czwartek, 29 kwietnia 2010

Neska! Do budy!

Będąc młodą siksą (były kiedyś takie czasy ????) miałam ciekawsze rzeczy do zrobienia niż ślęczenie nad głupimi książkami do fizyki czy inszej geografii.
Ale jakiś pacan wymyślił,że młodzież ma sie uczyć więc i w stosunku do mnie stosowano lekki przymus.Nie zawsze skuteczny.
Pamietam-podzielono Polskę na 49 województw.I od razu nas wredny geograf złapał za mordę i dał dwa tygodnie czasu.Należało się nauczyć nazw i bezbłędnego pokazywania danej zarazy na mapie.Bo inaczej grób i mogiła czyli "lufa".
Geografia nigdy nie była moim ulubionym przedmiotem.W dodatku miałam "porąbanego" nauczyciela. Ale to temat na osobną notkę.
No więc wzięłam się do wkuwania owych 49 nazw i znajdowania ich na mapie.Katorga.Zawsze mi jakiegoś brakowało. Wkurzyłam się strasznie i walnęłam książką o podłogę twierdząc,że mam w życi.Ale w domu była siostra ma.Siostra była prymus i "wzorowy uczeń".Ambicja ją bolała,że ja jej imię splamię w szkole więc mnie wzięła za mordę.
I zaczęła mnie uczyć.A ja się migałam strasznie i stosowałam uniki.W końcu ona się na mnie wściekła lekko,wzięła za łeb i z groźnym okrzykiem "DO BUDY" zaciągnęła do sponiewieranych książek.
Nie wiem dlaczego ale za nic nie mogłam zapamietać Sieradza!
No więc siestra wpadła na pomysł i nauczyła mnie piosenki:
"A może byśmy tak najmilszy wpadli na dzień do...SIERADZA!"
Wkułam ów Sieradz i poszłam zdawać.Stoję przy mapie,gadam,pokazuję.
Geograf się kiwa na obcasach,knykcie ma zatknięte w kieszenie kamizelki i patrzy na mnie z wrednym uśmieszkiem.
-Brakuje jednego,rzecze.
-Taak?-pytam zdziwiona.Podumałam.I jak nie ryknę wielkim głosem:
"A może byśmy tak najmilszy wpadli na dzień do...SIERADZA!"
Sieradzkie!I paluchem dźgam w mapę.
Mina belfra bezcenna!
Ale piątkę postawił.
Od tamtej pory w chwilach mego lenistwa cała rodzina na mnie krzyczała:"do budy".

Jakbym za długo milczała to uprasza się o gromkie wrzaśnięcie w mym kierunku owego "DO BUDY"!


Miłego dnia

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Podobno

Podobno mamy wiosnę w jej pełnym rozkwicie.A ja nadal walczę z resztkami grypy.Już było prawie dobrze ale doprawiłam sie na pogrzebie.A raczej na stypie.Bo mój organizm nie toleruje pomieszczeń klimatyzowanych.No tak mam.Pocieszam się tylko faktem,ze nie ja jedna.Wprawdzie wszelkie objawy choroby już mi minęły ale nadal jest mi stale zimno.Mam lodowote stopy i wrażenie, że gdzieś we mnie,w środku,tkwi ogromny kawał lodu.Zaczynam podejrzewać kłopoty z krążeniem-coś przecież musiałam odziedziczyć po Mamie.Jak nie minie to czeka mnie wizyta u osobistej pani Doktor i szereg badań z puszczaniem krwi włącznie.
I może nawet pielęgniarce uda się nie porobić mi za dużo siniaków i dziur,jak ostatnim razem.W ostateczności jej zemdleję-co już sie niejednokrotnie zdarzyło.Bo ja tak mam, że można mnie kroić i maltretować a pobierania krwi się panicznie boję.Nie zawsze tak było ale od jakiegos czasu trafiam na mało przeszkolony personel medyczny.Żyły mam zdrowe a taka panienka-pielęgniarka nie potrafi ich u mnie dojrzeć.
I kłuje obok robiąc spore siniaki.Ale z tego co słyszałam to nie tylko mnie się tak przytrafia.
Pożyjemy-zobaczymy.
Z powodu niedoleczonej grypy nie piłam w tym roku szampana-a i tak jestem rok starsza.Za to jadłam pyszne ciasto upieczone przez Tek.No i dostałam prezenty.Głównie książki.Jakbym zamilkła to wiecie co robię.

Miłego dnia.

sobota, 17 kwietnia 2010

Dopadła mnie...

