Czasami człowiek powie coś w złej chwili.
Czyli "w czarnej godzinie".
Mnie tak się zdarzyło w piątek.
Rozmawiałam na Skypie z sister moją ukochaną.
Ładnie sobie gadałyśmy, długo i przyjemnie.
O wszystkim,poważnie i mniej poważnie.
I naraz ona pyta czy robię jakieś przetwory w tym roku.
Bo ją zachwyciła moja zeszłoroczna produkcja sałatek i kompotów różnych.
Rzekłam jej,zgodnie z prawdą,że w tym roku przetwórnia zamknięta bo surowca nie mam.
Ja nie mam działki.
Zaopatrywali mnie sąsiedzi ukochani czyli Baśka z Onym.
Oni mają 3 działki (swoją, Matki Baśki i Teściowej).
W tym roku zawiesili produkcję surowca bo najpierw urlopują a potem jadą oboje do sanatorium.
Wiec w ogrodzie trawa tylko rośnie.
Pojechaliśmy wprawdzie z Crisem po zakupy ale jak zobaczyłam ceny surowca to mi sie odechciało przetworów.
Pogoda do dupy to i ceny odpowiednie.
Wiśnie mi się wściekły bo najpierw nie było drabiny a potem ulewy załatwiły sprawę.
I szpaki cholery.
No więc rzekłam do sister,że nici ze słoików....
Taaaaak.
W czarną godzinę rzekłam.
Bo dostałam reklamówkę agrestu czarnego.
Cris przytargał.
Pół soboty się babrałam w słoikach.
Kiedy wyszłam z kuchni aby odpocząć,Cris wrócił od kolegi.
Z następną reklamówką.
Dwa razy większą zaznaczam.
W reklamówce papierówki.
Czy już wiecie jak spędziłam niedzielę?
Bardzo przyjemnie,prawda?
Dobrze chociaż, że efekty widać...
A jak tam u Was?
Miłego dnia
11 komentarzy:
podziwiam Cię kobieto, owszem były czasy kiedy i ja robiłam słoiki w latach 80-tych ale były to ciężkie czasy, teraz natomiast żadna siła czysta czy nieczysta nie zmusiłaby mnie do robienia słoików po nocach bo tak to zazwyczaj bywało.....
Szpilka-ja dziwna jestem.
Rodzice mają ogromny ogród i ja nidy się słoikami nie zajmowałam.Mama robiła taśmowo.
Obecnie działki nie mam a stale w słoikach siedzę.Lubię bardzo.
I czekam na śliwki-mirabelki bo koło domu dziko rosną w ilościach odpowiednich.
W tamtym roku 100 słoików miałam tylko z nich.
Lubimy kompoty.
Dziecko wyrosło i odleciało, nie robię żadnych przetworów. Dżemów nie jadam, kompotów nie lubię..... a do tego jestem leń.
Ostatnie moje wariactwo przetworowe stało w piwnicy ze 3 lata lub więcej, w końcu wylądowało na śmietniku. Nie byłam pewna,czy to jeszcze jadalne.
robiłam kilka słoików dżemów z darowanych owoców, powinnam miec darowane jabłka w sierpniu i we wrześniu i też zrobię, z kupnych nie, bo się nie opłaca...
agrest też bym chciała, ale zielony:) na moich piaskach sie nie trzyma, wisnie w tym roku marniutkie, może z pól kilo sie uchowało, a jabłek sztuk kilka:( ale za to mamy po raz pierwszy śliwki wegierki, chyba z 20 sztuk! :) za 5 lat powinnam tez rozdawac owoce:)
miłej pracy!
a z mirabelek robisz żółtych, takich bardzo dojrzałych? bo ja też mam:)
a ja zrobię w tym roku.bo tak:))))
Szacun Kochana:)
Ja sobie ze Szpilką rękę podam:)
Lewą, bo ja mam dwie lewe w kuchnia:))
Buziak:*
Patrzcie: Nescavka przodownicą pracy przetwórczej! Kto by pomyślał? Podziwiam, ale przykładu brać nie będę. Zarzuciłam działalność lata temu...
Anabell-pewnie jak córka pójdzie na swoje to mnie się też nie będzie chciało...
Beata-ja mam dziwny rodzaj mirabelek.Przez 2 lata robiłam z żółtych a potem sie okazało, że to były zielone! Bo jak całkiem dojrzeją to mają ciemnobordowy kolor owoców.
Mijka-a pewnie,że zrób!
Kat-jak przyjdzie potrzeba to sie nauczysz.Ja zaczęłam gotować dopiero jak się Tek urodziła,a tak solidnie to dopiero na swoim.
Zgago-bo ja ogólnie prawcowita Mrówka jestem.Czasami mnie tylko leń dopada...
Neskavka, ale z pestkami?
Beata -mirabelki z pestkami.
Węgierki przekrawam na pól i usuwam pestki
ufff, to ja też:) wiśnie taz bez pestek
mirabelek nie robiłam a mam ich cały płot prawie i żółtych i czerwonych, to se zrobie:)
Prześlij komentarz