć.Próbowałam kilkakrotnie zmienić temat,pod pozorem kataru wychodziłam do łazienki.Chciałam,żeby facet ucichł chociaż na momencik.Obok siedziała jego żona,która miała w dupie,że jemu się gęba nie zamyka i nikogo do głosu nie dopuszcza.
Kiedy facet wszedł na politykę,zęby mnie zaczęły boleć ale na szczęście towarzystwo zaczęło się zbierać do wyjścia więc skorzystaliśmy z okazji i pożegnaliśmy się szybko.Facet chciał koniecznie "się spotkać aby pogadać i żeby mu nasz adres podać".
A niedoczekanie jego!Ja miałam go serdecznie dosyć.Niech się inni z nim męczą.
I mam taką cichą nadzieję,że go nigdy na ulicy nie spotkam.

Jako,że pogoda ostatnio do du... a w telejajku same durne powtórki,oglądneliśmy z rodziną "Avatara".I teraz już wiem dlaczego wszyscy się nim tak zachwycają! I z niecierpliwością czekam na drugą część.Ten Cameron to zdolna bestia jest!
A potem jeszcze ogladnęłam "Zmierzch" i jedyne co mnie w filmie zachwyciło to oczy głównego bohatera.Ach!

A tak poza tym to wszystko po staremu.Żabul śpi całymi dniami,właśnie szczeka głośno przez sen.No i zaczął zęby gubić.Staruszek najukochańszy.

Miłego dnia

sobota, 1 maja 2010

Wyszło na moje....

Przez cały tydzień,gdzie tylko nie nastawiłam ucha,słyszałam o długim weekendzie.Zaś w telejajku usiłowali mi wmówić,że MUSZĘ koniecznie kupić niezbędnik piknikowy w postaci sporego kosza.A w koszu talerze porcelanowe,srebrne łyżki,widelce,noże,widelczyki.No i kieliszki kryształowe.
Do tego kocyk wielki oczywiście.No mówię Wam królowa brytyjska by nie pogardziła!
Szkoda,że ceny nie podali.Mnie tam zawsze piknik się kojarzył z żarciem branym w łapę.W jednej kończynie chleb z masłem,w drugiej jajo na twardo czy inszy pomidor.No i jakieś picie w butelce po mleku.O serwetkach nikt nie myślał.Mama wprawdzie brała mokre ściereczki ale dzieciaki wycierały łapy w trawę i leciały do swoich spraw.
Ja odporna jestem na wszelką propagandę i nie dałam sie ogłupić.
Wczoraj był taki upał,że mało się nie rozpuściłam.Wszystkie okna pootwierane a ja dyszę.
Wystawiam łeb przez okno i co widzę?
Sąsiedzi z zakupami latają,pakują grille,brykiety,podpałki,tacki,całą zastawę plastikową,kiełbasy,mięsa,chleby,ketchupy,musztardy i insze akcesoria piknikowo-weekendowe z wędkami włącznie.
A krzyżyk im na drogę.Niech jadą będzie cisza i spokój.
A potem wrócił z pracy spanikowany Cris i zaczął mnie ciągnąć na zakupy!
Powarczałam bardzo mocno,stwierdziłam,że zgłupiał strasznie,wnerwiłam się,złapałam torby i wypadłam z domu bo co będę z wariatem dyskutować.
Cris wypadł za mną i pojechaliśmy do sklepu.Jakoś się nie udusiłam w samochodzie.W sklepie jak po tajfumnie jakim!
Tłumy ludzi i puste półki! NIC NIE BYŁO!
Nie było pieczywa,żadnych napojów,owoców czy warzyw.No mówię Wam ludziska kochane czasy kartek mi się przypomniały!
No to pojechaliśmy do drugiego.Tylko po to,żeby kupić kilo pomidorów mocno niedojrzałych i 3 mleka.
Dobrze,że Cris się nie odzywał bo chyba bym go rozwodem postraszyła takiego wqurwa miałam.
Ale jak się chłop uprze to się z nim nie dyskutuje.
A dzisiaj wyszło na moje bo leje od świtu.....
Zaserwuję wiec rodzinie pieczonego kurczaka na zastawie odświętnej,porcelanowej.Mogę im nawet koc na podłodze rozłożyć i pożyczoną od Baśki palmę w donicy postawić.A co tam!

Miłego grillowania państwu życzę