Dopadła mnie grypa.Wszystko mnie boli.
Wczoraj było tak zimno, że nam się ogrzewanie włączyło.
Rodzina w pracy więc musiłam osobiście iść wykręcić Żabulka.
Teraz idę legnąć w łóżeczko moje szerokie i wygodne.Bo jako gospodyni domowa sama sobie dałam zwolnienie lekarskie czyli urlop od zajęć domowych.
Na szafce kubek herbaty z malinami,miliard medykamentów i stos książek.
Odezwę się jak dojdę do siebie.

Bywajcie moi mili.

środa, 14 kwietnia 2010

Ciśnie mi się....

a tak,ciśnie mi się na usta wiele słów.Za dużo rzeczy mnie zniesmacza,narodowa histeria zdumiewa,durne media wkurzaja na maksa.
Pomilczę jeszcze trochę.

piątek, 9 kwietnia 2010

Dlaczego postanowiłam pić melisę....

No dobra już Was nie trzymam w niepewności.
Ja ostatnio nie mogłam się do kompa dorwać bo dziecię me z racji wolnego czasu mego kompa okupowało.
Fakt,że przy świętach mi bardzo pomogła ale czas wolny wykorzystała do maksimum.A tam,niech ma!
A co do świąt,to było tak.
Moja Teściowa nie dała się przekonać do zmiany swoich przyzwyczajeń ale nakręcona odpowiednio przez Crisa oraz mnie,postanowiła święta zrobić na SWOICH WARUNKACH.
No więc goście (w liczbie sztuk słownie cztery-reszta won do siebie) tydzień przed świętami przyjechali i pięknie zrobili zakupy.Za swoje i swoim samochodem.
I wrócili do siebie.Przyjechali w Wielkanocną niedzielę przywożąc ze sobą sporo żarcia i blachę ciast.
Teściowa od siebie dołożyła galaretę,gołąbki,bigos i 3 rodzaje ciast,w tym przepyszny sernik.
Można? Można!
Natomiast ja mało zawału nie dostałam.
Wszystko było prawie na ukończeniu,zostały mi tylko małe "doróbki"
Nie udało mi sie wykąpać Żabula bo pogoda nie dopisała,deszczyk sobie padał więc i błoto było odpowiednie.
W sobotę raniutko Cris,wróciwszy z psem z deszczowego spaceru,nie zamknął drzwi do naszej sypialni.No więc co robi nasz kochany psiutek?
Wskakuje na łóżeczko nasze szerokie,tarza się z lubością i pięknie w swieżutką pościel całą swoja mokrą sierść wytarł.
Pogoniłam gada,opiórkałam Crisa,zmieniłam znowu pościel,nastawiłam pranie i rozłożyłam suszarkę.Mówi się trudno.
Cris się sfochował,obraził, więc poszedł teoretycznie książkę czytać.Postanowiłam nie zwracać uwagi na małżonka i udałam się do kuchni sernik piec pyszny.
Wstawiłam gotową blache do piekarnika i po 15 minutach wysiadł prąd!!!
Myślałam, że zawału dostanę!
Matko jedyna,wszak sernika się nie rusza,nie oddycha w czasie jego pieczenia!
Ratunku! Bez sernika nie ma świąt!
Już oczami wyobraźni widziałam piękny zakalec.Zastanawiałam się czy kląć głośno.
Poleciałam do Crisa,popanikowałam chwilę więc on jako prawdziwy mężczyzna poczuł się w obowiązku zaradzić złu.No i się okazało, że nawalił główny bezpiecznik a sąsiadów akurat nie było.
Nowy bezpiecznik mieliśmy w domu,szybciutko go wymieniliśmy.Ja jeszcze dla bezpieczeństwa wyłączyłam chwilowo pralkę i inne urządzenia też.
Sernikowi na szczęście owa przerwa nie zaszkodziła,wyszedł pięknie i pachniał na całą chałupę.
W niedzielę w odświętnych nastrojach zasiedliśmy do swiatecznego śniadania,które z dwoma wyjątkami przebiegło w miłej i radosnej atmosferze.Przy cieście i kawie,Tek przypomniała sobie,że wsadziła do zamrażarki 2 litrową butelkę coli.Miało być "tylko na minutkę" ale to przecież ja w domu mam sklerozę.
Zerwała sie więc z kanapy,wyciągnęła zmrożoną colę i z rozmachem odkręciła!
Cola była wszędzie!Na suficie,ścianach,szafkach pięknie wyszorowanych,podłodze,ściekała z mikrofalówki i lodówki,że już o kuchence i zlewie nie wspomnę.Za to w butelce niewiele zostało.
Oczywiście NIC nie powiedziałam bo były święta.Wręczyłam tylko córci sciereczkę i ręczniki papierowe z poleceniem ogarnięcia kuchni.
Bo obiecałam sobie, że przez święta do kuchni nie wejdę dobrowolnie w celu innym niż wyciągnięcie jadła z lodówki.
Jak już się Tek uporała z kuchnią to tradycyjnym zwyczajem świeca,piękna,pachnąca,wiosenna i krzywo się paląca zalała pół świątecznego obrusa w kurczaczki.
Ale co tam.Dobry proszek dał sobie radę z plamami.
Resztę świąt upłynęło bardzo miło i przyjemnie.Rodzina nażarta nie miała "genialnych" pomysłów.Mogłam więc książkę poczytać.
Za to Żabul odmówił zjedzenia swojego puszkowego Chappi i musiałam mu ryż z kurakiem gotować.
A zaraz po świętach wyszła sprawa z dentystą.
Co do biblioteki.
Ja naprawdę staram się być miła i grzeczna.Ale do białej gorączki doprowadza mnie czyjaś ignorancja,lenistwo,debilizm i bałagan.
Rozumiem, że biblioteka została przeniesiona do innego budynku.We wrześniu została przeniesiona.
Zostały zakupione komputery aby ułatwić pracę.Zamiast 2 pracują 4 panie.I teraz taka sytuacja...
Wchodzimy z Crisem.Mówimy grzecznie "dzień dobry".Ja wyciągam z reklamówki książki do oddania a Cris idzie wybierać swoje .Układam tomiszcze na takiej ladzie i widzę, że wszystkie panie bibliotekarki się ulotniły.
Stoję i czekam grzecznie.Pięć minut,10 minut.Zaczyna mi się robić duszno bo w bibliotece temperatura tropikalna i wszystkie okna pozamykane.W końcu głośno wołam "hop,hop".
Wpada jedna,najmłodsza i z obrażoną miną bierze ode mnie książki i karty wypełnia.Po czym znowu się ulatnia.
Postanowiłam nie zwracać uwagi i polazłam ksiązki wybierać.
Za każdym razem mam ze sobą długa liste książęk,które chcę wypożyczyć.
Ale w mojej bibliotece książki są ustawione na półce według osobliwego systemu.
Ide na biografie.Kończą sie na litere M. A ja chcę literę W.
Następna półka to reportaże.
Miotam się po całej bibliotece,szukam metodycznie na półkach.Naraz kątem oka widzę,że leci jedna z pracownic.No więc grzecznie pytam o pewną książkę.Ona mnie prowadzi do jednej z pólek,szuka,nie znajduje oczywiście.No więc leci do katalogów,sprawdza coś i wyciąga książkę z pólki z napisem literatura węgierska.
A książka jest WŁOSKA proszę państwa!
Po czym spogląda na moją listę,kładzie ją na stoliku i znika po angielsku.
Zagryzłam wargi,wzięłam listę i szukam nadal.Po pół godzinie znalazłam 3 książki.
Szlag mnie trafil nieziemski.Zgarnęłam z jednej półki parę książek.Cris dołączył swoje.
Postałam chwilę,znowu zawołałam "hop hop" przylazła jakaś,wyciągnęła karty,podpisałam i wypadliśmy na świeże powietrze.
I tak jest prawie przy każdej wizycie w bibliotece.
Mam dwa wyjścia: albo przestać czytać albo przed wizytą w owym przybytku kultury pić litr melisy.
Mam jeszcze trzecie wyjście ale z niego nie za bardzo chce korzystać.
Bo mam nadzieję,że po wyborach COŚ się zmieni.
Naiwnam?

