piątek, 9 kwietnia 2010

Dlaczego postanowiłam pić melisę....

No dobra już Was nie trzymam w niepewności.
Ja ostatnio nie mogłam się do kompa dorwać bo dziecię me z racji wolnego czasu mego kompa okupowało.
Fakt,że przy świętach mi bardzo pomogła ale czas wolny wykorzystała do maksimum.A tam,niech ma!
A co do świąt,to było tak.
Moja Teściowa nie dała się przekonać do zmiany swoich przyzwyczajeń ale nakręcona odpowiednio przez Crisa oraz mnie,postanowiła święta zrobić na SWOICH WARUNKACH.
No więc goście (w liczbie sztuk słownie cztery-reszta won do siebie) tydzień przed świętami przyjechali i pięknie zrobili zakupy.Za swoje i swoim samochodem.
I wrócili do siebie.Przyjechali w Wielkanocną niedzielę przywożąc ze sobą sporo żarcia i blachę ciast.
Teściowa od siebie dołożyła galaretę,gołąbki,bigos i 3 rodzaje ciast,w tym przepyszny sernik.
Można? Można!
Natomiast ja mało zawału nie dostałam.
Wszystko było prawie na ukończeniu,zostały mi tylko małe "doróbki"
Nie udało mi sie wykąpać Żabula bo pogoda nie dopisała,deszczyk sobie padał więc i błoto było odpowiednie.
W sobotę raniutko Cris,wróciwszy z psem z deszczowego spaceru,nie zamknął drzwi do naszej sypialni.No więc co robi nasz kochany psiutek?
Wskakuje na łóżeczko nasze szerokie,tarza się z lubością i pięknie w swieżutką pościel całą swoja mokrą sierść wytarł.
Pogoniłam gada,opiórkałam Crisa,zmieniłam znowu pościel,nastawiłam pranie i rozłożyłam suszarkę.Mówi się trudno.
Cris się sfochował,obraził, więc poszedł teoretycznie książkę czytać.Postanowiłam nie zwracać uwagi na małżonka i udałam się do kuchni sernik piec pyszny.
Wstawiłam gotową blache do piekarnika i po 15 minutach wysiadł prąd!!!
Myślałam, że zawału dostanę!
Matko jedyna,wszak sernika się nie rusza,nie oddycha w czasie jego pieczenia!
Ratunku! Bez sernika nie ma świąt!
Już oczami wyobraźni widziałam piękny zakalec.Zastanawiałam się czy kląć głośno.
Poleciałam do Crisa,popanikowałam chwilę więc on jako prawdziwy mężczyzna poczuł się w obowiązku zaradzić złu.No i się okazało, że nawalił główny bezpiecznik a sąsiadów akurat nie było.
Nowy bezpiecznik mieliśmy w domu,szybciutko go wymieniliśmy.Ja jeszcze dla bezpieczeństwa wyłączyłam chwilowo pralkę i inne urządzenia też.
Sernikowi na szczęście owa przerwa nie zaszkodziła,wyszedł pięknie i pachniał na całą chałupę.
W niedzielę w odświętnych nastrojach zasiedliśmy do swiatecznego śniadania,które z dwoma wyjątkami przebiegło w miłej i radosnej atmosferze.Przy cieście i kawie,Tek przypomniała sobie,że wsadziła do zamrażarki 2 litrową butelkę coli.Miało być "tylko na minutkę" ale to przecież ja w domu mam sklerozę.
Zerwała sie więc z kanapy,wyciągnęła zmrożoną colę i z rozmachem odkręciła!
Cola była wszędzie!Na suficie,ścianach,szafkach pięknie wyszorowanych,podłodze,ściekała z mikrofalówki i lodówki,że już o kuchence i zlewie nie wspomnę.Za to w butelce niewiele zostało.
Oczywiście NIC nie powiedziałam bo były święta.Wręczyłam tylko córci sciereczkę i ręczniki papierowe z poleceniem ogarnięcia kuchni.
Bo obiecałam sobie, że przez święta do kuchni nie wejdę dobrowolnie w celu innym niż wyciągnięcie jadła z lodówki.
Jak już się Tek uporała z kuchnią to tradycyjnym zwyczajem świeca,piękna,pachnąca,wiosenna i krzywo się paląca zalała pół świątecznego obrusa w kurczaczki.
Ale co tam.Dobry proszek dał sobie radę z plamami.
Resztę świąt upłynęło bardzo miło i przyjemnie.Rodzina nażarta nie miała "genialnych" pomysłów.Mogłam więc książkę poczytać.
Za to Żabul odmówił zjedzenia swojego puszkowego Chappi i musiałam mu ryż z kurakiem gotować.
A zaraz po świętach wyszła sprawa z dentystą.
Co do biblioteki.
Ja naprawdę staram się być miła i grzeczna.Ale do białej gorączki doprowadza mnie czyjaś ignorancja,lenistwo,debilizm i bałagan.
Rozumiem, że biblioteka została przeniesiona do innego budynku.We wrześniu została przeniesiona.
Zostały zakupione komputery aby ułatwić pracę.Zamiast 2 pracują 4 panie.I teraz taka sytuacja...
Wchodzimy z Crisem.Mówimy grzecznie "dzień dobry".Ja wyciągam z reklamówki książki do oddania a Cris idzie wybierać swoje .Układam tomiszcze na takiej ladzie i widzę, że wszystkie panie bibliotekarki się ulotniły.
Stoję i czekam grzecznie.Pięć minut,10 minut.Zaczyna mi się robić duszno bo w bibliotece temperatura tropikalna i wszystkie okna pozamykane.W końcu głośno wołam "hop,hop".
Wpada jedna,najmłodsza i z obrażoną miną bierze ode mnie książki i karty wypełnia.Po czym znowu się ulatnia.
Postanowiłam nie zwracać uwagi i polazłam ksiązki wybierać.
Za każdym razem mam ze sobą długa liste książęk,które chcę wypożyczyć.
Ale w mojej bibliotece książki są ustawione na półce według osobliwego systemu.
Ide na biografie.Kończą sie na litere M. A ja chcę literę W.
Następna półka to reportaże.
Miotam się po całej bibliotece,szukam metodycznie na półkach.Naraz kątem oka widzę,że leci jedna z pracownic.No więc grzecznie pytam o pewną książkę.Ona mnie prowadzi do jednej z pólek,szuka,nie znajduje oczywiście.No więc leci do katalogów,sprawdza coś i wyciąga książkę z pólki z napisem literatura węgierska.
A książka jest WŁOSKA proszę państwa!
Po czym spogląda na moją listę,kładzie ją na stoliku i znika po angielsku.
Zagryzłam wargi,wzięłam listę i szukam nadal.Po pół godzinie znalazłam 3 książki.
Szlag mnie trafil nieziemski.Zgarnęłam z jednej półki parę książek.Cris dołączył swoje.
Postałam chwilę,znowu zawołałam "hop hop" przylazła jakaś,wyciągnęła karty,podpisałam i wypadliśmy na świeże powietrze.
I tak jest prawie przy każdej wizycie w bibliotece.
Mam dwa wyjścia: albo przestać czytać albo przed wizytą w owym przybytku kultury pić litr melisy.
Mam jeszcze trzecie wyjście ale z niego nie za bardzo chce korzystać.
Bo mam nadzieję,że po wyborach COŚ się zmieni.
Naiwnam?