Miłego...

środa, 7 kwietnia 2010

Coś mnie w tym roku pech kocha....

Szukałam dobrego dentysty.Przez 3 lata szukałam.Znalazłam.
I wczoraj z samego rana dostałam wiadomość,że gabinet zamknięty do odwołania.
Zostałam z rozgrzebanym zębem do leczenia kanałowego.
No wypadki chodzą po ludziach ale szlag mnie trafił nieziemski!
A dzisiaj mnie szlag trafił w bibliotece.
Chyba zacznę profilaktycznie pić melisę.

Miłego...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Cholera jasna....

Tylko tyle mam do powiedzenia.
Bo rzeczywistość znowu mi skrzeczy.
Od samego rana.
Zaczynam mieć serdecznie dosyć tego roku.

sobota, 3 kwietnia 2010

Już za momencik....

Zaczniemy świętować.
Siądziemy przy suto i pięknie zastawionym stole.
Podzielimy się jajeczkiem.
Ponapawamy się rodzinną atmosferą.Podumamy.
Odpoczniemy.Nabierzemy sił na nadchodzące dni.
Życzę Wam:

WESOŁYCH,RODZINNYCH,SPOKOJNYCH i POGODNYCH ŚWIĄT Kochani.


A konsumując świateczne jajeczka pamiętajcie,że:

piątek, 2 kwietnia 2010

Aby na pewno Wielkanoc????

Takie widoki miałam dzisiaj na spacerze z Żabulem.