Miłego...

7 komentarzy:

effka pisze...

Sama bym piła tę melisę:) A za bibliotekę to podwójną dawkę nawet. Ale te cuda z układaniem książek na półkach to chyba jakieś modne, bo w mojej też się nie umiem wyznać i chodzę między półkami jak w labiryncie, szukając sama nie wiem czego. Alfabet co chwila sobie muszę przypominać, b dziwnie się kończy po to, by na następnym regale zacząć się od nowa... I ciągle się łudzę, że może kiedyś się nauczę nawigacji po tym przybytku kultury...

zgaga pisze...

A po których to wyborach miałyby nastąpić biblioteczne rewolucje?

Przygoda z colą - brrrr!!!

dikejka pisze...

Tam melisa...
Przed wizytą w takiej bibliotece, to ja bym Ci proponowała wyluzować się czymś skuteczniejszym
;-)))

anabell pisze...

Nie chcę Cię martwić, ale żadne wybory tego nie zmienią. Literatura węgierska i włoska na "W" sie zaczyna, więc... No po prostu baby są niedorobione i tyle.
Miłego, ;)

Mijka pisze...

ale leniwe baby w tej bibliotece!!!!


o coli nie rzeknę nic.

Beatta pisze...

Obawiam się, żeś naiwna. Ja w takich sytuacjach baaardzo uprzejmie wymagałam od Pań, zadając trzy tysiące pytań lub polecając: "Proszę mi pokazać..." coś tam na przykład.
A teraz ciekawostka: w tutejszej bibliotece pracownicy nie znikają po angielsku, może dlatego, że tu pracują po prostu :)

Beata pisze...

ja tez szukam ciągle czegos w mojej biblioteczce:) w takim razie moge podjąć pracę w bibliotece:)